Wszystko dzisiaj zwariowało; z jakiegoś tajemniczego powodu wszyscy rozmawiają o przeszłości. Mówiąc o przeszłości, każdy z nas zamienia się w poetę. Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy, nawet w snach, i jestem ci wdzięczna za to, że wtedy nic mi nie powiedziałeś. Nie zniosłabym tego, nawet teraz nie bardzo potrafię. Ciekawe dlaczego. Codziennie zjawiałam się w tym twoim zrujnowanym domu, bo rzuciłam szkołę i nie chciałam się już uczyć. Często przychodziłam w nocy, ubrana w ten nieprzemakalny czerwony dres, i przynosiłam ci trochę przysmaków ukradzionych z domu, zapakowanych w małe plastikowe pojemniczki. Lubiłam cię. Byłeś ładny, a ja od dziecka lubiłam ładnych chłopców. Miałeś takie duże dłonie i najsmutniejsze oczy na świecie, twoje wargi były pełne i bardzo czerwone, a tyłeczek jak jabłuszko. Nie pamiętam, o czym właściwie rozmawialiśmy. Dzień w dzień czułam się niesamowicie podekscytowana, serce biło mi mocno. Moja matka myślała, że mam chłopaka. Pewnego dnia pocałowałeś mnie, a gdy wróciłam do domu, powiedziałam o tym matce. „Mamo – rzekłam – nie jestem za młoda. Jesteśmy sobie po prostu bliscy, chcemy zostać przyjaciółmi. Czy to jest miłość, mamo?” Matka zaprowadziła mnie do łazienki i zrobiła mi krótki wykład o zabezpieczaniu się przed ciążą; później zresztą dowiedziałam się, że w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie, niż mi powiedziała. Moja matka i ja mamy tak samo pomieszane w głowach. Ale wtedy nie mogła zrobić nic innego; z całych sił starała się nakłonić mnie, żebym poważnie podchodziła do swojego postępowania. Potem zdałeś na studia, a ja poszłam cię odprowadzić w różowych plastikowych sandałach; kiedy pociąg odjeżdżał, nie sądziłam, że kiedykolwiek wrócisz. Wysyłałam ci mnóstwo telegramów. Podobała mi się szybkość i ta prostota, jasność telegramów. To były moje pierwsze dzieła pisarskie. Wszyscy urzędnicy na poczcie mnie poznawali; tych sto albo więcej znaków kosztowało mnie ponad jednego juana. Potem wróciłeś, a kiedy powiedziałeś mi, że z całą pewnością jesteś gejem, dałam ci w twarz. To wtedy nabrałam tego okropnego zwyczaju policzkowania facetów za każdym razem, gdy mam z nimi jakieś problemy. To choroba; to błąd, który najczęściej popełniam w zamkniętych pokojach, klimatyzowanych i wyłożonych dywanami, kiedy nie słychać żadnej muzyki. Jeśli facet nie chce być ze mną, wybucham, i chociaż zdarzyło mi się to ledwie parę razy, zawsze żałowałam, zawsze miałam poczucie klęski.
Zostałem zamieszany w jego sprawy czystym przypadkiem. Woń toalet była ciepła i ciemna, przerażająca. Ja także się bałem – zewsząd otaczały nas potencjalne niebezpieczeństwa. Przyszedł czas zadawania pytań i często pytaliśmy samych siebie: „Dlaczego tak się dzieje?” Nie wyglądało, by ktokolwiek go dręczył, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Było to dla mnie wielką zagadką. Kiedy brał prysznic, blokował drzwi końcówką szczotki do podłogi, ze strachu przed podglądaniem. Nie mogłem tego znieść. Uznałem, że muszę mu pomóc. Moja dusza już uleciała przez tamtą dziewczynę. Oprócz mnie i jej, ty jesteś jedyną osobą, która wie, co się wydarzyło, a ja zabiorę tę tajemnicę do grobu. Zmusiłem się do tego, by być ostrym i twardym jak stal, stanowiło to dla mnie szansę. Owszem, był mi ogromnie wdzięczny i nauczył się odwagi – chodził ulicą z umyślnie podniesioną głową, aż w końcu nikt już nie śmiał go prześladować. Lecz zagrożenie nigdy nie znikło całkowicie; powracało zawsze, gdy gasił światło. Ta woń była naszą wspólną historią, stała się naszą wspólną tajemnicą. To bardzo bolesne, lecz jednocześnie fascynujące. Lubił być ze mną. Często spacerowaliśmy razem zimowymi ulicami. Powiedział, że te spacery wywołują w nim uczucie radosnego podniecenia. Pamiętam, że na jednym z rogów ulicy, którą często chadzaliśmy, mieściła się kwiaciarnia, w której, gdy zbliżał się zmierzch, zapalano małą lampę. Było coś nieziemskiego w świetle tej lampy; migotała tajemniczym ciepłem. W pierwszym roku pobytu w Ameryce całymi dniami tęskniłem za tą uliczką.
Zapominamy większość z tego, co nam się przydarza. Więc jak wytłumaczysz dzisiejszy wieczór? Nawet księżyc popada w nostalgię. Cały świat zamienił się w poetę. Jutro wieczorem będzie „party” księżycowych ciasteczek [14] . Odbędzie się W Święto Środka Jesieni, gdy księżyc świeci szczególnie pięknie, w starym domu z lat trzydziestych. Dziś wieczorem naprawdę powinnam być u siebie, poprzymierzać parę nowych strojów i zdecydować, w co się ubrać na owo „party”. Wszyscy ostatnimi czasy posługują się tym angielskim słowem. Księżycowe party, party pięciu chryzantem, party złotego źdźbła i jadeitowego liścia. Szanghaj jest matką wszystkich „party”. Wyrosło tu wiele zagranicznych firm i wydaje się, że wszystkim żyje się lepiej. Nie wiem, jakim cudem osoba bez pracy, taka jak ja, miałaby się tam dobrze bawić. Kiedy chodzę na party w weekendy, często natykam się na tych samych ludzi, choć miejsce jest za każdym razem inne. Zawsze wkładam sporo wysiłku i zaangażowania w wybór ciuchów, biżuterii i odcienia makijażu, w którym się pojawię; musi mnie otaczać obłok perfum i aura wielu tajemnic. Nie wiem, czemu jest mi to tak bardzo potrzebne, zwyczajnie nie potrafię się powstrzymać. Mój dawny facet nigdy nie przywykł do tego aspektu mojej osobowości. Zawsze mawiał: „Po co tak panikujesz? Przestań się przejmować, że ktoś inny okaże się bardziej «na fali» od ciebie. Czy bycie «cool» jest naprawdę takie ważne?” „Ja tylko staram się dostosować. Jest mi to potrzebne” – odpowiadałam. W ten sposób objawia się moje zauroczenie tym miastem. Bo prawda wygląda tak, że nigdy nie przestałam myśleć o wyjeździe. Zawsze czułam, że to nie jest moje miejsce, ale dokąd mam pójść? Więc proszę cię tylko, żebyś postarał się mnie zrozumieć. Chcę iść spać, żeby nie mieć jutro podkrążonych oczu, kiedy pójdę na party. Muszę trochę odpocząć. To nie znaczy, że nie lubię cię słuchać. Możesz wpaść jutro, nałożyć mi makijaż i wybrać strój, bo dziś jestem za bardzo zakręcona, żeby się na cokolwiek zdecydować. Okropnie mnie zmęczyliście.
Codziennie myślę o tobie i cały czas zadaję sobie pytania. Ciężko zerwać ze starym przyzwyczajeniem, a serce mojego ukochanego nie chce bić dla mnie. Dlaczego się wahasz w samotności? Chyba nie boisz się, że morze wzbierze wielkimi, burzliwymi falami. Gdyby tylko woda potrafiła oglądać się za siebie. Proszę cię, zabierz mnie ze sobą. Gdyby woda mogła zamienić się we mnie, popłynęłyby łzy. Gdybym był czystą, płynącą wodą, nie oglądałbym się za siebie. Czas nigdy nie przestaje płynąć. Przepływa obok i nie zawraca, kwiaty rozkwitają na drzewach, takie piękne kwiaty. Więdną i rozkwitają na nowo, lecz któż potrafi to zrozumieć? Jestem gwiazdą, a ty chmurą. Czy nasza miłość była zbyt płytka, czy też to los nas rozdzielił? Dziś musisz przyjąć wszystko, co cię czeka. Kochasz mnie, a ja kocham ciebie. Nie pytaj, skąd bierze się miłość, skąd bierze się wiatr. Miłość jest jak pieśń albo zwój z malowidłem. Mam nadzieję, że nie zapomnisz o mnie. Wiatr przybył, by mnie zapytać, czym jest samotność, lecz ja jestem zbyt młody. Cóż ja wiem o samotności? Przypływająca chmura spytała: „Czy miłość jest rodzajem szczęścia?” Póki nie zrozumiem, czym jest zakochanie, skąd mogę wiedzieć, czy przynosi radość?
Kiwi miał stały zwyczaj zapisywania kilku słów przed snem. Zawsze było to coś podobnego – jakieś urywki piosenek Teresy Teng i innych.
Potem brał pigułki odchudzające, łykał je i gasił światło.
Niebo pękło z trzaskiem; potłuczone kawałki księżyca uderzały z brzękiem w okno. Kiwi trzepotał rzęsami. Są sprawy, o których blask księżyca nie pozwala zapomnieć. W ciemności, zamknąwszy oczy i czekając na sen, zawsze myślał o problemach, których nie mógł rozwikłać. Bez względu na to, o czym rozmyślał, zawsze dochodził do tego samego wniosku: że to któreś z tych wielkich życiowych pytań, na które nie ma odpowiedzi.
Wczesnoporanne słońce było słodkie jak lody waniliowe, rozsmarowane delikatnie na niebie; łagodne światło, które nie raziło w oczy – lecz Jabłko nie widywał go, ponieważ o tej porze jeszcze spał. Nigdy nie wstawał z łóżka przed południem, a gdy już się obudził, wyobrażał sobie ten blask i doznawał tego samego uczucia, które towarzyszy człowiekowi rankiem po przebudzeniu. Tak zaczynał dzień.
Wkrótce po przebudzeniu nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Czasem mył zęby, palił papierosa albo słuchał muzyki. Zawsze rano słuchał tego samego: skrzypce, Paganini. Albo bawił się przez chwilę swoim ciałem, a potem dzwonił do kogoś znajomego, żeby usłyszeć pytanie, jak się miewa.
Zaczynając dzień, kompletnie nic nie widział – potrzebował szkieł kontaktowych. Twierdził, że najlepiej wygląda w szarych soczewkach. Stawał przed lustrem w łazience, bez szkieł, zastanawiając się nieraz, czy ten człowiek, którego widzą inni, gdy na niego patrzą, jest tą samą osobą, którą widzi on sam. Tak czy owak, oczy innych ludzi nie były jego oczami, a bez pomocy lusterka i soczewek kontaktowych i tak nigdy nie był w stanie zobaczyć samego siebie.
Potrafił spędzać mnóstwo czasu w wannie. Codziennie było tak samo.
Woda była jego najbardziej zaufanym lustrem. Przyglądając się wodzie, która cicho otaczała go niczym niewidzialna warstewka cukru, kładł się i liczył palce u nóg – często okazywało się, że na powierzchni unosi się jedenaście albo dwanaście palców.
Tamtego dnia liczył i liczył, aż w końcu się rozpłakał. Wanna od lat była jedynym miejscem, w którym zdarzało mu się płakać. Łzy, którymi płakał w wannie, nie brały się z kanalików łzowych, lecz ze skóry, z każdego pora opuszków palców, kolan i pięt, spomiędzy nóg. Kiedy był w wannie, otwierały się wszystkie pory, i łzy wysączały się na zewnątrz. Z początku płakał z czystego narcyzmu bądź dlatego, że sam w sobie wywoływał wzruszenie, ale potem zdarzało mu się płakać bez żadnego powodu. Czasem samo wejście do wanny wywoływało płacz. Od czasu do czasu odkręcał kran, żeby prysznic płakał razem z nim. Zastanawiał się: „Czy gdyby prysznic miał oczy, byłyby smutne?” Zdarzały się także chwile, gdy czuł się niczym nasiono sterkulii pangdahai [15] , jakby powoli nabrzmiewał. Wtedy wstawał, a krople spływały mu po skórze i jedna po drugiej wpadały do wody. Czuł się wówczas jak wykręcany z wody ręcznik.