Również druga prośba – odszukanie ojca Martine – za, który znikł przed dwoma dniami ze swej celi w paryskim klasztorze dominikanów, była nierealna. Sławny egzorcysta do Ameryki nie powrócił. Detektyw nie miał nawet chwili, żeby w czasie wielogodzinnej krzątaniny zadzwonić do swego biura.
Ociężale wszedł do wnętrza i stanął jak wryty.
– Panna Leblanc?!
– Myślałam, że jestem nie do rozpoznania – powiedziała stewardesa.
Nie komentował. Szybko zaprosił ją do gabinetu.
– Długo pani czeka? – zaczął na progu.
– Pięć godzin!
– Rany boskie, i nikt mnie nie zawiadomił. Klaro!!! Sekretarka wolała się nie odzywać.
– Klaro, proszę natychmiast łączyć mnie z Centralą. A pani niech mówi. Tylko same fakty.
Mówiła więc. O przesyłce i doktorze Chastellainie, o Larrym i Mister Priapie, o pułapce Bella i o widmie zagłady. A wreszcie o spotkaniu przebranego Gnoma i jego podniebnej kryjówce.
– Co tam, Klaro?
– Nie mogę połączyć się z Europą. Linie przeciążone. Nieoczekiwanie wybuchła panika na giełdzie.
White nakreślił parę słów na kartce.
– Jak będzie łączność, przedyktuje to pani. Wyłącznie Zastępcy! Chyba żeby pojawił się sam Szef. A my idziemy!
– Ten garbus to bardzo niebezpieczny człowiek – stwierdziła Brigitte.
– Mnie nic nie zrobi – uśmiechnął się detektyw. Zjeżdżając mroczną windą, dziewczyna mogła przysiąc, że dostrzega niewielki świetlisty krążek wokół czaszki rudzielca.
Osiemnasta piętnaście! Są w hallu wieżowca. White pokazuje portierowi legitymację, przezornie wspomina o innym piętrze, żeby uniemożliwić ewentualne ostrzeżenie Priapa. W windzie wyciąga z kieszeni pistolet i ładuje dziwne złociste naboje.
– Poświęcone! – tłumaczył stewardesie.
Jest opanowany, sprawny. W ruchach przypomina ichneumona. Winda zatrzymuje się na przedostatnim piętrze. Resztę dystansu pokonują schodami. Są niedaleko drzwi. Dziewczyna zostaje parę kroków z tyłu. White chodzi wzdłuż ściany, po chwili cofa się skrzywiony.
– Niedobrze – mruczy. – Szatan!
– Co się dzieje?
– Wszędzie umieszczone blokujące zaklęcia. Nie mogę tam się dostać. Zwykły człowiek rozwaliłby tę ścianę, ale z człowiekiem Gnom dałby sobie radę w sekundzie… Tu trzeba inaczej!
– Może zatelefonować z dołu? – podsunęła Brigitte. – Powiedzieć, że jest okrążony.
– A czy wiemy, jaki pasztet tam szykuje? Sama pani mówiła o zagładzie. Nie, sprawdzimy najpierw podłogę.
Znów zeszli piętro niżej. Detektyw, posługując się cienkim drucikiem, sforsował zamki reklamowane jako nieotwieralne. Weszli do środka.
– Niestety, podłogi też zabezpieczyło to szatanisko!
– Słyszy pan! – trąciła go Brigitte.
Gdzieś na górze trzasnęły drzwi od windy. Rozległ się dzwonek. Ktoś chciał się dostać' do ufortyfikowanego kabalistycznie apartamentu. Wybiegli na korytarz. Potem z odbezpieczonym pistoletem White popędził na górę. Wcześniej jednak ktoś wszedł i drzwi zamknęły się za nim. Znów były zablokowane. Detektywowi opadły ręce.
Tymczasem Brigitte obwąchała windę.
– “Antylopa" – powiedziała fachowo. – Mister Priap zaprosił sobie na wieczór jakąś babeczkę.
Kiedy Klara dodzwoniła się wreszcie do Łysego i odczytała informacje nabazgrane na kartce przez White'a, z drugiej strony linii rozległ się tylko cichy jęk.
– Podejrzewałem. Jednak Fawson. A my, idioci, nie zwróciliśmy uwagi, że diagnoza o jego człowieczeństwie dotyczyła okresu przed pożarem. Później żaden egzorcysta już go nie oglądał. Boże!
Spojrzał na zegarek. 12.25!
Dzień fatalny już się zaczął. Jeśli rozstawieni na świecie agenci Meffa mieli przygotować zagładę, na pewno byli w akcji. Nic nie mogło ich zatrzymać. Nawet gdyby kazał zbombardować pensjonat w Zermatt. Też potrzeba by na to co najmniej paru godzin i przekonania po drodze iluś tam urzędników. Ale nawet gdyby wyeliminował szefa, jego plan prawdopodobnie toczyłby się dalej. Jak mówiły proroctwa, objawienia, wróżby!
Co robić? O Panie! Co robić?
Meff odczekał jeszcze półtorej godziny. Wolał, żeby Anita mocno zasnęła. Parę razy w życiu udało mu się wziąć szturmem panienki pogrążone we śnie. Później przeważnie okazywało się, że sen był symulowany. Zapewne dziewczyny uważały, że tak będzie przyzwoiciej.
Fawson umył się bardzo starannie. Wypachnił. Rozebrał. Doskonale wiedział, że jakakolwiek garderoba, w którą zawsze można się zaplątać, nie ułatwia zadania. Jeszcze raz rzucił okiem na zegarek. Godzina 0.30. i przeniknął ścianę.
Anita spała, oddychając równo, miarowo. W półmroku, na białej pościeli rysował się jej prześliczny dziecięcy profil.
Szatan zadrżał, ale błyskawicznie wśliznął się pod kołdrę.
Obudziła się natychmiast.
– Co robisz, Meff! Nie, Meff! Proszę!
Była wysportowana i gibka. Rzucała głową, uciekając od ust podnieconego mężczyzny. Zdarł z niej cienką koszulkę. Wprawnie jedną dłonią unieruchomił szczupłe dłonie blondynki, drugą zaś przesunął na zasadniczy teatr wojenny.
– Psiakrew! Jeszcze majteczki!
Owładnęła go niewiarygodna żądza i nawet gdyby zadzwoni) do niego osobiście Lucyper, nie podniósłby słuchawki. Anita już nie krzyczała. Tymczasem szarpnięta gumka pękła i dłoń Meffa…
Dłoń Meffa!
Dłoń Meffa!
Dłoń…
Wydało mu się, że zwariował, nagłym szarpnięciem zdarł kołdrę i zapalił światło.
Taka rzecz nie może zdarzyć się mężczyźnie nawet we śnie.
Tam nic nie było!
Nic!
Gładka skóra jak na plecach!
– O kurwa, anioł!
Przez moment myślał, że ziemia rozstępuje się mu po nogami.
Havrankova naciągnęła kołdrę. Milczała. Tylko w oczach płonął jakby wyraz triumfu.
Przypomniał sobie o obowiązkach. Przesadził ścianę i dopadł biologicznego nadajnika. Wszystko naraz stało się jasne. Anita! Anita! Anita! Od początku. Od samego prawie początku. A on dureń! Dureń!
Uruchomił sygnał alarmowy. Drakula!
Oko kamerki obejmowało oświetloną kabinę statku. Drakula, półnagi, leżał bledszy niż pościel na koi. Z jego trzewi sterczał osinowy kołek. Pazury wbił w drewnianą boazerię, a w szklanych oczach utrwalił się wyraz niepojętego zdumienia!
Frankenstein!
W półmroku spowijającym owalny pokoik w pierwszej chwili nie dojrzał barona. Później dopiero oko poczęło wyławiać elementy ciała poniewierającego się po izdebce. Na stoliku stał pusty pojemnik po wodzie święconej. Najwyraźniej pod wpływem owego płynu popękały wszystkie szwy utrzymujące sztuczny twór w całości.
Wilkołak!
Kajtek spoczywał w śniegu, którego masę przez otwarte drzwi nawiało do szałasu. Ciało bestii, poszarpane, pokąsane i pokrwawione, sprawiało wrażenie, jakby Wilkołak zagryzł się sam, dopiero później Meff dostrzegł wbitą w pierś małą srebrną strzykawkę, którą ktoś najwyraźniej zaaplikował bestii skoncentrowaną superdawkę wścieklizny.
Gnom!
Wtulony w fotel, z łapą wyciągniętą po detonator bomby, wyglądał jak błazen uzurpujący miejsce króla. Zęby wyszczerzały się w idiotycznym uśmiechu, a pośrodku ciała ział nieduży otwór, jaki zwykła robić poświęcona kula.
Topielica!
Na ekranie pułkownik Rawlings, rześki i uśmiechnięty, meldował coś swym zwierzchnikom w NASA. Nie wyglądał na zahipnotyzowanego… Co z Susy?
– Zdążyła uciec, ale straciła telepatyczną łączność. Już nie uda się jej podporządkować komendanta bazy ani dowódcy “Pensylwanii". Misja skończona.
Mówiącą była Anita! Anita? Jej sobowtór. Piękny blond anioł, tym razem jednak nie słodki i bezbronny, lecz groźny, karzący.
Oczywiście w samoobronie.
Anity znajdowały się we wszystkich pięciu planach, i w kabinie Drakuli, i w izbie Frankensteina, i w szałasie Wilkołaka…
Mimo osłupienia Fawson zdał sobie sprawę, że bezprzykładna klęska była jego zasługą. On przecież przedstawił piękną blondynkę swym współpracownikom. Upoważnił ją do działania. Nikt z agentów nie zdziwił się, gdy w środku nocy usłyszeli głos Anity wymawiający hasło, gdy poznali jej twarz. Cofnęli kabalistyczne zapory. Wpuścili… Do pokoju Meffa weszła kompletnie już ubrana Havrankova, szpakowaty jegomość i nieco z tyłu ojciec Martinez. Szpakowaty przedstawił się:
– Komisarz Providence, czasowo odkomenderowany do sekcji idealistycznej Interpolu. Pozostałych chyba zna pan, panna Havrankova, ojciec Martinez. Chcielibyśmy wam gorąco podziękować, Fawson. Odwaliliście porządny kawał roboty. Udało się wam odnaleźć wszystkich ostatnich funkcjonariuszy Zła i skłonić do wystąpienia przeciw prawu, co umożliwiło nasz naturalny odpór. Dzięki wam niebezpieczna konfiguracja gwiazd nie została wykorzystana przez moce ciemności. Mamy przed sobą całą długą epokę spokoju.
Fawsonowi kręciło się w głowie.
– Ale ja, co ze mną, jestem przecież szatanem!
– Tylko czasowo – uśmiechnął się komisarz.
– Pomożemy ci – powiedziała energicznie Anita – byłeś słaby, dałeś się omotać Złu, my jednak podamy ci rękę, ochronimy przed zemstą Dołu. Będziesz teraz dla nas pracował. Zresztą oni są bardzo słabi. Nigdy już nie będą mieli większego wpływu na tę Ziemię.
– Ale ja podpisałem…
– Cyrograf się anuluje – stwierdził rzeczowo ojciec Martinez – a czarta z was wypędzę. Osobiście.
– Tylko że ja sam, przecież ja sam jestem prawnukiem Mefistofelesa.
– A kto powiedział, że wnuk Mefistofelesa nie może zostać resocjalizowany. Będą z was jeszcze ludzie, Fawson.
– Polubisz Dobro – uśmiechnęła się anielica. Tymczasem Szpakowaty połączył się z Łysym.
– Cześć, stary!
Zastępca poderwał się i począł krzyczeć w słuchawkę.
– Szefie, nareszcie! Sytuacja jest tragiczna. Oni robią koniec świata. Fawson to jednak diabeł… Mam informacje!
– Jesteście tego wszystkiego całkowicie pewni?
Meffa wyprowadzono do białego helikoptera. Szpakowaty z dużym zadowoleniem schował do kieszeni pudełeczko z biologicznym nadajnikiem. W tym samym czasie Anita nr 6 relacjonowała Brigitte i White'owi przebieg wydarzeń.na szczycie wieżowca. Detektyw – anioł pogratulował jej dobrze wykonanego zadania. Tymczasem na ekranie telewizora, ciągle pozostającego w biologicznej łączności ze Szwajcarią, można było obserwować wyprowadzenie Fawsona z pokoju.