– Cóż za pech – wzdychała Anita, drepcząc nerwowo wokół latarni i co chwila zerkając na nogi wystające spod maski wozu – długo to jeszcze potrwa?
– Szczerze powiedziawszy, nie wiem – odpowiedział gdzieś spod podwozia głos kierowcy – paskudny defekt.
Ulica była pusta, wyludniona, żadnych baraków lub bistro, ani śladu choćby budki telefonicznej.
– A daleko jest do tego hotelu “Paradise"?
– Niedaleko. Może kilometr.
– Pójdę pieszo – zdecydowała Havrankova – tylko jak ja tam trafię?
– Cały czas prosto, potem przy wiadukcie w lewo skosem przez lasek i jest pani na miejscu. Chce pani zobaczyć na planie?
– Jakoś trafię – powiedziała rezolutnie.
Kilometr okazał się trzema, a przyjemny spacer – zwłaszcza gdy przyszło przedzierać się przez zarośla – mordęgą. Właśnie pokonała ostatnią przeszkodę terenową w postaci jakiegoś rowu, gdy z paru stron dobiegło ją wycie syren wozów policyjnych. Kilkanaście suk pędziło jak sto tysięcy diabłów. Zdążały z różnych kierunków i zatrzymywały się wokół ciemnawego budynku w ogrodzie. Oprócz wozów służbowych z bocznej uliczki wytoczył się biały opel i przezornie zatrzymał się nieco z tyłu.
Przybyłam za późno – pomyślała Anita.
Marion, ukrywając narastające podenerwowanie, wsunęła się do łazienki i przekręciła klucz. Nareszcie poczuła się bezpiecznie. Przerażające obrazy z dołu przytłumiła nadzieja, że zaraz wszystko szczęśliwie się skończy. Mimo to, rozpinając ubranie, stwierdziła, że drżą jej posiniałe z przerażenia palce. Żeby się uspokoić, włączyła stojące na półce radio i wesołe nuty w stylu Pod dachami Paryża przemieszały się z parą i zapachem lasu.
Piętro niżej Beta odrzuciła kawałek mięsa.
– Starczy tej trupiny – powiedziała – wsadźcie resztę do lodówki i idziemy na górę.
Spełnili polecenie bez ociągania. Z cienia wyłoniła się wiedźmowata gospodyni. Od dawna była w zmowie z szatanem, a mimo to na jej pomarszczonej twarzy malował się niepokój.
– Czy ta inscenizacja była na pewno konieczna? – zwróciła się do Li.
– Taki jest rozkaz – odparł żółto – czarny. – A poza tym nie ma innego sposobu, żeby ich sprowokować do działania.
– Jak dotąd, wszystko idzie według planu. Policja będzie mniej więcej za kwadrans – dorzucił Kali.
– Zatem pośpieszmy się! – padło zdanie najbardziej smagłoskórego z półdiabląt.
Andre Lesort osuszył butelkę coca – coli. Był wściekły na siebie. Przesadził z tym piciem whisky duszkiem. Czy pojawienie się prawdziwego Fawsona nie było najlepszym sygnałem, że gra zmierza ku końcowi, że wkrótce otrzyma sowitą zapłatę? Wydadzą mu film o śmierci Christine i raz na zawsze zapomni o całej sprawie. Dali przecież słowo…
Czarni wtargnęli do pokoju bez pukania. Od razu zrozumiał, że jest źle.
– Zdradziłeś – wycedziła ubrana w czerń Beta. – Ty psie!
– Ja, nie… ja – bełkotał przywierając plecami do ściany i marząc, by się z nią stopić.
– Nieważne, kto sypnął, ty czy ta amerykańska pinda! Koniec z tobą. Bierzcie go, chłopaki!
Lesort, który jako aktor umierał kilkaset razy na scenie i parokrotnie w filmie, pojął, że jest to finał, i wtedy przypomniał sobie o medaliku. Chwycił go w ręce. Zmierzający szparko “asystenci" stanęli jak wryci i odwrócili głowy. Poczuł nadprzyrodzony przypływ siły.
– Dalej, chojracy! – zawołał chrapliwie – no, który podejdzie?
Kręcili się, jak gdyby wstrzymywani niewidzialną ścianą.
– Twoja kolej! – zawołała Beta i wypchnęła gospodynię. W twarzy wiedźmy nie było ani kropli krwi. W jej ręku srebrzyła się brzytwa.
– Nic mi nie zrobisz. Nic mi nie zro…
Błysk metalu. Chłodne dotknięcie i ból. Rozcinając pidżamową kurtkę, stal musnęła pierś Andre, pozostawiając krwawą bruzdę, nie naruszając jednak medalika.
Zostałem oszukany – przemknęło aktorowi.
– Ona jest człowiekiem – zaśmiała się Beta – człowiekiem jak ty i amulety przeciw niej nie działają. Dalej, pokaż, stara, kunszt cyrulika!
Zdołał tylko wyszeptać:
– Nie zabijajcie!
– Nikt nie zamierza cię zabijać, jeśli tylko będziesz rozsądny – stwierdziła Beta.
– Będę rozsądny! – zawołał skwapliwie.
– I wykonasz wyrok na zdrajcy?
– Wy… wykonam – w jego głosie brzmiała szczera gorliwość – ale kto nim jest?
Kall milcząc wskazał zamknięte drzwi łazienki.
– Nie… ja, nie… tylko nie ją – wyjąkał dubler. Gospodyni podwinęła kieckę i jęła ostrzyć brzytwę o sczerniałą wewnętrzną stronę uda.
– Zrobię wszystko, tylko nie to – jęknął Lesort.
– Żądamy tylko tego!
Li z rozmachem rzucił na stół rolkę filmu. Kali rozsypał woreczek ze złotymi luidorami, wśród których jak cytryna w herbacie pływała książeczka czekowa. Ali dorzucił paszport wystawiony na cudze nazwisko.
– Oto jest twoja wolność!
Z łazienki sączyła się muzyczka Renę Claira. Andre uniósł się na krześle i bezwładnie opadł ponownie.
– Nie mogę tego zrobić. Zabijajcie! – jęknął.
– To przecież dla ciebie obca osoba – kusiła Beta – dupa Fawsona, przez podobieństwo z którym wpadłeś w te wszystkie tarapaty. Co cię ona obchodzi? Na drugiej szali wisi twoje życie.
Brzydząc się sobą, przyznał jej w duchu rację.
– A poza tym czyn cię wyzwoli, zamknie klamrą okres twej słabości. Znów będziesz mężczyzną – zachichotał Li.
Ogarnęła go fala gorąca. Poczuł ogromny przypływ wściekłości na Marion, stanowiącą szczupłą zaporę przed jego wyzwoleniem.
– Będę wolny? – upewnił się jeszcze raz.
– Od wszystkiego! – zakrakał chór.
Marion myła plecy i myślała tylko, jak opanować nerwy. Zaraz koszmar się skończy. Ktoś zapukał do łazienki. Zadrżała i upuściła gąbkę.
– Otwórz, kochanie! – usłyszała dziwnie chrapiący głos narzeczonego.
– Zaraz skończę – powiedziała walcząc z trwogą, która uniosła jej włosy niczym nabrzmiały elektrycznością bursztyn.
– Otwórz natychmiast!
Skuliła się w wodzie. Nie rozumiała nic z tego, choć czuła wszystko. Jedyne okienko było wąskie i zakratowane Lesort uderzył ramieniem przegrodę raz, drugi.
W tym momencie wzrok Marian spoczął na wężu od natrysku. Rozkręciła wrzątek na pełny regulator. Z sitka wykwitł snop wody i pary. Drzwi chwiały się, trzeszczały, wreszcie padły. Uniosła swój oręż. W tym momencie mocna struga zwiędła jak kwiat podlany trucizną. Wyłączono wodę. Zamknęła oczy, zanim jeszcze mogła dostrzec, jak broczący posoką mężczyzna o twarzy nabrzmiałej desperacją wpada do łazienki.
Silne ramiona wepchnęły ją w aromatyczną wodę Sparaliżowana, nawet się nie broniła. Ostatkiem świadomości, kiedy czuła wlewającą się do jej płuc “Amazonkę", przypomniała sobie gmach konsorcjum i biurko w gabinecie szefa.
Może był to ostatni, może przedostatni gest. Ręka kurczowo czepiająca się gładkiej krawędzi wanny natrafiła na niewielki przedmiot zawieszony na łańcuszku. Zacisnęła się na nim kurczowo. Urwała! – Wybacz mu, Panie!
– Gratuluję – uśmiechnął się Kali – fachowa robota.
Lesort uniósł się znad wanny i zwymiotował. A potem nagle poszukał medalika, i zrozumiał. Pojął, że popełniając morderstwo pozbawił się ostatniego puklerza i wydał się na łaskę i niełaskę Zła.
Rozległ się tupot bardzo małych nóżek. Wszyscy odwrócili głowy.
Na progu stał słupka wielki szczur. Trwało to jedynie przez mgnienie oka. Prawie natychmiast gryzoń zaczął ogromnieć, ogromnieć i już po chwili obok wyłamanych zawiasów stał don Diavolo w całej okazałości. – Zadanie wykonane – meldował Ali. Wysłannik Dołu podszedł do leżącej wśród piany Marion, bladej i spokojnej. Do kobiety, z którą żył tyle miesięcy, matki swego dziecka (o czym wcale nie wiedział). Dziwny chłód ogarnął jego wnętrze. Nie odczuwał nic złego. Chociaż powinien odczuwać. Ba, rozpierała go nawet swoista radość, jaką daje dobrze wykonane zadanie. Proces szatanizacji, który zaczął się w chatce z siporeksu, dobiegał końca. Z osobowości dawnego Fawsona pozostało bardzo niewiele.
– Brawo – rzekł krótko i wyniośle, a potem dorzucił żartobliwe – czeka nas jeszcze trochę roboty.
Głową wskazał na zewnątrz. Cisza nocna poczynała pękać pod naporem policyjnych sygnałów.
– Otaczają nas – pisnęła gospodyni.
– Cicho, suko – zgromiła ją Beta – widocznie tak być powinno.
Komisarz Surel rozlokował swych ludzi w ten sposób, że policyjny pierścień zacisnął się jak obroża na pensjonacie “Paradise". Wiadomość otrzymana od mówiącej po angielsku dziewczyny dawała szansę przystąpienia do dawno zaplanowanej akcji. Doniesienia o podejrzanej grupie indywiduów od pewnego czasu niepokoiły francuskie organa. Brakowało jednak dowodów, choćby pretekstu. Komisarz od lat współpracował z pewnym łysym osobnikiem, o którego powiązaniach nie wiedział nic, a który często był źródłem tak niezwykłych informacji, że Surel przywykł traktować go jako osobistego anioła stróża. Dziś Łysy osobiście uczestniczył w akcji, choć komisarz zdawał sobie sprawę, że taka praktyka jest co nieco na bakier z regulaminem.
Z cywilów towarzyszyło im jeszcze dwóch osobników w oplu, którzy dostarczyli przed chwilą wiadomość, że osobnik legitymujący się paszportem na nazwisko Matteo Diavolo przybył do hotelu parę minut po amerykańskiej parze.
– Mamy komplet – cieszył się Albinos – trzej pół – szatani, strzyga Beta, wiedźma właścicielka, tajemniczy don Diavolo – czas kończyć zabawę.
Łysy dodatkowo nalegał na uczestnictwo w akcji pewnego hiszpańskiego księdza' o nadzwyczaj przydatnych umiejętnościach, ale Surel zdecydowanie odmówił. Za księżmi nie przepadał, a mieszanie do awantury cudzoziemca groziło aferą międzynarodową.
Policjanci nie zdołali jeszcze zająć dobrze stanowisk za drzewami, a komisaYz unieść mikrofonu od nagłośnienia (zamierzał wezwać oblężonych do poddania), kiedy z okien półpiętra zagrały serie z broni automatycznych. Rudy Paul zsunął się ścięty na ziemię, a jego kumpel Armand zwinął się z sykiem trafiony w przedramię.