Klinika doktora Chastellaina, położona na uboczu, ukryta wśród gęstych szpalerów drzew, nie cieszyła się najlepszą reputacją w paryskich kołach medycznych. Istniały nawet złośliwe pomówienia o niedozwolone zabiegi czy tajemnicze praktyki. Zresztą sam Chastellain nie pragnął popularności. Miał zaledwie kilkunastu pacjentów i bliżej nie określone źródła dochodów.
Kiedy blond piękność zjawiła się w środku nocy, przywożąc ofiarę pożaru, doktor osobiście wyszedł do samochodu. Nikt ze zwyczajnego wypadku nie trafiał do jego zakładu. Jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że pacjent jest tylko osmalony, a oparzenia to dzieło kunsztownej charakteryzacji. Mimo to Chastellain nie wyraził zdziwienia.
– Będzie żył? – nieco drżącym głosem odezwała się Havrankova.
– To pani mąż? – spytał lekarz.
– Znajomy – odpowiedziała – ale prosił, żebym przywiozła go do pana.
– W takim razie wracaj do domu, drogie dziecko. Ja się nim zajmę. Nie sądzę, żeby stan był bardzo ciężki.
Ledwo przeniesiono go do wnętrza lecznicy, Meff uniósł głowę i bąknął tak, żeby nie usłyszał żaden z pielęgniarzy: – Sześć razy sześć.
Chastellain znał hasło. Według zaleceń Meffa założył mu opatrunki i wystawił odpowiednie świadectwo. Nie pytał o nic, choć z nocnego programu radiowego musiał słyszeć o wielkim pożarze na przedmieściu stolicy.
– W czym mogę być pomocny? – spytał po prostu, ukończywszy żmudne wypisywanie całkowicie zbytecznych recept. (Nasz szatan był absolutnie ogniotrwały, zwłaszcza na płomienie własnej produkcji).
– Przesyłka – wycedził jedno słowo Fawson.
Chastellain w milczeniu podszedł do sejfu i z samego dna wygrzebał sześć niewielkich, zapieczętowanych czarnymi pieczątkami pudełek.
– Nie wiem, co zawierają – powiedział.
– Zabieram jedno, to ze złotym emblematem – rzekł Agent. – Pozostałe wyśle pan za pośrednictwem pierwszych lepszych stewardes, 'koszty się nie liczą, do tych miast – tu podał kartkę. – Na lotniskach, zawsze przy wejściu na miejscową pocztę, czekać będą odbiorcy…
– Rozumiem. Hasło stare?
– Nie, tym razem czekający wymówi słowo “Babilon", a stewardesa ‹ma odpowiedź “Dziesięć razy byłam już w Bagdadzie". Aha, przesyłki muszą tam dotrzeć jeszcze dzisiaj. Listę miast po nauczeniu się na pamięć należy spalić. Stewardesom może pan bajdurzyć, że są to lekarstwa dla pańskich pacjentów. Leki na jakąś dyskretną chorobę. Zresztą przy odpowiedniej gratyfikacji nie będą o nic pytać.
Meff miał jeszcze ochotę dodać, że owe doraźne listonoszki zostaną po spełnieniu misji zlikwidowane, ale ugryzł się w język. Wiedział przecież, że i sam doktor Chastellain, wracając z lotniska miejskim autobusem, ulegnie nieoczekiwanemu atakowi serca…
– Zatem wszystko jasne? – spytał dla formalności.
– Tak jest! – doktor skinął głową zadowolony, że pozbywa się kłopotliwego depozytu. Od czasu kiedy przed trzydziestu laty podpisał w obecności Boruty cyrograf – co zapewniło młodemu lekarzowi, zagrożonemu utratą praktyki lekarskiej, powodzenie i pieniądze – była to zaledwie trzecia okazja rewanżu. Kontrakt okazał się zatem bardzo korzystny. Co się zaś tyczy przykrej konieczności pójścia do piekła, po pierwsze, lekarz był ateistą, a po drugie, wierzył, że dobry fachowiec nawet w piekle załatwi sobie niezłą praktykę.
A poza tym i tak czeka nas wojna atomowa – pocieszał się w chwilach zwątpienia.
Po krótkim odpoczynku na leżance Meff poczuł się jak świeżo wykiełkowany pierwiosnek. We własnym mniemaniu pokonał najtrudniejszą próbę.
Pozostawał ostatni akt.
Piąty list stryja przeczytał jeszcze w samolocie, do którego przesiadł się po porzuceniu pługa śnieżnego. Odczytał i następnie zjadł go, zbulwersowany jego treścią.
Drogi mój – pisał staruszek szatan – w kręgach Wielkich Kotłów, nazywanych w slangu Dołu “Walcownią na Ciepło", krąży od tysiącleci powiedzonko: “Dobry początek ma dobry koniec, chyba że środek jest zgniły". Dlatego też udzielam Ci ostrożnej pochwały, ale nie wbij się w pychę, zwłaszcza przed końcem akcji, ponieważ pycha to grzech dobry dla ludzi, a dla nas zbyteczny luksus, gdyż jak wiadomo, i tak jesteśmy najlepsi. Pod słońcem i pod ziemią.
Ponieważ posiadasz już wykonawców, do wielkiego celu potrzebne są jeszcze dwa elementy: konspiracja i łączność. O finanse się nie kłopocz. Jak mogłeś się przekonać, kwota, którą powierzyłem Ci w mojej skromnej siedzibie, ma tę właściwość, że niezależnie od wszelkich wydatków zawsze jest taka sama, a nawet rewaloryzuje się wraz z galopującą inflacją.
– Ale nie znam ciągle celu – wymamrotał Fawson.
Oczywiście możesz się jeszcze kłopotać, że nie znasz celu przedsięwzięcia. Ale dla Ciebie to nawet lepiej. Śpij spokojnie, wszystkiego zaś dowiesz się już za dwa dni. po złamaniu pieczęci na ostatniej kopercie. Zatem skoncentruj się na dwóch sprawach: konspiracji i łączności. Jak zapewne wiesz, nasza odwieczna konkurencja, Biali, depczą Ci stale po piętach. Wiedzą już, że twój dubler jest zwyczajnym człowiekiem, choć nie mają pojęcia, że jest tylko sobowtórem. Co zrobić, aby Meff Fawson odzyskał pełną swobodę ruchów w swojej tradycyjnej postaci? Jak pozbyć się kostiumu don Diavola, którego zabiegi na czterech kontynentach postawiły w stan gotowości służby przeciwnika? Trzeba będzie wykonać manewr pozornego oddania pola i poświęcenia wszystkich pionów, aby wprowadzić do gry figury.
Tak, oznacza to wyrok na tego biedaczynę Lesorta, być może Twoją Marion, ale teraz chyba Ci na niej nie zależy. Związek z nią dla diabła o Twojej pozycji byłby doprawdy mezaliansem…
To Marion jest w Paryżu?
Twoja, ośmielę się stwierdzić, była narzeczona przebywa w Paryżu i spędza noce w ramionach sobowtóra!
Dziwka!
Dziewczyna może oddać nam jednak nieocenioną usługę, prowokując najście policji na “Paradise", co umożliwi likwidację Lesorta w kostiumie don Diavola i Twój powrót do własnej twarzy…
Dalej następowało kilkanaście linijek szczegółów, które znamy już z przebiegu rozegranej partii, jak wszystko wskazuje – zwycięskiej; przejdźmy więc od razu do następnej części.
Sprawa łączności. Wiesz, złociutki jak fałszywy pieniądz Bratanku, że w zasadzie jestem tradycjonalistą i przekładam zdrowe widły nad promienie gamma i płynną siarkę nad stos atomowy, aliści w naszym przedsięwzięciu tradycja nie wystarczy. Potrzebna jest superbroń! A w tych dziwnych laickich czasach taką bronią jest informacja i łączność. Amerykanie wygrali bitwę o Midway nie dzięki dzielności swych pilotów; batalia została rozstrzygnięta na ziemi, kiedy ich szyfranci złamali kod japoński. Wniosek nasuwa się oczywisty – kto posiądzie środek łączności niedostępny dla przeciwnika, musi wygrać. Dysponujemy takim środkiem. On właśnie pozwala mi pisać na kartce, którą w tej chwili trzymasz w ręku, odległy ode mnie o tysiące mil i parę wymiarów. Jest to jakby najnowsza forma dawnego dalekopisu.
Wynalazku tego dokonał japoński naukowiec, profesor Kozaki, który w zupełnej tajemnicy prowadził badania od lat czterdziestych naszego stulecia. Jego problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział, komu ma swe dzieło przekazać. Własny rząd wydawał mu się zbyt liberalny, Amerykanów uważał jednak za przeciwników, Chińczyków było za dużo. Gryzł się więc ze swoim wynalazkiem jak wąż zjadający własny ogon, a gdy wreszcie dowiedział się, że jego wnuczek wstąpił do ruchu antyatomowego, zniszczył swe laboratorium, wszystkie wyniki badań, a na końcu popełnił harakiri…"
No to chyba nie ma sprawy?
Ale jak sądzisz, dokąd trafił ów Żółtek po śmierci? Do nas. i tu znalazł wreszcie partnera, któremu mógł bez oporów przekazać płód swej myśli naukowo – technicznej. Według przekazanych projektów wykonano prototypy, a po udanych próbach przekazano je na ziemię. Obecnie znajdują się u naszego starego kolaboranta, niejakiego doktora Chastellaina, który wyda je pierwszemu znającemu hasło…
Szczegółów było bardzo dużo i naprawdę trudno obecnie odtworzyć cały list, tym bardziej że został on przez Meffa zjedzony. Nastąpiło to w momencie, gdy samolot siadał na podparyskim lotnisku. Zbliżała się stewardesa. Meff przeżuł papier, nie zauważywszy, że u dołu strony pod ostatnim zdaniem: “Tylko bardzo Cię proszę, uważaj…", znajduje się wypisane drukowanymi literkami słówko VERTE. Może zresztą nie znał łaciny.
Przesłuchanie w komisariacie Fawson zniósł mężnie. Zresztą komisarz Surel traktował Amerykanina niezwykle wyrozumiale, nieomal po ojcowsku, ubolewając nad losem Ma – rion, współczując z powodu ciężkich przeżyć i zadowalając się podpisem pod protokołem, który zamykał sprawę. Okazał się również tak uprzejmy, że pozwolił skorzystać z telefonu. Fawson naturalnie zadzwonił do Anity.
Dziewczyna była zdumiona, ale i ucieszona jego błyskawicznym powrotem do zdrowia. Meff kuł żelazo, póki czuł, że dysponuje magnesem.
– Muszę się z panią zobaczyć, choćby po to, żeby podziękować za powtórne uratowanie życia. A poza tym, myśmy właściwe nigdy ze sobą dłużej nie rozmawiali…
Zgodziła się nadspodziewanie łatwo. Prosiła tylko o spotkanie wczesnym popołudniem, wieczorem miały z koleżanką wykupiony lot do Szwajcarii. Planowała spędzić tydzień na nartach, korzystając z – obfitych opadów śniegu w wyższych partiach gór. Fawson zaproponował pewien barek przy lotnisku.
– Cóż za zbieg okoliczności, ja również zamierzałem wyjechać – powiedział zgodnie z prawdą. A potem, nie mogąc się opanować, zatarł ręce, co może dla człowieka pogrążonego w głębokiej żałobie było gestem cokolwiek przedwczesnym.
Pożar hotelu “Paradise" spełnił jeszcze jedno doniosłe zadanie. Był sygnałem dla ekipy Meffa. Czerwono – złota żagiew, acz z przyczyn wiadomych nie utrwalona na taśmach filmowych, została rozreklamowana za pośrednictwem massmediów w najdalszych nawet zakamarkach globu. Dziwny, ogromny pożar, ofiary w ludziach, likwidacja przestępczej szajki, cudem uratowany Amerykanin – to stanowczo musiało się znaleźć na pierwszej stronie.