Литмир - Электронная Библиотека
A
A

V.

Doktor praw Kurt Steinhagen od chwili przejścia na emeryturę mieszkał w zasadzie poza miastem, zachował jednak również, mimo poniechania praktyki adwokackiej, swoje biuro w jednej z przecznic Mariahilfer Strasse, tej targowej naddunajskiej stolicy. Meff wtargnął w jego zacisze bardziej siłą' niż sposobem. W drzwiach przedstawił się jako kontroler z gazowni, w przedpokoju spróbował oswoić zwalistą Trudę, ale kiedy okazało się to niewykonalne, machnął jej pierwszym lepszym dokumentem, burknął “służba specjalna" i pomimo jej okrzyków “żyjemy w neutralnym kraju!" wtargnął do gabinetu Steinhagena.

Pierwszą zauważoną rzeczą był rower, na którym goluteńki, jak go Bóg stworzył, mecenas usiłował walczyć z własnym brzuchem, ten jednak już na pierwszy rzut oka nie przypominał brzuchów łatwo dających za wygraną.

– Nie ma mnie! – rzucił doktor na widok wchodzącego.

– Powinien pan spróbować pasów wibracyjnych – rzekł Meff.

– Sądzi pan? – zainteresował się adwokat.

– I diety “cud", wypróbowanej przez największych gwiazdorów świata.

Mecenas wstrzymał pedałowanie.

– Na czym ona polega?

– Jest dosyć łatwa, trzeba po prostu nic nie jeść. Steinhagen westchnął tylko i przełknął dwie czekoladki z ogromnego pudła stojącego na biurku.

– A co pan tu robi? – spytał Meffa.

– Stoję!

– No, to niech pan siada. Truda, kawy! Może ciężarki? – To mówiąc schwycił sztangę, na sam widok której Fawson zaczerpnął więcej powietrza, i wskazując drugą gościowi, rzekł: – Niech pan spróbuje. Nie są wcale takie ciężkie. Zrobiono je ze styropianu. Wie pan, zdrowie jest rzeczą najważniejszą. Cała reszta to marność.

– Przyszedłem do pana ze sprawą…

– Z powodów zdrowotnych niczego nie prowadzę – zawołał adwokat – a jaka to sprawa?

– Jestem naukowcem… – zaczął Meff.

– Rozumiem, jakiś plagiat? – domyślił się mecenas.

– Jestem naukowcem zajmującym się teorią reklamy i piszę aktualnie pracę habilitacyjną. Jej tytuł: “Słynne procesy w sprawach o nadużycie praw".

Steinhagen sięgnął po garść fig.

– Chodzi o tę fatalną pastę, po której nie tylko zęby nie rosną, ale jeszcze korony rdzewieją? Nie udzielam żadnych informacji. Za żadne pieniądze – podkreślił.

Gość nie tracąc uśmiechu, z miną starej ciotki układającej pasjansa, który ma dać odpowiedź, czy i kiedy utraci dziewictwo, położył na skraju biurka banknot stu – dolarowy. Mecenas zignorował gest, nakładając do filiżanki z kawą ogromną ilość bitej śmietany. Fawson, nie zrażony, dalej układał pasjansa. Kiedy doszedł do drugiego rzędu i zatrzymał się, adwokat poruszył się, jakby zaniepokojony, czy wróżba wypadnie pomyślnie. Meff wyłożył jeszcze parę zielonych. Resztę ostentacyjnie schował do kieszeni i sięgnął po kawę.

– W pasjansie francuskim wykłada się trzy rzędy – powiedziała nagle milcząca dotąd Truda.

Z ociąganiem ustawił i trzeci rządek. Mecenas z miną wyrażającą najwyższe obrzydzenie zebrał banknoty i potasował zgrabnie.

– Dolary, jakież to w złym stylu. W zasadzie interesują mnie wyłącznie franki szwajcarskie.

Ale kiedy Meff wyciągnął rękę, Steinhagen spróbował szybko schować forsę do kieszeni. Musiałby jednak w tym celu stać się kangurem, jako że nie miał nic na sobie. Uśmiechnął się więc głupawo, sięgnął po szlafrok i otulił się nim. Potem schował pieniądze i rzekł:

– Czego pan właściwie chce od tego Drakuli? To żywy trup. Całkowicie zszedł na psy. Proponowałem mu wynajęcie luksusowej krypty, gdzie mógłby sobie spokojnie pospać, ale on twierdzi, że nigdy nie zaśnie, bo wszyscy jego przodkowie zostali podczas snu przebici osinowym kołkiem. Stary sfiksowany nieborak.

– Interesuje mnie tylko jego adres.

Mecenas zajrzał do notesu.

– Prowadzi budę ze starzyzną koło Mexico Platz.

Nic więcej nie mogę panu powiedzieć. Chyba gdzieś po prawej stronie… Może jakieś ciasteczko?

Meff podziękował i wyszedł. Steinhagen przełknął jeszcze parę smakołyków i zatarł ręce.

– Widzisz, Trudo, jak należy robić interesy. Powiedziałbym mu ten adres za dwie dychy, ale widzę, wyjmuje stówę, to poczekałem… Ile tego jest razem?

Sięgnął do kieszeni szlafroka i uśmiech zakrzepł mu na ustach. Wyciągnął asa pik, dziewiątkę trefl, potem damę kier, dupka żołędnego i kolejno cały sekwens od ósemki w dół. Same kara.

Kara boska! – pomyślała Truda, która pochodziła z dobrej austriackiej rodziny.

Została złamana druga pieczęć i następny list stryja ujawnił się przed Meffem, jak kolejny ułamek tajemniczej i groźnej mozaiki.

Bratanku mój – pisał Boruta ciepłym stylem szatana stojącego u schyłku długiej, pracowitej drogi. – Wierzę, że do tej chwili ustaliłeś już nazwiska swej przyszłej grupy i sądzę, że zajmujesz się kaperowaniem pierwszych uczestników Najważniejszego Przedsięwzięcia Epoki…

Skąd on wie, skubany?!

…pragnę Ci więc przypomnieć, że rozmawiając z zainteresowanymi, którzy mogą udawać niezainteresowanie, nie występujesz w roli petenta, lecz delegata zwierzchności (a właściwe dolności), uprawnionego i pełnomocnego, by rozkazywać, wymagać, kierować…

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić…

Nie wiem, czy już zorientowałeś się, że wraz ze spłynięciem na Ciebie szatańskiego odium zyskałeś wiele umiejętności, którymi możesz się w razie czego posłużyć. Należy do nich jazda na miotle…

O cholera!

…co potrafi przecież byle wiedźma. Oczywiście, ze względów estetycznych zalecałbym Ci używanie zwyczajnej miotełki do ubrania, której, jeśli dobrze ściśniesz ją udami, nie widać spod płaszcza.

Bez trudu możesz również miotać ogniem piekielnym. W tym celu możesz posłużyć się zwyczajnym dezodorantem, po natarciu go magicznym proszkiem (znajdziesz go w tej samej kopercie co niniejszy list; składu chemicznego Ci nie podaję, bo sam nie jestem pewien). Po namaszczeniu pojemnika umieść go w używanej skarpetce i zostaw na noc w północnym kącie pokoju, przykrywszy całość niniejszą kartką – na rewersie jest kilka znaków kabalistycznych. One sprawią, że ingrediencja nabierze odpowiedniej mocy. Ognia piekielnego w sprayu należy używać wobec celów tak cywilnych, jak umundurowanych, znajdujących się w niewielkiej odległości, nigdy pod wiatr. Najlepiej jednak stosuj go na postrach, gdyż widok palących się nieszczęśników może Ci popsuć apetyt.

Uważaj natomiast przy przechodzeniu przez ściany. Tak, tak, posiadasz i tę umiejętność, aliści pamiętaj, umożliwia ona wyłącznie przenikanie ścian tradycyjnych – zbudowanych z drewna, kamienia lub cegły. Złe rozeznanie może sprawić, że uwięźniesz w trocinobetonie, zbrojonym plastiku czy innym współczesnym świństwie. Ą więc najpierw musisz dokładnie zapoznać się, z jakim materiałem masz do czynienia.

Przy odpowiedniej koncentracji siły woli możesz również zmienić się w dowolne zwierzę. Postępuj jednak rozważnie, jesteś niewprawnym transformatorem, a więc istnieje zawsze ryzyko związane z powrotem. Pamiętaj – przebywając w ciele zwierzęcia, posiadasz inteligencję równą średniej arytmetycznej Twego poziomu i owego stworzenia. Jeśli więc chciałbyś zostać np. gąbką, wasza średnia stałaby się tak niska, że uniemożliwiłaby Ci pomyślenie zaklęcia pozwalającego powrócić do pierwotnych kształtów. Aha, jeszcze jedno: wszelkie zaklęcia działają tylko wówczas, gdy są wyrażane w stanie całkowitego spokoju i zdecydowania. Jakiekolwiek wahania w momencie transformacji mogą mieć trudne do wyobrażenia następstwa. Inne umiejętności, jak telepatia, hipnoza, transmutacja metali w złoto, ożywianie zmarłych, leżą również w zakresie twych kompetencji, ale wymagają lat ćwiczeń. Na razie wiać Ci ich nie polecam.

Wracając do zagadnień werbunku. Gdyby zawiodła perswazja, zdobądź jakikolwiek przedmiot osobisty należący do opornego, nakryj go kartką papieru, na której, na zasadzie odbicia w lustrze, napisz sadzą jego nazwisko. Potem okręć się sześć razy w lewo na lewej pięcie (nie śmiej się, są to praktyki wypróbowane przez cale tysiąclecie), a na papierze ukaże się skuteczny sposób na opornego…

Jaki na przykład?

Po odebraniu od zwerbowanego przysięgi lojalności i ustaleniu systemu kontaktowego (tu był odsyłacz na drugą stronę pełną pouczeń szczegółowych) zaznacz, że cała akcja rozpocznie się w dniu otwarcia szóstej koperty.

Tyle na dziś. Jeśli będziesz miał chwilą wolnego czasu, wspomnij ciepło Twojego stryja, któremu w tej chwili jest bardzo gorąco, ale nie ma nic lepszego na starość jak ognista sauna. Sześć razy sześć – sześćdziesiąt sześć. Z serdecznymi przekleństwami. Ja.

Jeszcze dzień wcześniej na podobne pouczenia Fawson zareagowałby śmiechem, aliści kaskada wydarzeń płynąca wartko jak woda w spłuczce toaletowej im. Niagary sprawiła, że obecnie nawet najabsurdalniejsze zdarzenia przyjmował serio. Postanowił poprzestać na małym teście. Skoncentrował się i sprawdziwszy fakturę hotelowych drzwi (były mocne, przedwojenne, chyba dębowe), postanowił przez nie przeniknąć. Ruszył ostre, śmiało wsunął dłoń i głowę w rozsuwającą się materię, ale prawie jednocześnie napotkał pewien opór.

Pewnie farba! – Szarpnął mocniej, rozległ się trzask.

Kiedy z powrotem znalazł się w pokoju, z ubrania pozostały strzępy. To znaczy, bawełniana podkoszulka i gatki były nie uszkodzone, koszula natomiast i spodnie, poszarpane i podarte wzdłuż i wszerz, pozostały po wewnętrznej stronie zamkniętych drzwi. Przez moment stał osłupiały nad ruiną przyodziewku, ale już po chwili zrozumiał – nie przenikały przez ścianę te części garderoby, które wyprodukowano z tworzyw syntetycznych.

Dochodziło południe. Najwyższy czas, aby złożyć uszanowanie księciu Drakuli – pomyślał Meff. Przez moment zastanawiał się, czy nie polecieć do celu na miotełce wiszącej w przedpokoju, ale przypomniawszy sobie o konieczności konspiracji, zdecydował się na tramwaj.

– Słucham pana? Coś do sprzedania, coś do kupienia? – zapytał Meffa mężczyzna zza lady.

Całe niewielkie pomieszczenie wypełniały towary wielobranżowe, adresowane, biorąc pod uwagę ich standard, najwyraźniej do przybyszów z uboższych stref konfekcyjnych.

13
{"b":"89162","o":1}