Литмир - Электронная Библиотека
A
A

tam również nad wiek rozwinięta nastolatka. Oboje nie zajmowali się jednak rozwiązywaniem równań drugiego stopnia… Było trochę alkoholu, narkotyków, wspólna kąpiel w wannie. Ciało dziewczynki wyłowiono dwa dni później w rejonie Rouen. Sprawców zbrodni jak dotąd nie ujawniono. My jednak posiadamy z tych wydarzeń interesujący film…

– Bandyci i – cmoknął z podziwem Meff.

– Według rozkazu – zarechotał Li. – Aha, jeszcze jedno dla zachowania pozorów, od tej chwili będziemy asystowali sobowtórowi.

– A ja?

– Póki nie zmontuje pan ekipy, trzeba będzie popracować samemu.

– A jeśli mnie rozpoznają?

– Nie rozpoznają, spokojna głowa.

Zabieg maskujący trwał krótko. Farba, zastrzyki i środki nie znane oficjalnej medycynie w trzy kwadranse zmieniły Meffa nie do poznania. Oliwkową teraz twarz ozdobił orli nos, okoliły czarne kędziory, sylwetka nabrała bardziej korpulentnego wyglądu, palce się skróciły, pierś i ramiona pokryły mocnym zarostem, a na lewej stopie wyrósł szósty palec. Tymczasem sztruksy zmieniono mu na ciemny garnitur, a dotychczasowe dokumenty na paszport niejakiego Matteo Diavolo z Palermo. W ten sposób człowiek o wyglądzie amerykańskiego inteligenta zmienił się w śródziemnomorskiego mafioso.

– Bravissimol – zakrzyknął Kali.

Mniej cudowny był podział funduszy. Dubler i czarni zabrali na koszty reprezentacji jedną czwartą pieniędzy stryja, co Fawson przyjął z takim bólem, jakby co najmniej usunięto mu jedną nerkę. Potem citroen opuścił brzuszysko meblowozu i ruszył w stronę Paryża. Razem z dublerem odjechali piekielni oficjaliści. Dopiero po dotarciu w rejon pewnego motelu przy drodze do Lyonu Meff przypomniał sobie, że nie spytał, czy tak ucharakteryzowany będzie mógł spróbować spotkania z Anitą.

Pan Matteo Diavolo, gruba szycha przemysłu sardynkowego, obudził się około dziesiątej. Zamówił śniadanie do pokoju. Recepcjonista uprzejmie poinformował go, że jego wóz po naprawie zepsutych wycieraczek jest pełnosprawny i gotów do drogi. Pseudo – Sycylijczyk miał na końcu języka pytanie, jakiego właściwie samochodu jest właścicielem, ale w porę się pohamował. Pierwsze spotkanie z lustrem było okropne. Po dłuższym studiowaniu stwierdził jednak, że w nowej skórze jest diablo (sic!) męski, a w ogóle niezwykle atrakcyjny. Pokojówka, kręcąc tyłeczkiem, przyniosła kawę, rogaliki, sery i, rzecz jasna, sardynki.

Nie wywołała w nim jednak gwałtowniejszej podniety. Miał przed sobą zbyt poważne zadania.

Pół nocy spędził nad mocno zużytym Who fs who?, przedzierając się przez las nazwisk, pełny skreśleń, dopisków i uzupełnień. Almanach zaktualizowano nieomal do ostatnich czasów, z kilkunastu tysięcy zarejestrowanych przedstawicieli sił nieczystych w połowie XVIII wieku, zwanego, jak na ironię, epoką Oświecenia, dziś pozostało mniej niż tuzin.

Zaczął spisywać nazwiska i adresy, kiedy wpadła mu w rękę karteczka zatytułowana: “Suplement". Rejestrowała jeszcze dalsze ubytki.

Nimfa Lorelei, ponoć doskonała w działaniach ziemnowodnych, ciężko ranna w okresie bombardowań doliny Renu przez lotnictwo RAF – u, ostatecznie dokonała żywota w latach sześćdziesiątych, zatruta wodami największego ścieku Europy.

Twór rabiego Ben Becatela z Pragi, słynny Golem, który, wbrew ustnej tradycji, przechował się do wieku XX u pewnego zbieracza na Morawach, odszukany przez gestapo, został z rozkazu Heidrycha przewieziony do Berlina (brano pod uwagę możliwość wykorzystania olbrzyma jako kolejnej Wunderwaffe). gdzie podzielił los innych potworów, pogrzebany w ruinach Kancelarii Rzeszy.

Najbardziej smutne były dzieje yeti, jak się okazało, dalekich krewnych europejskich wilkołaków. Ostatnie stado, wyłapane w roku 1953 przez ekspedycję chińską, ukrywane było przez pewien czas w specjalnym rezerwacie w regionie Wielkiego Muru. Niestety, wszyscy ludzie śniegu zginęli w czasie Rewolucji Kulturalnej, gdy okazało się, że są zbyt tępi albo zbyt ambitni, aby nauczyć się na pamięć Małej Czerwonej Książeczki z myślami Przewodniczącego. Przy jeszcze kilku pozycjach były znaczki – “prawdopodobnie zaginiony", swego stryja zaś (Who is who? podawało jego kryptonim “Boruta III") Meff skreślił osobiście.

Pozostało pięć nazwisk. Informacje mówiły, że to znakomici fachowcy w swoich dziedzinach. Czy jednak zgodzą się na współpracę? Poza tym, do czego miał ich właściwie angażować?

Meff wyciągnął z zanadrza pięć pozostałych listów i przypatrywał się ich pożółkłym kopertom, pragnąc zgłębić tajemnicę zawartości.

Do jutra, terminu otwarcia następnej instrukcji, pozostało sporo czasu. Postanowił spożytkować go na ustalenie aktualnych adresów swoich przyszłych potencjalnych współpracowników. Pierwszy na liście był Drakula. W almanachu określano go różnie, raz jako księcia, raz hrabiego, kiedy indziej barona. Meff zdecydował się tytułować go “Książę", wychodząc z założenia, że lepiej jest przesadzić, niż uchybić etykiecie. Znalazło się jeszcze kilka innych nazwisk i pseudonimów wielmoży, wśród których najczęstszy brzmiał “Nosferatu". Rodzina wampira, liczna w dawniejszych wiekach, z wolna się powykruszała, ostatni z panów na zamczysku w Karpatach prysnął z Rumunii w roku i944. Who is who? podawało uparcie stary adres, ale obok widniała informacja – “Listy wracają z dopiskiem: adresat nieznany". Trzeba było szukać gdzie indziej. Fawson pomyślał o środowiskach emigrantów, gdy nagle przypomniała mu się głośna przed trzema laty sprawa z dziedziny reklamy.

Jedna z firm wprowadziła na rynek europejski doskonały preparat na porost zębów, opatrując go nazwą “Drakula"! Bardzo prędko doszło do procesu o nadużycie praw autorskich związanych z tytułem, przy czym skarżącym nie była żadna wytwórnia filmowa, tylko rodzina nosząca to nazwisko. Być może przejrzenie gazet z tamtego okresu dałoby jakąś wskazówkę.

Już w godzinę potem signore Diavolo znajdował się w czytelni czasopism i wertował stare numery “Paris Matcha". Nie omylił się – istniała taka sprawa, zrazu głośna, później raptownie wyciszona. Jako pełnomocnik strony skarżącej figurował mecenas Kurt Steinhagen z Wiednia. Sprawę wygrał, ale odmówił kategorycznie jakichkolwiek informacji dla prasy. Don Diavolo postarał się niezwłocznie o książkę telefoniczną Wiednia, gdzie poszukiwany numer znalazł. Niestety, pod owym numerem niesympatyczna panienka (sądząc po głosie, stopięćdziesięciopięcio – kilowa) powtarzała jak zepsuta zegarynka, że po pierwsze, doktora Steinhagena nie ma, po drugie, nie będzie, po trzecie, nie udziela żadnych wywiadów, a z pracy zawodowej wycofał się już dwa lata temu i nie przyjmuje żadnych klientów.

W dwa kwadranse potem obrotny neoszatan miał już zarezerwowany bilet na wieczorny lot do Wiednia.

W międzyczasie próbował zasięgnąć informacji o losie następnego na liście: barona Frankensteina. Tutaj perspektywy też nie wyglądały różowo. Posiadłość arystokraty znalazła się w innym sektorze, niż mógłby sobie życzyć, a on sam zniknął jak kamień w wodę. Wiadomo było, że ów sztuczny twór, adoptowany przez ostatniego z rodu Frankensteinów, wstąpił w trzydziestym dziewiątym do elitarnej jednostki wojskowej, zdobył parę Żelaznych Krzyży, wykazując się dużą pomysłowością i nie mniejszym okrucieństwem. Blisko związany z Canarisem, po nieudanym zamachu Stauffenberga przepadł bez wieści. Musiał jednak przeżyć, skoro po wojnie poszukujące go organa natrafiły na ślad przelewu, dokonanego przez jeden ze szwajcarskich banków z jego depozytu na konto pewnego boliwijskiego towarzystwa, które, jak się okazało, było czystą fikcją. Pieniądze przepadły. Parę lat później srebra z rodowymi emblematami Frankensteinów pojawiły się w jednym z antykwariatów w Buenos Aires. Trop wiódł zatem do Ameryki Południowej.

Jeśli z każdym będą takie kłopoty, to w żadnym wypadku nie podołam przez dwa tygodnie – pomyślał Meff.

12
{"b":"89162","o":1}