Belfegor, z trudem tamując wściekłość, przeglądał na komputerowym czytniku dane osobowe swych uczniów i współpracowników.
– Który mnie tak urządził? – warczał, wypuszczając słowa jak krople jadu przez potężne, łopatowate zęby. – Kontrola na parę dni przed finiszem! Przypadek? – Nie, nie wierzył w przypadki. Przez pięć lat Wielki Dół dawał mu wolną rękę, zostawiał w spokoju albo przysyłał inspektorów głupszych niż noga krowy, gotowych za byle łapówkę napisać w sprawozdaniu, co zechciał, i to w dodatku wierszem. – Jeśli to Mister Priap, będzie żałował chwili, w której się urodził!
Przezwiskiem Mister Priapa, ze względu na nadzwyczajne męskie parametry, obdarzano Starszego Gnoma, zastępcę Belfegora do spraw administracyjnych. Był to sprytny półdiabeł, którego w przypływie fantazji wyhodował pewien ekscentryczny naukowiec z uniwersytetu w Uppsali, zapładniając naturalne ludzkie jajo nasieniem szatana, przechowywanym w jednym z klasztorów, który, jak głosiła legenda, był w XVI wieku nawiedzony przez diabły. Potworek z probówki zadebiutował w wieku sześciu lat, dusząc swego dobroczyńcę, co nawet w tolerancyjnej Szwecji wywołało pewną dezaprobatę. Gnoma oddano do przedszkola poprawczego w pobliżu Goteborga, skąd wykradł go snujący już wówczas dalekosiężne plany Belfegor.
– Czy ktoś mnie wzywał? – zagdakał karzeł, pojawiając się nieoczekiwanie pod biurkiem szefa.
– I bez ciebie mam dosyć zmartwień – burknął rektor.
– Może mógłbym pomóc, Magnificencjo? – Gnom usiłował nadać swemu ochrypłemu głosowi wyraz ciepła i spokoju.
– Przygotowałeś kursantów do przeglądu?
– Oczywiście. Wiedzą, co mówić, nikt z nich nie wyrwie się bez przyzwolenia i w ogóle Wasza Magnificencja może na nich polegać.
– Polegać to ja mogę tylko na sobie – westchnął z goryczą rektor i miał ochotę dorzucić “i to nie zawsze". – Żebym jeszcze wiedział, po cholerę diabli nadali tego wę – szyciela?
– Być może sam nam powie. A poza tym, sam pan mówił, wszyscy są do kupienia…
– Bywają służbiści! – Belfegor chciał powiedzieć coś więcej, ale na monitorze numer 22 zobaczył, jak czcigodny gość otworzył drzwi gościnnego igloo.
Wdusił więc przycisk dzwonka oznajmiającego przerwę, a następnie wybiegł na korytarz tak szybko, jakby obawiał się, że może go zabraknąć podczas obchodów dnia Sądu Ostatecznego. Gnom wzruszył swym garbem. Całe życie będąc niższym funkcjonariuszem Zła od brudnej roboty, mógł tylko z oddalenia obserwować zabiegi swego szefa, pragnącego za wszelką cenę utrzymać się na eksponowanym stanowisku. Dziś jednak naszła go refleksja. Czy zaszczyty i splendory są dożywotnie? Czy nie za dużo okazywał wierności i posłuszeństwa? Czy każdy, nawet najniżej zaszeregowany gnom nie może spotkać swej życiowej szansy? Przecież gdyby wysłannik Dołu znał choć jedno z podejrzeń, które nurtowały Mister Priapa od dawna, czyż rektor pozostałby na swym stanowisku choćby godzinę? Może zostałby nawet w trybie przyspieszonym wysłany karnie do nieba?…
Owszem, przeżyli razem kilka tysięcy dni, wyjąwszy krótki okres, kiedy siedem lat temu Belfegor popadł w tak skandaliczne długi, że musiał zastawić Gnoma w lombardzie. Następne trzy sezony trzeba uznać za najciekawszy okres w życiu Mister Priapa. Z lombardu wykupił go kataryniarz i obwoził po prowincjonalnych jarmarkach, dopóki potworek nie stracił cierpliwości. Objawiło się to poderżnięciem gardła swemu właścicielowi, zbezczeszczeniem jego córki i kradzieżą większej gotówki. Po ucieczce przystał do szajki bandziorów, gdzie, wykorzystując swe talenty, wygimnastykowanie, siłę i wzrost dziecka, zasłynął podczas kilkunastu zuchwałych skoków, włamań, z których najsłynniejszymi były kradzieże korony brytyjskiej i czarnej teczki prezydenta USA, dzięki której można było wysadzić w powietrze Układ Słoneczny, gdyby ktoś chciał. A potem Priap wpadł. Kobieta, na którą zagiął parol, okazała się agentką Interpolu, tak że nawet nie zauważył, kiedy teczkę zwrócono prezydentowi, koronę królowej, a on sam znalazł się w pożałowania godnej sytuacji. Jedenaście krajów ubiegało się o jego ekstradycję, w dziesięciu wprawdzie kara śmierci była zniesiona, ale wszystko wskazywało, że Interpol (czego się w końcu można spodziewać po policjantach?) wyda go temu jedenastemu. Szczęściem o Gnomie przypomniał sobie Belfegor, który nagle przeszedł “z nędzy do pieniędzy" i otrzymawszy kredyty na założenie Szkoły Upiorów, znów stanął pewnie na kopytkach. W umiejętny sposób najpierw podtruł karła, a gdy ten już znalazł się w szpitalu więziennym, załatwił ucieczkę w transporterze brudnej bielizny. Ucieczka ta kosztowała karierę dwóch wiceministrów policji, ale Gnom, zamiast celi śmierci, dostał przyjemną jamę w Zamku na Lodzie, dokąd raz w miesiącu sprowadzano mu panienki prosto z najlepszych agencji handlu żywym towarem, tak żeby mógł do woli zaspokajać swoje zwyrodniałe chucie.
Fakt. Belfegor jest moim dobroczyńcą! – ciepła łza skapnęła z oka Mister Priapa. Wygodniej zasiadł przed monitorem. Jedną ręką poprawił kontrast, drugą zaś sięgnął po papier i długopis…
Prymusi Centralnej Szkoły Upiorów tworzyli czeredę najbardziej paskudnych.wyrzutków naszej cywilizacji. Na ich tle Drakula rzeczywiście mógł wydawać się nobliwym arystokratą. Frankenstein dzielnym oficerem, a Topielica amerykańską lady. Zbiórkę zwołano na korytarzu pomiędzy gabinetem tortur a muzeum okropności, gdzie eksponowane były między innymi: palec Kaina, pięta Achillesa i detale najwybitniejszych zabójców z lubieżności – od Landru do wampira ze Śląska. (Jak to Belfegor wszystko zdobył – kto go wie?)
Stali kolejno na baczność. Facet, który w miejscu fizys miał kawałek gładkiej skóry z dwoma niewielkimi szparkami oczu. Mogło się to kojarzyć ze wszystkimi częściami, tylko nie z twarzą. Osobnika zwano Fantomaszem. Obok niego, w krótkiej pelerynie, prężył się Hiperman, paranoiczna karykatura Supermana, coś na kształt indyczki skrzyżowanej z beoingiem 53. Tuż z tyłu, w wytartych dżinsach, z rękami cętkowanymi setką ukłuć stał Black Tiger – osobnik mogący robić wrażenie typowego narkotycznego ćpuna, gdyby nie koci pysk i mały, wiecznie ruchliwy ogonek. Dalej, cała w bandażach, czołgała się mumia, poprzedzana przez dwa czarne koty i jednego skarabeusza wielkości żółwia. Kolejna z prymusek mogła wzbudzać wyłącznie obrzydzenie. Bo proszę sobie wyobrazić suchą ośmiornicę nasadzoną na tułów gigantycznej glisty. Nazwisko Kobieta – Robal tylko w części może oddać jej oryginalną urodę.
Do konspiracji z takim wyglądem się raczej nie nadają – pomyślał Meff – ale kto wie, jakie zadania wynikną z następnego listu stryja?
– Oto najlepsi z najgorszych – pysznił się rektor – upiory, dla których nie ma nic niemożliwego. Fantomaszu, zademonstruj!
Upiór bez twarzy wystąpił krok do przodu, i wówczas jego lico uformowało się w mgnieniu oka w doskonale znajomą gębę don Diavola.
– Każdy jak w lustrze widzi w nim siebie. Sobowtór na zawołanie! Teraz ty, Gacku – pieszczotliwa odżywka skierowana była do Hipermana. Zafalowała pelerynka. Tłusty osobnik uniósł się pół metra nad ziemię i począł wydawać przenikliwe piski. – Żywa echosonda. Potrafi lokalizować obiekty, wobec których nawet radar jest bezradny.
Przyszła kolej na popis Black Tigera. Jak się okazało, nie był on bynajmniej narkomanem. Cętki stanowiły element jego kociej urody, a także były efektem sporadycznych zastrzyków z glukozy, które brał na wzmocnienie. Fawson zastanawiał się, co człowiek – kot potrafi, kiedy uchyliły się drzwi i na korytarzu pojawił się jeden z husky. Na widok panoptikum szkaradzieństw zawył i rzucił się do ucieczki. Na to tylko czekał Black Tiger. Kocim ruchem wydobył z jamy ustnej sztuczną szczękę i cisnął w ślad za psem. Szczęki z ostrym kłapnięciem zacisnęły się na krtani zwierzęcia. Rozległ się agonalny skowyt. Tiger klasnął i szczęki jak wierny sokół wróciły do miejsca stałego zakwaterowania.
W tym czasie odwinęła się mumia. Fawsoń odczuł przyjemne ciepło. Była piękna i przypominała staroegipską rzeźbę Nefretete.
– Nikt nie oprze się jej czarowi! – uśmiechnął się rektor – ale trzeba być przynajmniej ostrożnym. Niech Infernencja spróbuje się zbliżyć.
Agent popatrzył na eskortujące koty. Wydawały się drzemać. Postąpił do przodu. Mumia cichutko gwizdnęła. Leżące na ziemi bandaże ożyły. Parę sekund starczyło, aby związany jak baleron Meff leżał na chodniku, a wielki skarabeusz śpieszył położyć się mu na twarzy, celem zatamowania oddechu.
– Starczy – zachichotała mumia. Bandaże osunęły się jak zeschłe liście.
– Teraz moja kolej – powiedziała Kobieta – Robal.
– Darujmy sobie twój popis – powstrzymał ją gospodarz – specjalnością tej damy jest trawienie w ciągu kwadransa wszelkich substancji organicznych.
– Dziękuję – mruknął gość i kątem oka dojrzał kolejne wyłażące paskudztwo. – A toto od czego jest specjalistą?
– Mam magnetyczny wpływ na kobiety – powiedział skromnie zbliżając się Mister Priap – a ponieważ nie jest pan babą, musi pan uwierzyć na słowo.
Po raz kolejny Meff pogratulował sobie w duchu. Prymusi zaprezentowali się znakomicie. A przede wszystkim bili dotychczas zwerbowanych swoją młodością. Zamierzał właśnie powiedzieć sakramentalne: “Angażuję was", kiedy z donośnym łomotem olbrzymi sopel spadł na podłogę korytarza, a za nim chlusnęło trochę wody.
– Czyżbyście mieli akurat odwilż? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Belfegor zesztywniał.
– Wykluczone. Odnotowujemy coraz niższe temperatury roczne. Według naszych prognoz epoka lodowcowa w skali połowy globu jest nie odleglejsza niż tysiąc lat. Kroczymy jej naprzeciw. Piekło, od czasu kiedy odkryto skalę Kelvina, atakuje ludzkość tak od strony wiecznego żaru, jak i wiecznego chłodu.
– Tak, tak – dorzucił Gnom – ta koncepcja trzyma się na solidnych podstawach.
Znów rozległ się głuchy huk, coś pomiędzy stęknięciem a jękiem. Silny wstrząs rzucił rozmawiającymi o ściany. Na moment zgasło światło. Jednak nikt poza Fawsonem nie zareagował.
– Co to było? – zapytał niespokojnie.
– Nic – powiedział nie tracąc uśmiechu Belfegor. – Naturalne naprężenia wewnątrz lądolodu związane z obniżaniem temperatury.