Koniec świata! Tylko w pierwszej chwili brzmi to tragicznie. Mam przecież na myśli zagładę świata ludzi, świat duchów pozostaje, ba, nie posiadając materialnych obciążeń, prosperować będzie znacznie lepiej. A poza tym, mówmy otwarcie. Nasz czyn ma wszelkie cechy samoobrony. Gatunek ludzi z oporami, ale się rozwija. Wprawdzie naszym agentom (zresztą na tej płaszczyźnie solidarnie współdziałaliśmy z Białymi) udawało się jak dotąd tak stymulować rozwój nauki, że wepchnęliśmy fizykę w ślepą uliczkę atomu i kosmosu, skutecznie blokując wszelkie kanały mogące doprowadzić do odkrycia innych wymiarów, które przecież są w zasięgu wyciągnięte; ręki. Odkrycie Kazakiego było jednym z pierwszych wyłomów w tzw. naukowym światopoglądzie. Ale przyszły i następne. Parę lat temu, chyba o tym słyszałeś, doszło do fali samobójstw w pewnym zespole badawczym uniwersytetu w Princeton – musieliśmy to zorganizować, byli o krok od zdarcia ostatniej zasłony. Na nasz karb trzeba też położyć parę katastrof samochodowych wybitnych biochemików, ale przy szczupłości kadr nie możemy upilnować wszystkich. Zresztą sam poznałeś te kadry. Pełnym diabłem jesteś tylko Ty, reszta to półszatany, a więc istoty przynajmniej częściowo śmiertelne, coraz słabsze… A wyobrażasz sobie, co by się stało w momencie wynalazku transprzestrzennika (urządzenie do dowolnego zmieniania wymiaru) i eliksiru życia? Co się zwykle ze sobą łączy. Ludzie, mało że nieśmiertelni, a w każdym razie bardzo długowieczni, staliby się od nas całkowicie niezależni, co więcej, mogliby wdzierać się bezkarnie do naszego świata. Rozdeptaliby Piekło tysiącami turystów, więcej, mogliby uwolnić wszystkich znajdujących się tam potępieńców.
Ale co tam Piekło. Osiągnąwszy władzę nad wymiarami, ludzka tłuszcza wdarłaby się i do Nieba. Czego już w ogóle sobie nie mogę wyobrazić! Masz pojęcie, Bratanku, kochany jak królowa brytyjska przez swych poddanych?!
Święty Piotr w charakterze obsługi kasy biletowej. Błogosławieni jako przewodnicy albo sprzedawcy napojów rzeźwiących. Horribile dictu!
No, ale dość, bo mój list zmienia się powoli w notatnik agitatora. A powinien być tylko rozkazem Najniższego Dołu, który, chcesz czy nie chcesz, musisz wypełnić!
A gdybym nie chciał?
A gdybyś nie chciał? No cóż, mimo całej sympatii dla Ciebie jako najbliższego krewnego prawo jest surowe. Umarłbyś niezwłocznie i, odarty z diablego immunitetu, jako szeregowy potępiony (swoją duszę sprzedałeś wszak za ów milion “zielonych"), poszedłbyś na samo dno, do ognia, siarki i innych tak wymyślnych męczarni, że dobre wychowanie nie pozwala na ich wymienienie…
Meff lekko zaniepokojony głębiej zaczerpnął powietrza. Gardło miał suche jak nora pustynnego lisa.
Ale nie mówmy o rzeczach przykrych, gdy w istocie czeka nas pyszny fajerwerk. Owszem, nie stać nas na inwazję potworów w skali apokaliptycznej. Piekło podlega takim samym prawom jak kosmos, gdzie gwiazdy gasną, a galaktyki rozpraszają się. Starzejemy się, posiadamy coraz mniej energii, temperatura spada. Oczywiście, starcza ognia dla potępieńców, natomiast podróże powrotne na ziemię, tak łatwe ongiś, dzisiaj są prawie niepodobieństwem. Energia, którą obecnie zużywam na przekazanie listu, powoduje wyłączenie kilkuset kotłów i niedogrzanie tyluż następnych. To wyczerpywanie się energii stanowi jeszcze jeden powód rozpoczęcia akcji! Naszej samoobronnej akcji!
Jak już powiedziałem, ludzie ludziom sami zgotują ten los. Oczywiście będzie ważna, bo jakżeby inaczej. Trzecia, ostatnia, definitywna! Nasi eksperci uważają, że przy obecnym naprężeniu stosunków międzynarodowych wystarczy sprowokować tylko uderzenia wstępne, potem już poleci samo, aż do ostatecznego wyczerpania się magazynów, co sprawi, że trzecia planeta układu stanie się bardziej jałowa niż Księżyc i nie zdrowsza od Wenus.
Jak uczynić to, dysponując zaledwie pięcioma nie pierwszej młodości fachowcami? Po pierwsze, potrzebny będzie punkt dyspozycyjny. Kryjówka. Najlepiej gdzieś w wysokich górach, w kraju, który nie stanie się bezpośrednim celem pierwszych uderzeń. Co umożliwi Ci kontrolę sytuacji i ewentualne poprawki, gdyby doszło do zahamowania eskalacji zagłady. Następnie Twoi ludzie dokonają pięciu superprowokacji. Podczas popołudniowego seansu łączności odczytasz dalszą część listu kolejno Drakuli, Frankensteinowi etc. Nadajniki są tak skonstruowane, że Ty możesz kontaktować się z każdym z nich, oni tylko z Tobą, i to wyłącznie gdy Ty tego zażądasz. Ba, możesz obserwować ich w działaniu, zwłaszcza gdy są w zasięgu mikrokamerki umieszczonej przy nadajniku. Poza tym chciałem Ci zwrócić uwagę na parę niebezpieczeństw…
Rozległo się pukanie do drzwi. Szybko schował nie doczytane kartki. Do pokoju wpakowała się pokojówka i dość bezceremonialnie włączyła odkurzacz.
Jeśli takie obyczaje zalęgły się w Szwajcarii, nic i tego świata już nie będzie – pomyślał Meff, wziął telefon i skrył się w łazience, żeby zadzwonić do Anity. Pomysł wyjazdu w góry razem z nią z minuty na minutę uznawał za lepszy. Jeśli jeszcze ktokolwiek go śledzi, będzie musiał stracić wszelkie podstawy do podejrzeń. Któż wybiera się na akcję z panienką do oddalonego od centrum świata wysokogórskiego kurortu? Cieszył się również, że wybrał położony w osłoniętej dolinie Zermatt. Idealne miejsce na kierowanie akcją.
Opowieść Brigitte była krótka i szczera. Larry otrzymał dokładny rysopis doktora Chastellaina, mógł obejrzeć ciągle nie wydane pięćset dolarów i zapoznać się z hasłem.
– Czy oni będą chcieli mnie zabić? – zapytała stewardesa.
Poważnie skinął głową. – Ratuj mnie, Larry! Uścisnął ją serdecznie.
– O niczym innym nie marzę, a poza tym mam z tymi gośćmi własne porachunki.
– Przede wszystkim nie powinni się nigdy dowiedzieć, że żyję.
– Znam faceta, który to zrobił, jest bardzo metodyczny. Na pewno sprawdzi listę ofiar. A potem cię poszuka!
– Boże!
– Ale to bardzo dobrze. Poszuka cię. i ja tylko na to czekam. Muszę go dostać żywego!
– Lepiej będzie zawiadomić policję.
– Nic bardziej naiwnego. Ten cwaniak poradziłby sobie z całą policją tego miasta. Tu trzeba sposobu!
– A masz sposób?
– Mam! Przede wszystkim koniec z głupstwami. – Wskazał wzrokiem łóżko. – Pójdziesz do spowiedzi i komunii. To cię uodporni…
– Ale ja od dawna nie praktykuję.
– To zaczniesz.
– Ale dlaczego? Co ma wspólnego moje życie religijne z jakimś okropnym mordercą! Czy ten człowiek?…
– W tym sęk, że nie jest to człowiek.
Obróciła się do niego z twarzą wyrażającą jedno wielkie zdziwienie.
– A kto?
– Diabeł!
Korzystając, że trwała niema i osłupiała, ciągnął:
– Po kościele zadzwonisz do swojej firmy, złożysz wymówienie i opowiesz bajeczkę o zatrzaśnięciu się w windzie czy coś w tym rodzaju. Tymczasem ja zorganizuję umieszczenie tego zdjęcia, pechowej szczęściary, w gazetach, obok wiadomości o katastrofie. A potem będziemy czekać.
Parogodzinna jazda wynajętym samochodem przez Alpy mogłaby dostarczyć niezwykłych wrażeń wzrokowych; jeziora, malownicze doliny, szczyty pokryte śniegiem, serpentyny i tunele, a zwłaszcza kilkudziesięciokilometrowy dystans między Kandersteg a Goppenstein, który samochody pokonują na platformach kolejowych – wszystko to pozostawia w turystach niezatarte wspomnienia. Oczywiście w zwykłych turystach, a nie w Pierwszym Pirotechniku Ziemi. Anita, zachwycona i co chwila entuzjastycznie reagująca na kolejne uroki przyrody, zauważyła zmianę, jaka zaszła w nastroju Fawsona.
– Czy coś się stało? – pytała pełna chęci pomocy lub wsparcia.
– Miałem rozmowę z szefem, kłopoty w pracy – odpowiedział i nie bardzo skłamał.
– Ale teraz chyba jesteś na urlopie?
– Tak, jestem i nie mówmy o tym więcej.
Zresztą w miarę jak posuwali się w głąb masywu Alp, nastrój Meffa ulegał zmianie. Miejsce człowieczego zatroskania wypełniała szatańska pycha. W końcu w jego ręku znajdowały się losy paru miliardów osobników homo sapiens. Jak najsurowsza Parka trzymał w ręku nożyce mające przeciąć cywilizacyjną wstęgę, zamienić wszystko, co dziś ważne, co składa się na krzątaninę w ludzkim mrowisku, w bezczasową, bezcielesną wieczność.
– Największe wydarzenie od stworzenia człowieka, i ja, Meff Fawson, mam tego dokonać. Rewelacja!
W Tasch zostawili samochód na parkingu. Piekielny Rewizor zapłacił tylko za dwie doby, nie zamierzał bowiem marnować pieniędzy, nawet jeśli za dwadzieścia cztery godziny miały się one okazać czymś absolutnie zbędnym. Przesiedli się w kolejkę i już wkrótce, wdychając rześkie górskie powietrze, mogli rozkoszować się majestatyczną panoramą Matterhornu, który akurat wyjrzał z chmur, oświetlany dodatkowo pełnym blaskiem popołudniowego słońca.
– Boże, dzięki Ci, że mogę oglądać Twą potęgę ucieleśnioną w takim pięknie! – zawołała Havrankova.
– Już niedługo – mruknął pod nosem Fawson.
W czasie drogi, w miarę jak szczyty górskie mroziły się w surowej lodówce nieba, zdawało się topnieć serce dziewczyny. Pozwoliła otulić się ramieniem, w momentach zachwytów sama chwytała go za rękę.
Dobrze idzie – cieszył się neoszatan – tylko tak dalej!
W pensjonacie prowadzonym przez dobroduszną jejmość stanęła oczywiście sprawa zamieszkania. Meff miał ochotę na dwupokojowy apartament ze wspólną łazienką, Anita wybrała dwa sąsiadujące ze sobą pokoje na poddaszu, bliskie, ale z zachowaniem pełni pozorów i dobrego tonu. Potem dziewczyna usiłowała namówić Fawsona na krótką wycieczkę, żeby posmakować śniegu. W pobliżu był wyciąg, ale Meff wykpił się bólem głowy, zresztą zbliżała się pora wyznaczona na pierwszy seans łączności. Havrankova ubrała się w śmieszny kolorowy sweterek i wybiegła na dwór.
Chyba już wiem, jak napoczniemy ten specjał – pomyślał Fawson, po czym wyciągnął z walizki pudełeczko i połączył kabelkiem z telewizorem. Przed wciśnięciem włącznika dla pewności wyjrzał na korytarz. Nikogo, jeśli nie liczyć trójki Skandynawów taszczących narty do pokoju w drugim końcu korytarza. Wyciągnął list. Końcówka części porannej była już niestety niewidoczna, natomiast porcja popołudniowa czerniła się lepiej niż pierwszorzędna pasta do butów.