Литмир - Электронная Библиотека

Szarka ze śmiechem odrzuciła głowę do tyłu.

– Wiecie, ona naprawdę mogłaby tego dokonać – oznajmił ze zdziwieniem Przemęka. – Mogłaby poszczuć je przeciwko panom Krain Wewnętrznego Morza. Przeciwko samemu Zird Zekrunowi, jeśli zechce.

– A co wyście myśleli? – z dumą zapytał Twardokęsek. – Żem byle kozodójkę przez Góry Żmijowe prowadził, własnym karkiem nadstawiając? Jeszcze wy się wielce zadziwicie, czego ta dziewka dopnie i dokąd dojdzie! Wy i wasi książęta ochwaceni – dodał mściwie.

– No, nie widzi mi się – mruknął najemnik. – Bo kniahinka prosto w oczy Servenedyjce gada, że by ją na te podboje musiały na konopnym powróśle za końskim zadem pociągnąć.

– A wam żal – zgryźliwie odparł zbójca. – Chcielibyście po karkach Servenedyjek na książęce trony wyjechać, wy i wasz żalnicki wypędek.

– Głupiś! – rzucił oschle Koźlarz.

– Ale tyle mojej mądrości, że wiem, żem głupi! – od – szczeknął zbójca. – Ani mi w głowie bogobójstwo i insze herezje. A gdybym już do podobnej durnoty przyszedł, nie kryłbym się za babińcem. Jakoście wedle Skalniaka czynili…

– O, właśnie Servenedyjka gada, że cały orszak wyrżną – wtrącił Przemęka – jeśli się kniahinka z nimi nie wróci.

– O żesz swołocz! – wybuchnął zbójca.

– Cicho, głupi! – Koźli Płaszcz szarpnął go za ramię. Szarka przymrużyła wściekle oczy.

– Kniahinka mówi, że z tych, co poprzednio próbowali nią owładnąć – przetłumaczył najemnik – dwoje bóstw nieprędko wróci się w Krainy Wewnętrznego Morza, zaś kapłańskich i świeckich trupów nawet zliczyć nie potrafi. Takoż i Servenedyjki nie zdołają jej powstrzymać, powiada. Nadto, przemocą proroctwa nie dopełnią, jeno z jej wolą i przyzwoleniem, tych zaś do czasu dać nie może. Dlatego jedno tylko przyobieca: że do nich wróci, na koniec. Jeśli będzie żywa, one zaś dotrzymają wiary bogini i póki jej powrotu strzec będą tego miejsca, gdzie Delajati naznaczyła im spotkanie. I na własną śmierć przysięga, że woli nie odmieni.

Niegłupie, pomyślał Twardokęsek, patrząc, jak usta Szarki wykrzywiają się w brzydkim, kurczowym grymasie. Servenedyjki przyczają się na skraju Gór Żmijowych, popod samą żalnicką granicą. Z dawien dawna bywały na służbie u kapłanów Nur Nemruta, tedy się ludziska za bardzo nie udziwią, gdy ich jeszcze trochę ściągnie. A jak się, nie dopuść bóg, jaka ruchawka zacznie, jak nas Zird Zekrun precz na południe popędzi, będzie niedaleko sprzymierzeniec i przystań bezpieczna. Może być, żalnicki wygnaniec wywietrzeje na koniec Szarce z głowy i, jak przystoi, wrócim się w góry. Widzi mi się, skoro ona od bogini posłana, przeto jedno słowo starczy, a pchnie się Servenedyjki przeciwko Spichrzy i całej okolicznej książęcej hołocie. Oj, będzie jeszcze władztwo kopiennickie w Górach Żmijowych, będzie niezawodnie… Wojowniczka potrząsnęła głową.

– Pomalowana gada, że śmierć z woli bogini przychodzi – skwapliwie rzekł najemnik. – Ani ją przyspieszyć, ani wstrzymać można, i niczego ona nie objaśni i nie za – waruje oprócz samej siebie. Innej poręki prosi. Bo jeśli się na południowych równinach rozniesie wieść, że wybrana pogardziła obietnicą i słowem bogini, żadna siła nie powstrzyma plemion przed wyprawą na północ.

Zbójca nie przejął się nadmiernie owym dylematem. Przed oczyma miał rdzawe mury Stopnicy, nie nieszczęsne ruiny, które po wielokroć oglądał, ale dostojną i pyszną stolicę Kopienników, której panowie władali nad Górami Żmijowymi. Jak już się mają nasze czasy na nice obrócić, pomyślał, nie sam jeden Koźlarz godzien włodarzować. Są trony starsze i godniejsze niźli ten, co go w Żalnikach Bad Bidmone postroiła. Z rozmarzenia ani spostrzegł, jak Szarka znów zaczęła mówić.

– Jest inna rękojmia – powtórzył jej słowa Przemęka – i znak inny. Bo nic się nie dzieje bez woli bogini. Ani życie, ani śmierć.

– Och, nie! – Wiedźma podniosła się lekko na wozie.

– Zostawiam wam zastaw pewniejszy niż cokolwiek innego – ciągnęła Szarka. – Żywy, choć zrodzony z umarłego. Zrodzony z krwią w palcach i naznaczony sierpem bogini. Zastaw, któremu nie bez przyczyny nadałam własne imię. Więc jeśli nie wrócę, pozostanie to dziecko. Dar bogini.

Ledwo zamilkła, pomiędzy wojowniczkami przeszedł przyciszony szmer. Przywódczyni rzuciła głośniej tylko jedno słowo. Z niedowierzaniem.

Szarka znów zaśmiała się donośnie, odrzucając włosy z twarzy.

– Czyż wątpicie we wszechmoc swej pani? – przetłumaczył najemnik. – Czy sprzeciwicie się znakom?

– To chłopiec – odezwała się z wozu wiedźma. – Nazwała chłopca sierpem bogini.

– Sierpem? – Koźlarz odwrócił się ku niej gwałtownie. – Dlaczego sierpem?

– Bo to właśnie znaczy Sharkah – objaśniła go ufnie wiedźma. – Sierp bogini. Wielgachny, zakrzywiony nóż, którym Annyonne ucięła głowy Stworzycielom, aby nigdy nie mogli się odrodzić na nowo.

Twardokęsek ze świstem wciągnął powietrze. Przypomniał sobie, jak nadał Szarce imię – od srebrzystej gwiazdki, którą zaszlachtowała dri deonema na podwórcu jego własnego pałacu. I jak mu później wiedźma rzekła, że rudowłosa nosiła już wcześniej to imię. „Jej pierwsze imię, matczyne – rzekła wtedy błękitnooka niewiastka – złe imię i inaczej ją potem wołali". Nie postało mu jednak wówczas we łbie, co też to imię oznacza. A teraz zląkł się srodze, gdyż nadać śmiertelnikowi podobne imię, to gorzej niż wypalić na nim piętno. To urągowisko wszelkiemu bogu i mocy wszelakiej, pomyślał.

Byłby może dalej dumał nad niespodzianym nieszczęściem, ale Servenedyjka z nagła pokazała go palcem i coś bardzo szyderczo przy tym rzekła.

– Pyta, czyli naprawdę pragnie wędrować z wilkami i wronami – wyjaśnił nie bez rozbawienia Przemęka. – Wronami pospolicie zwą wiedźmy, znaczy się, dla was pozostaje wilcze miano. Widać daliście się, mości zbójco, nawet Servenedyjkom poznać.

Zbójca wzburzył się odrobinę, ale zmilczał. Szarka uśmiechnęła się dziwnym, posępnym uśmiechem.

– Na końcu to zawsze są wilki i wrony – przetłumaczył najemnik.

I na tym się rozjechali.

52
{"b":"89146","o":1}