Литмир - Электронная Библиотека

– Rozumiecie ichnią mowę, panie? – zdumiał się Twardokęsek.

– Ano – odparł półgębkiem. – Przestańcie raban podnosić, to was objaśnię, choć trochę prędko gadają. I na moje ucho wasza Zwajka tak żwawo językiem kręci, jakby się między nimi rodziła.

– O czym gadają, mi mówcie – rzucił niecierpliwie zbójca. – Bo że Szarka w języku szybka, wszystkim wiadome.

– Servenedyjka prawi o bogini i przeznaczeniu – wyjaśnił Przemęka. – Bardzo dostojnie i uroczyście. A wasza dziewka właśnie ją obrugała jako burą sukę, radząc jej to przeznaczenie chędożyć na sposób, który mnie, staremu, nigdy w głowie nie postał. Ciekawym, kto ją podobnej ohydy wyuczył.

– Patrzajcie, panie! – zeźlił się zbójca. – Wszyscy ostatnimi czasy o przeznaczeniu gadają, jakby ich nagła zaraza dotknęła. Rozumiem, że wiedźma bredzi, bo ją ku temu skłonność ciągnie i rozum skołatany. Ale czemu Servenedyjki durnieją? Jam z nimi wiele pospołu na Przełęczy Zdechłej Krowy przeżył, panie, i one są niewiasty rozumne, bardzo mało skłonne do wieszczenia i podobnych bredni. Jak pomnę, nigdy nie miewały skrupułów wedle rzezania kapłanów. Przeciwna. Jak się tylko sposobność trafiła, wszelkie kapłaństwo mordowały, choć trzeba przyznać, że po sprawiedliwości nie przepuszczały żadnemu zakonowi. Albo was słuch zawodzi, albo nie wyuczyliście się ich języka należycie.

– Słuch mnie w istocie zawodzi, bo kłapiecie ozorem jako chłop cepem – odparł zgryźliwie najemnik. – Na szczęście co ważniejsze kwestie nasza rudowłosa przyjaciółka powtarza. Donośnym wrzaskiem – dodał z uciechą, kiedy Szarka wykrzyknęła coś, z pasją wyrzucając w górę ręce, aż jej się baranica zsunęła z ramion. – Zaś co do zajadłości Servenedyjek na bóstwa Krain Wewnętrznego Morza, wcale wam racji nie odmówię. Jednak srogo błądzicie, nazywając je pogankami. One z dawien dawna oddają cześć własnej bogini. Delajati.

Zbójcy nader nieprzyjemny dreszcz rozpełzł się po plecach. Co było kryć, słyszał wcześniej to miano. I to nie dalej jak przedostatniej nocy, kiedy gwarzyli sobie cichutko, plując przez okno na hełmy pachołków. Szarka co prawda ni jednego słowa nie chciała rzec, przeciwna, jeszcze wiedźmę uciszyła. Ale pierwej wiedźma powiedziała, że właśnie Delajati posłała Szarkę w drogę. I że się jej bogowie Krain Wewnętrznego Morza okrutnie lękają.

– Coście tak nagle zmarkotnieli? – zaciekawił się Przemęka. – Aż się wam twarz odmieniła.

– A kto zacz Delajati? – niespokojnie spytał Twardokęsek. – Ja o niej jako żywo nie słyszałem, choć ładnych parę tuzinów lat obracam się po świecie. Jakże tak? Skoro bogini potężna, czemuż o niej głucho?

– Spytajcież, skoroście ciekawi – pokazał przywódczynię Servenedyjek, która prychnęła ze złością, odsłaniając zabarwione na ciemno i spiłowane ząbki. – Myśmy pół tuzina lat w ich bliskości przewiedli, a ledwo nam się imię Delajati o uszy obiło. Servenedyjki skryte są, jak mało który naród. I dlatego słuchać by się zdało, bo nieprędko może się nowa sposobność trafić. Ot, właśnie wojowniczka rzekła, za co one mają bóstwa Krain Wewnętrznego Morza. Ano, za uzurpatorów i fałszywych proroków! – oznajmił z przekąsem. – A z tego, co wywrzaskuje wasza urokliwa towarzyszka, wnoszę, że Servenedyjki usiłują ją namówić do rzezi owych fałszywych proroków. Coś mało udatnie – uśmiechnął się zgryźliwie, gdyż Szarka zamaszyście splunęła pod kopyta servenedyjskiego wierzchowca i uczyniła prawą dłonią nader obelżywy gest.

Twardokęsek rozejrzał się wokół. Zwajcy przypatrywali się owej dziwacznej kłótni w milczeniu, nie starając się jednak niewiastom przerywać, co wedle zbójcy dobrze świadczyło o znajomości południowych wojowniczek. Po prawej stronie żalnicki książę wysunął się nieznacznie przed Zwajców i ze zmarszczonymi brwiami śledził zwadę. No, jemu podobne gadanie w smak, pomyślał zbójca. Ale o zarzezaniu Zird Zekruna możesz tylko, książątko, pomarzyć, choćby tutaj kilka kohort Servenedyjek głosiło krucjatę. Akurat popędzą na wtóry koniec świata, żeby ci tron popod kuper podetkać.

Mimo wszystko poczuł chłodne uczucie strachu pod żebrem, bo nie był do końca pewien rozsądku Szarki. Niewdzięcznica, pomyślał niespokojnie, ona jeszcze gotowa dać się książątku zbałamucić. Chociaż chyba na Pomort nie pociągnie. Chyba…

Zza szeregu wojowniczek wysunęła się niewiasta na niskim, łaciatym koniku, w ręku miała wodze skrzydłonia. Na widok Szarki błękitny wierzchowiec podrzucił łbem, szarpnął się ostro, zatrzepotał skrzydłami, płosząc najbliższe konie, i przypadł do rudowłosej. Na grzbiet narzucono mu przepysznie wyszywany czaprak południowej roboty. Zbójca nie próbował nawet zgadywać, jakim sposobem Servenedyjki wyłuskały go w zamęcie, który nastał po spaleniu rezydencji kapłanów Fei Flisyon.

– A teraz Servenedyjka objaśnia ryżą, że jest ich cudownie przepowiedzianą panią. – Przemęka pokręcił z zadziwienia głową. – Tą, która poprowadzi je na krucjatę przeciwko niewiernym we wszystkich częściach świata. Gdyż obiecano, że przybędzie do nich spoza ścieżek i spośród wszystkich ludzi ona jedna spojrzy w twarz bogini, by poznać jej zamysły. I tak dalej, i tak dalej. Ponadto Servenedyjkom obiecano, że odnajdą ją wśród bałwochwalców, z daleka od domu…

– To jedno może być – zgodził się markotnie Twardokęsek. – Widzicie, panie, jam ich dobry tuzin na Przełęczy Zdechłej Krowy poznał. Przychodziły, odchodziły, wedle ochoty. Niby z nami zbójowały na gościńcu, ale przecie człek widział, że o łupy nie dbają. Kapłana, jak się żywcem trafił, owszem, chętnie umęczyły, wypytawszy wprzódy skrupulatnie o rozmaite kapłańskie brednie. Jam się temu nie przysłuchiwał, nadto czasami ohyda brała patrzeć, jak ich pomaluśku ze skóry darły. Ale dobre, bitewne dziewki, tedy nikt im wstrętów nie czynił. Zresztą ludzia się zbiegała na Przełęcz Zdechłej Krowy mało pobożna, tedy nikt im klechów nie żałował. Tyle, że po mojemu one czegoś bardzo bacznie po Krainach Wewnętrznego Morza wyglądały, te Servenedyjki. I nie bez przyczyny kapłanów brały na spytki.

– Prawda – przytaknął najemnik. – Nam to mądrzy ludzie na południu objaśnili. Jako rzekłem, Servenedyjki bogini służą, imię jej Delajati. I raz w życiu każda przywdziewa błękit i rusza pomiędzy niewiernych na poszukiwanie powierniczki bogini, tej obiecanej i przepowiedzianej, co nią niby wasza dziewka ma być. Niektóre najmują się za zaciężników postronnym książętom, inne samojedne po świecie się pałętają. Ot, osobliwość i nie dziw, że się im od włóczęgi we łbach miesza. Ta tutaj – wskazał nieznacznie na przywódczynię wojowniczek – więcej niźli tuzin lat obraca się między Krainami Wewnętrznego Morza, co dowodnie widać po tatuażu, bo im która dłużej się wałęsa, tym większy zaszczyt i tym bardziej jej mordę kraszą, a u tej suki oblicze aż ciemne. I chyba się jej zamarzył na koniec powrót w domowe pielesze, bo straszliwie zwajecką kniahinkę przynęca – uśmiechnął się wrednie. – Szkoda jeno, że ruda nie wydaje się zbytnio przejęta zamysłem podbijania Krain Wewnętrznego Morza – dodał, gdy Szarka wybuchła stekiem jeszcze donośniejszych krzyków.

Sama z siebie nie, pomyślał zbójca. Sama z siebie Szarka najpewniej precz je odprawi, choć i to jest rzecz niepewna. Ale jeśli żalnicki wypędek natchnie ją durnotą, jeśli jej we łbie zamiesza, jeszcze pospółek gorzko zapłaczemy. Jemu co prawda przepowiednie Servenedyjek obojętne, ale podbój Krain Wewnętrznego Morza może mu bardzo przypaść do smaku.

– O, teraz wrzeszczy, że prędzej się własnym nożem zadźga, niźli gdziekolwiek je poprowadzi – rzucił z uciechą Przemęka. – I że ani zamyśla zbierać narody pod władzą Delajati, bo by jej własnego psa nie powierzyła w opiekę. Że jej w zupełności obojętne, jakie plany Delajati uknuła, bo się do nich z dobrej woli nie nagnie. Ciekawa rzecz – mruknął – że jeszcze słuchają. Bo jam na południu oglądał, jak obcych za krzywe spojrzenie ze skóry obdzierały. Tymczasem słuchają jak wieśniaczki proboszczowego kazania.

Zbójca o proboszczowych kazaniach miał pojęcie nikłe, ale po twarzy Szarki rozpoznawał, że jest bardziej przerażona niż wściekła. To może być prawda, pomyślał w porywie paniki – owe brednie o bogini i zdobyciu Krain Wewnętrznego Morza. Może dlatego bogowie lękają się Delajati, a Zird Zekrun usiłuje ją utrupić przy każdej sposobności. Bo nie wiedzieć, czyli sam Zird Zekrun zdołałby podobne mrowie Servenedyjek wytępić, choćby i przekleństwem skalnych robaków. Nadto jest jeszcze bogini, potrząsnął niechętnie głową. Delajati. Obca, nieznana pani. Nic dobrego. Że też musiało się trafić, pomyślał, że taka umna, wojenna dziewka dała się omotać gadaniem o bogach i przepowiedniach.

Szarka przestała wrzeszczeć. Chwilę jeszcze postała w milczeniu na wyschniętym na wiór gościńcu, wciągnęła baranicę na ramiona i uczyniła gest, jakby chciała się odwrócić i odejść. Jedna z Servenedyjek krzyknęła coś gniewnie, targnęła wodzami, lecz przywódczyni powstrzymała ją krótkim warknięciem. A potem jej głos złagodniał i nabrał niemal śpiewnej melodii.

Zbójca pytająco popatrzał na najemnika.

– Servenedyjka mówi o tysiącu ognisk, które wierni rozpalają przed tysiącem namiotów na południowych pustyniach, wymawiając jej imię. O tysiącu pokoleń, które urodziły się i pomarły w oczekiwaniu na jej nadejście. Rzekłbym nawet, że ładnie mówi – skrzywił się kwaśno – gdyby właśnie nie wspomniała o tysiącach głów, które usypią wokół posągów Delajati. Bo coś mi się zdaje, że niczyje inne to głowy będą, jeno nasze.

Mogłaby tego dokonać, pomyślał zbójca. Przetoczyć się z Servenedyjkami od Gór Żmijowych aż po północny brzeg Wewnętrznego Morza i spustoszyć je dotkliwiej niż hordy Vadiioneda. Ech, to by dopiero było wojowanie, uśmiechnął się bezwiednie. Przecież Servenedyjki nie ukrzywdziłyby najstarszego druha ich przepowiedzianej pani, pomyślał. I przed oczyma stanął mu obraz jego samego, zbójcy Twardokęska, w jednym ze skalmierskich pałaców, jak siedzi na wielkim rzeźbionym tronie, ze szczerozłotym roztruchanem w jednej ręce i solidnym baranim udźcem w drugiej. Rozmarzył się, uśmiechnął szerzej.

Drobna wojowniczka o czarnych, krótko przystrzyżonych włosach wykrzywiła się ku niemu wrednie i wykonała krótki gest podrzynania gardła. Zbójca wzdrygnął się.

51
{"b":"89146","o":1}