– Zarzyczka? – przerwał gwałtownie Koźlarz. – Skąd w tym wszystkim Zarzyczka?
– Przez was, panie – ze zdziwieniem odparła wiedźma. – Wysłaliście list. Jeszcze z Książęcych Wiergów wysłaliście, pamiętacie?
Koźlarz aż się wzdrygnął. Wiedźma mówiła odległym, głębokim głosem. Wieszczyła. Nawet się nie zdziwił nadmiernie – ostatecznie była noc Żarów, najświętsza noc Krain Wewnętrznego Morza, zaś wokół płonęła Spichrza. Wystarczająco wiele krwi i śmierci, by przeklęte zaczynały mówić głosami bogów. Dosyć mocy, by przepowiednie umknęły na swobodę.
Prawie zdążył o nich zapomnieć. Odwyknął od przekleństwa Krain Wewnętrznego Morza.
Na południu, tam, gdzie przewiódł ostatnie lata, nie widywano wiedźm.
Nie potrafił jej przerwać. I nie chciał. Wiedźmy z rzadka tylko wieszczyły, ale ich przepowiednie były prawdziwe.
– Poszłyśmy tańczyć w książęcych ogrodach. Bo jest noc Żarów. Bo się nie godzi spać pod kamiennym dachem. I zatańczyłyśmy tak, jak wczoraj tańczyli zbójcy na kamiennych schodach cytadeli. Pomyliłam się – znów podniosła na niego błękitne oczy. – Pomyliłam się, prawda? Widziałam człowieka w płaszczu z koźlej skóry. Furtę w murze. Gdybyście tylko szli szybciej, odrobinę szybciej… I nie zdarzyło się. Stałyśmy pod karłowatą sosną i nagle jakby ktoś pociągnął za niewidzialny powróz. Jakby coś nami szarpnęło nie tam, gdzie trzeba. Jakbyście się nie mieli spotkać. Spóźniłeś się, panie. O włos. I nic nie potrafię już zrobić. Moc wyciekła ze mnie, a bogini śpi i nie umiem jej przywołać.
– Która bogini? – spytał ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć.
– Fea Flisyon. Próbowała cofnąć, co uczyniono dawno temu, odwrócić od twojej siostry przekleństwo, nim wypełni się do końca. I nie zdołała na nowo zawładnąć własną mocą. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że usnęła? A może dlatego, że wmieszała się jeszcze Szarka? Gdyby nie postawiła Zarzyczki przed zwierciadłem, może losy potoczyłyby się inną koleiną? Gdyby kapłani Zird Zekruna nie próbowali jej zabić? Gdyby sama Zarzyczka nie wypowiedziała życzenia – trzy razy, w noc Żarów, w najświętszą z nocy. Może wtedy potrafiłabym ją oszczędzić. Ale teraz nie mogę już ku niej sięgnąć. Rozstrzygnęło się – niezdarnie rozmazała łzę na policzku.
– Bo to wszystko moja wina – podjęła schrypniętym głosem. – Tylko moja. Powinnam była wiedzieć. Zawczasu. Słuchałam głosów bogów, kiedy radzili na Tragance o losach Krain Wewnętrznego Morza. Fea Flisyon pozwoliła mi słuchać, żebym wiedziała, kiedy nadejdzie czas. I nie zdążyłam. Moja głowa – zacisnęła palce na ramieniu zbójcy – moja głowa jest jak stare sito. Wiem rzeczy… zbyt późno lub zbyt wcześnie. Wszystko we mnie przemieszane, ziarno z plewami, przepowiednia, zetlałe sukno na płaszcz i resztki wczorajszego kołacza. Moce zbiegają się do mnie i odchodzą bezpańskie, bo nie potrafię nad nimi zapanować. Przez chwilę widzę wyraźnie, by zaraz utracić to bezpowrotnie. Więc po co? Więc może Szarka ma rację? Że powinno się zniszczyć wszelką przepowiednię, wypalić, zetrzeć z Krain Wewnętrznego Morza. Bo jeśli mam tylko tak gorzeć, niebacznie, daremnie, to wolę wcale nie żyć.
– Co zrobiła Szarka? – spytał cierpliwie Koźli Płaszcz.
Wiedźmie lamenty nie obchodziły go zanadto. Chciał proroctwa. Jednak w jednym wiedźma miała rację: mijali się tej nocy, obijali o siebie jak ślepcy. Jakby wiedzeni prześmiewczą złą mocą.
W jakiś sposób wszystko zdawało się z nich naigrywać, nawet zagłada wieży Nur Nemruta. Przyczaili się z Prze – męką w gospodzie w zaułku starego miasta, przysiedli na chwilę w mrocznej, zaniedbanej izbie. Gdzie zresztą nie było żadnych gości, bo pognali rąbać książęcych pachołków, rabować w zamieszaniu kamienice albo zwyczajnie przypatrywać się ruchawce. Przemęka naglił do pośpiechu: stary był niespokojny, świerzbiało go w kościach, co, jak powiadał, zawsze zwiastuje nieszczęście. Wychylili zaledwie dwa kufle piwa, ale kiedy wyszli, w zaułku panował już zmrok.
Gdzieś w oddali ktoś wrzeszczał. Ani głośniej, ani ciszej niż poprzednio.
Lecz kiedy Koźlarz spojrzał ku Jaskółczej Skale, nie odnalazł wzrokiem jasnej wieży Śniącego. Dwa kufle piwa, pomyślał. Zagłada jednego z najpotężniejszych bogów Krain Wewnętrznego Morza trwała tyle, ile osuszenie dwóch kufli piwa. Chciał wtedy biec ku ruinom świątyni, choćby i całe pobuntowane miasto stanęło mu na drodze. Rwał się naprzód, żeby raz jeszcze popatrzeć na koszmar podobny temu, który niegdyś oglądał w kącinie Bad Bidmone. Nie, nie poszli do gruzowiska. Nie z powodu kapłanów, którzy zapewne roili się w resztkach świątyni. Ani nawet nie z powodu spotkania z Suchywilkiem.
Bo kiedy rozejrzeli się po ulicy, wszystko było jak wcześniej. Gromada wyrostków w chałatach szkolarzy sztuk wyzwolonych wyrzucała sprzęty z okien kamienicy. W uchylonych wrotach człek w kapeluszu ozdobionym wstęgami ze znakiem szubienicy beznamiętnie gwałcił pątniczkę. Dalej, przed sklepem sukiennika, podstarzały, dziobaty na gębie żebrak objaśniał czterech młodziaków, gdzie mieszczanie mają zwyczaj ukrywać kosztowności. Tylko na wpół pijana ladacznica zawodziła o końcu świata. Żebrak pokiwał z politowaniem głową i rzucił coś cichcem ku wyrostkom. Zdzielona maczugą przez plecy dziwka zaskowytała cienko.
Więc to tak właśnie kończy się świat, pomyślał wtedy Koźli Płaszcz. Brzydko i bez znaczenia.
– Szarka zaprowadziła Zarzyczkę do wieży Nur Nemruta – powiedziała wiedźma. – Wiedziałam, że nie powinna, ale nie potrafiłam jej na czas powstrzymać. Kiedy na mnie patrzy, zapominam właściwe słowa, zapominam ostrzeżenia. Słyszę tylko łopot krwi w jej snach. Jak jadziołek. Cion Ceren powiedział, że jestem jej towarzyszką, ale ona – potrząsnęła bezradnie głową – jest silna i jadziołek broni dostępu wszystkiemu, co mogłoby ją zatrzymać. Sam wiesz. Ale nawet i to nie jest całą prawdą. Bo była też przepowiednia o powrocie żmijów, przepowiednia, która pragnie zostać spełniona.
– Jaka przepowiednia?
– Bo nim wszystko się zaczęło, na samym początku – ciągnęła wiedźma, bardziej do siebie niż do Koźlarza – słyszałam to wyraźnie. Słowo po słowie. Świąteczną przepowiednię:
Kiedy umarłe pokona śmierć Kiedy spętane potarga pęta Kiedy przeklęte zdejmie przekleństwo Powrócą żmijowie.
– Nie, Zarzyczka nie mogła słyszeć – zmarszczyła z namysłem brwi. – Nie, nie mogła. Nie po tym, jak dotknęła zwierciadła. Szarka słyszała, ale nie powtórzyła ani słowa. Nienawidzi przepowiedni. Wszelkich przepowiedni.
Może powinnam ją objaśnić? Skoro coś zegnało nas tej nocy do jednego kojca, twoja siostra również powinna wiedzieć, choćby i wbrew woli Szarki. Zresztą – bardzo uważnie spojrzała na Koźlarza – nawet Szarka rozumie, że czasami nie ma wyboru. Że czasami trzeba wypełnić przepowiednię. Na własny sposób i w wybranym czasie, jeśli tylko można. Bo przepowiednia jest pułapką zastawioną nie tylko na nas, ale i na przyszłość. I czasami trzeba ją uwolnić. Za wszelką cenę. Dlatego z nią wędruję. Bo ona to wie bardzo dobrze. I kiedy przyjdzie czas, zrobi, co będzie musiała.
– Zaprowadziła nas do wieży Nur Nemruta, książę. Mnie, twoją siostrę i książęcego karła. Prosto w sidła, bo kapłani z całych sił pragnęli nas tam ściągnąć. Wszystkie trzy, ale najbardziej Zarzyczkę. Więc, kiedy wreszcie zrozumiałam, że nie powinnyśmy wchodzić do wieży, było już za późno, o wiele za późno. Księżniczka dotknęła zwierciadła. A później Szarka zabiła Krawęska i strzaskała lustrzany naszyjnik, który był kotwicą wiążącą moc boga w naszym świecie.
– Cieszysz się, prawda? – spytała nagle ostro, choć książę nie przerywał jej ani słowem. – Najpierw Bad Bidmone, dalej Zaraźnica, a na koniec Nur Nemrut, tak sobie myślisz. I cieszysz się, że odchodzą. W tym jesteście sobie z Szarka równi. W nienawiści do bogów. Ty z powodu tego, co widziałeś w rdestnickiej świątyni, ona z powodu wszystkiego, co utraciła już raz i na nowo traci. Ale ostrzegam cię, książę – głoś wiedźmy zadźwięczał głucho. – Ostrzegam cię i mówię prawdę, bo nie mogę kłamać, że za przyczyną swojej nienawiści utracisz więcej, niż przeczuwasz. Znacznie więcej.
Przez długą chwilę dyszała, ciężko chwytając powietrze.
– Coś minęło – podjęła spokojniej. – Bezpowrotnie. Czegoś zabrakło. Okrucha nadziei, okrucha wiary. Gdybyś zeszłej nocy odważył się przyjść do cytadeli i odszukać siostrę. Gdyby Suchywilk nie bał się tak bardzo o córkę i został, kiedy przestały bić dzwony. Gdyby Szarka poczekała jedną chwilę dłużej. Gdybyś ty trochę wcześniej minął furtę. Gdyby człowiek, który chciał nas zabić, nie był opętany. Albo gdybym ja wybrała na czas. Bo Fea Flisyon dała mi wybór i moc potrzebną, żeby go dokonać. Szarka albo Zarzyczka… jedną mogłam ocalić. Jednak zawahałam się. Nie potrafiłam wybrać, kiedy nadszedł czas. I zgubiłam obie.
– Nie żyją?
– Och, jeszcze nie teraz – wiedźma uśmiechnęła się gorzko. – Nie od sztyletu na wpół obłąkanego pogromcy wiedźm. To jeszcze można by wybaczyć, książę. Są jednak rzeczy dotkliwsze i sięgające znacznie dalej, wiesz dobrze. Idź i sam ją spytaj – wyciągnęła rękę ku przesmykowi między cichymi rzędami jałowców. – Nic więcej dla ciebie nie mam. Moja przepowiednia jest o żmijach. Nic jej do żalnickiego władztwa, nic jej do twoich sporów z Zird Zekrunem. Idź już. Znajdziesz ją bez trudu. Tyle że jest zbyt późno.
Ze znużeniem zwiesiła głowę: przepowiednia wyczerpała się. Zbójca uczynił krótki, nakazujący gest i Koźlarz zrozumiał, że nie ma na co czekać. Później przyjdzie czas, pomyślał, by zastanawiać się, czy wiedźma bełkotała tylko bezrozumnie, czy istotnie wieszczyła. Jeśli w ogóle można to rozstrzygnąć. Natomiast Zarzyczka i niedoszły morderca mogli wciąż kryć się w pobliżu. O ile nie byli wiedźmim urojeniem.
– Zabiłam je – powiedziała z udręką wiedźma, kiedy książę zniknął w szpalerze jałowców. – Tej nocy zabiłam je obie. I jutrzejszego ranka nie będę nawet pamiętać. Czasami chciałabym też nie żyć…
I wtedy zbójca Twardokęsek, który również słyszał legendę o trzech życzeniach wypowiedzianych w noc Żarów, o trzech życzeniach, które spełniają się niezawodnie i co do joty, potrząsnął niebieskooką niewiastką tak mocno, aż jej zęby zagrzechotały. A potem odsunął ją od siebie nieznacznie, na tyle, żeby widzieć jej twarz. Każdy z ławicy niezliczonych piegów na zadartym nosie. Drobne zmarszczki w kącikach oczu. Brud i łzy rozmazane na policzkach.