– To ty? – wysyczała ze złością. – To ty?
– Nie – wyjąkał karzeł. – Nie wiem.
Oszalała, pomyślała księżniczka, oszalała ze szczętem. W krąg roztrzaskiwały się wielkie kawały muru, żaden jednak nie padł bliżej niż o wyciągnięcie ręki, jakby odpychała je jakaś siła – księżniczka klęczała pośrodku kręgu nagiego kamienia. Jak czarcie koła, pomyślała ni stąd, ni zowąd. Kręgi przeklętej, jałowej ziemi, w których tańczą wiedźmy, okolone wiankiem trujących grzybów, co świecą w księżycowe noce. Ze strachem podniosła wzrok. Strzelista wieża Nur Nemruta pochylała się nad nimi jak źdźbło trawy. Z przypór odpadały potężne głazy. Ziemia drżała.
Rudowłosa opanowała się z wyraźnym wysiłkiem, kiedy ostry szklany sopel uderzył tuż obok źródła cudownej wody.
– Szybko! – warknęła ze złością. – Wieża zaraz się rozpadnie.
Księżniczka dźwignęła się na nogi, ale kolano ugięło się pod nią bez ostrzeżenia. Z bólu pociemniało jej przed oczyma. Ruda skrzywiła się.
– Nie mogę – powiedziała cicho Zarzyczka. – Zostawcie mnie.
Jednak Zwajka i wiedźma chwyciły ją pod ramiona, niezdarnie omijając kawały muru i resztki luster, powlokły przez dziedziniec. Zarzyczka starała się opierać na zdrowej nodze, ale przy każdym ruchu ból potężniał i rychło, na wpół przytomna, zwisła w uścisku tamtych. W powietrzu unosił się gęsty, duszący pył.
Popchnięta zatoczyła się wprost na wiedźmę. Szarka przystanęła u resztek otaczającego świątynny podwórzec muru, w rękach znów trzymała miecze. A przed nią, w wąskiej, zawalonej gruzem wyrwie muru rysowały się dwie przyczajone sylwetki w błękitnych płaszczach. Servenedyjki, zrozumiała księżniczka, strażniczki świątyni. Nie pozwolą nam uciec. Nie po tym, jak dokonano świętokradztwa. Najpotworniejszego z możliwych.
Zęby rudowłosej błysnęły w mroku. Zrobiła kilka drobnych, płynnych kroków. Wyglądała strasznie. W twarzy pokrytej gęstą warstwą pyłu, przeoranego strużkami potu i krwi połyskiwały zielone oczy. Kubrak miała poszarpany i okrwawiony. W wycięciu rozchełstanej koszuli pobłyskiwał niewielki zielony kamyk. Zarzyczka rozpoznała go od jednego rzutu oka.
Nieoczekiwanie Servenedyjka pochyliła się i wypowiedziała kilka słów w obcym języku.
Szarka potrząsnęła głową i ze zdumieniem odparła coś równie niezrozumiałego. Wojowniczka uniosła złożone dłonie na wysokość twarzy. Zarzyczka niewiele potrafiła odczytać z jej wytatuowanego oblicza. Tamta jeszcze raz skłoniła się przed Szarka, a później ostrożnie wzięła księżniczkę na ręce i przerzuciła przez wyrwę w murze.
Z tyłu, w głębi dziedzińca wieża Nur Nemruta przewróciła się z potężnym łoskotem. Ziemia zadygotała, wyrwała się spod stóp. Kamień uderzył Zarzyczkę w potłuczone kolano. Znów zemdlała.
Światło pochodni. Pochylony nad nią krąg brodatych twarzy w ozdobionych rogami szłomach. Szloch wiedźmy.
Suchywilk skrzywił się z wyrzutem i pokiwał głową. Obok niego dobre trzy tuziny zwajeckich wojowników i tyleż Servenedyjek zagadkowo i w milczeniu przypatrywało się trzem niewiastom oraz książęcemu wesołkowi. Rudowłosa Zwajka na wpół siedziała, wciąż ściskając zakrzywione miecze. Wiedźma pracowicie rozmazywała na twarzy brud i łzy. Szydło leżał na brzuchu, z przymkniętymi oczami macając wokół siebie rękoma.
– No, córuchna – przemówił wreszcie Suchywilk – wiedzielim, że będą z tobą kłopoty, ale żeby aż tak? Na dodatek trzeba się będzie krok po kroku przebijać przez rozszalałą chanaję do cytadeli.
Bez jednego słowa, bez dźwięku nawet, rudowłosa niewiasta rozpłakała się.
Przed nimi płonęła Spichrza.
* * *
Kosmyk po kosmyku Zarzyczka rozczesywała mokre włosy. Głębokie rozcięcie na policzku przestało wreszcie krwawić, lecz z lustra wpatrywała się w nią zupełnie obca twarz. Twarz postarzałej kobiety o przerażonym spojrzeniu, z brzydko zaciśniętymi ustami i ciemnymi sińcami pod oczyma. Niemal upuściła wykładaną słoniową kością szczotkę, kiedy wydało się jej, że z głębi polerowanego srebrnego zwierciadła pani Jasenki wychyla się wizerunek Szalonej Ptaszniczki. Ale to tylko skulona na zydlu wiedźma poruszyła się niespokojnie.
Przez całą drogę do cytadeli zwajecki wojownik niósł Zarzyczkę na rękach, jak dziecko. Nie bała się. Tej nocy zobaczyła zbyt wiele, by przeraziła ją gromada zbuntowanego pospólstwa. Chyba płakała. Czasami ogień był bardzo blisko, raz musieli przechodzić obok resztek czegoś, co wyglądało jak wielki pogrzebowy stos. Czuła dziwny, słodkawy zapach spalenizny, a wojownik szeptał jakieś uspokajające zapewnienia. Nie przestawał do niej mówić nawet wtedy, gdy zastąpiła im drogę gromada uzbrojonego motłochu. Nie rozumiała słów. Najważniejsze było, że mogła się ich uczepić w chaosie, który ogarnął Spichrze.
Wiedźma znów się rozpłakała. Odkąd wrócili do cytadeli, na przemian chlipała i mamrotała do siebie niewyraźnie. Szarka siedziała na krawędzi okna, odwrócona do nich plecami, i patrzyła w dół na miasto, które stało w płomieniach.
– Co to było? – spytała z cicha księżniczka. Szarka odwróciła się powoli.
– Wpadłam w szał – powiedziała spokojnie, a jej oczy stały się chłodne i nieprzeniknione. – Jak zawsze, kiedy pozwalam, żeby jadziołek wyrwał się na swobodę. On chce mordować, nic więcej. A ja – uśmiechnęła się cierpko – razem z nim. Czasami myślę, że kiedyś nie zdołam tego powstrzymać. Niewiele pamiętam.
Zarzyczka słyszała wcześniej o więzi pomiędzy kapłanami południowych koczowników i przywabianym przez nich plugastwem, lecz nie zastanawiała się nad tym zbyt wiele. Ich panami bywali jedynie norhemni. Pijące kobyle mleko dzikusy w źle wyprawionych skórach.
– Dlaczego? – spytała, nie rozumiejąc, co mogło skłonić tę kobietę do zawarcia równie ohydnego paktu.
– Z początku nie potrafiłam go odpędzić. A później… później był mi potrzebny. Widzisz księżniczko, on wędruje. Wydobywa wspomnienia z moich snów, wszystko, o czym zapomniałam. Bez niego jestem jak ślepa.
Krew i ogień, pomyślała księżniczka, która bardzo dobrze pamiętała głos jadziołka w wieży Śniącego. Przemieszane krzyki. Krew, ogień i pragnienie mordu. Nazywał ją swoją własną rzeczą – bestia snów i jego strawa. Bogowie, dlaczego?
– Przeraziłaś go – powiedziała powoli. – Tam, w wieży Śniącego, był wściekły i przerażony z powodu czegoś, co przywołałaś.
– Słyszałaś? – Szarka nie próbowała ukrywać zdumienia. – Zazwyczaj nie mówi do obcych. Ale tak, wierzę, że mogłaś go słyszeć w świątyni.
– Którą zniszczyłaś.
– Och, naprawdę wierzysz, że mam aż tyle mocy? – zaśmiała się urągliwie. – Że potrafiłabym ją zniszczyć?
Tak, pomyślała księżniczka. Nie wiem, czy masz dość mocy, ale zrobiłabyś to, gdybyś mogła. Ty albo tamta kobieta, którą przywołałaś w zwierciadle. Szalona Ptaszniczka.
– Tam, skąd pochodzę – głos Szarki był bardzo twardy – nazywamy podobne rzeczy plugastwem. Nie palimy na stosach na wpół obłąkanych wiejskich babin, które potrafią jedynie odczyniać kołtuny i sprowadzać deszcz, ale nie dozwalamy żyć mocom zbyt potężnym, by ktokolwiek je okiełznał. Jesteś alchemiczką, więc powinnaś wiedzieć, że moce z samej swej natury wyrywają się na wolność. Te zwierciadła były złe nie przez to, czym je uczyniono, ale przez to, co można było uczynić z ich pomocą.
– Należały do boga. Jakim sposobem mogły być złe?
– Wasi bogowie… – wojowniczka uśmiechnęła się szyderczo. – Myśl o nich jak o nieco potężniejszych wiedźmach, księżniczko. Bo są równie głupi, bawiąc się zabawkami, których przeznaczenia nie rozumieją. Nie będę płakać po Nur Nemrucie. Ty też nie powinnaś.
Szczotka z brzękiem upadła na posadzkę.
– Nie, nie zabiłam go – rudowłosa już się nie śmiała. – Chociaż nie z braku chęci. Coś było w zwierciadłach. Coś, co ty nazwałabyś Nur Nemrutem, lecz nie jestem pewna, czy rozpoznałoby to imię. Było bardzo stare, księżniczko, i nie tyle nawet obłąkane, ihs na wpół świadome. A może jedno i drugie, nie wiem. Śniło swoje sny i odpowiadało na wezwania. Albo raczej uwięzione w nim sny przychodziły, jeśli nazwało się je właściwym słowem.
– Nie pojmuję tego.
– Myślę, że tak się musiało stać – Szarka zdawała się nie słyszeć jej słów. – Że jeśli jego mocą było przywoływanie snów, jeśli potrafiło je przywracać do życia… a zarazem jeśli było wystarczająco silne i wystarczająco szalone… i tak stare, że pamiętało Annyonne i rzeź bogów… więc musieli to zrozumieć i dlatego uwięzili je w zwierciadłach… aby nigdy nie wyśniło tamtej nocy, która zmiotłaby ich z powierzchni świata – potrząsnęła głową. – Udało się, choć nie do końca, bo moc wciąż przesączała się cienkim strumyczkiem. Zdaje mi się, tym właśnie był taniec Nur Nemruta Od Zwierciadeł: okruchami przepowiedni, które wydostały się na wolność. Jednak parthenoti… nie odważyli się go zabić. Dlaczego?
– Może nie zmogli – głos wiedźmy był zachrypnięty od płaczu. – Ty też nie zmogłaś.
– Nie potrafiłabym go dosięgnąć. Żałuję. Lecz ono także próbowało mnie zabić. Na próżno – rzuciła mściwie Szarka. – Posłałam za nim jadziołka. I choć nie sądzę, aby zdołał je zniszczyć, z pewnością nieprędko znów się objawi w Krainach Wewnętrznego Morza.
– A my bez przepowiedni będziemy ślepi – gorzko dopowiedziała Zarzyczka.
– Zawsze byliście ślepi, księżniczko! – wybuchła Zwajka. Zeskoczyła z okna i zaczęła niespokojnie przechadzać się po alkierzu. Na jej ramieniu nabrzmiewał siniec. Obmyta wreszcie z sadzy i pyłu twarz była blada jak giezło i potwornie znużona.
Podniosła imbryk, w którym zaparzał się ulubiony krwawiennik Zarzyczki, nalała parującego naparu w filiżankę z barwionego skalmierskiego szkła i przez chwile sączyła cierpki napój.
– Przepraszam – powiedziała wreszcie. – Nie jestem cierpliwa, nigdy nie byłam. Ale nie po to prowadziłam was do wieży Nur Nemruta, żebyśmy teraz z krzykiem skakały sobie do oczu.
– A po co? Po to, żeby zniweczyć wyrocznię Krain Wewnętrznego Morza?
– Nie, także nie po to – Szarka znów przysiadła; bijąca od miasta łuna barwiła jej włosy ogniem.