Литмир - Электронная Библиотека

Zarzyczka przymknęła oczy. Pod powiekami miała wspomnienie, czy też przeczucie, bo przecież nie mogła tego pamiętać, tamtej nocy, kiedy pomorccy piraci spalili rdestnicką cytadelę, a głowę jej ojca obnoszono na pice wokół płonących murów.

– Ale nawet po tym jej nie odprawiłam – Szarka mówiła spokojnym, miarowym głosem, jakby to nie była wcale jej historia. – Mokerna też nie odeszła, choć pewnie dobrze rozumiała, że ja wiem. I dopiero dużo później, dużo, dużo później, kiedy próbowała mnie powstrzymać przed czymś, co musiało zostać zrobione, wtedy właśnie przygwoździłam ją dwoma mieczami do gobelinu.

Kiedy to się zdarzyło?, pomyślała z przerażeniem Zarzyczka. Bogowie, ona nie może być wiele ode mnie starsza, więc kiedy to mogło być? Nim skończyła półtora tuzina lat? Jeszcze wcześniej?

Zaś na rynku donośniej zabrzmiały werble i przeciągły, żałosny głos rogów: oto wjeżdżała Śmierć – wychudzona, łysa niewiasta okrakiem na ośle. Na gołych plecach miała wymalowane wapnem kości szkieletu, zaś jej starcze, obwisłe piersi żałośnie kołysały się w rytm kroków zwierzęcia.

To powinien być patrycjusz, przypomniała sobie Zarzyczka, przebrany w antyczną paradną zbroję dla upamiętnienia pierwszego księcia Evorintha, który powędrował za Krogulcem i z woli Nur Nemruta wzniósł zręby cytadeli. Co oni robią?

Daleko, na zboczu Jaskółczej Skały dostrzegła jeszcze czoło pochodu. Mignęła jej świątynna chorągiew ze złocistym wizerunkiem skrzydlatego węża: wiatr targał materią i żmij falował nad ludzkim tłumem, jakby za chwilę miał się zerwać do lotu. Tak, znała te wszystkie legendy. I kiedy przymknęła powieki, widziała znów smukłe, roziskrzone ciała żmijów, kiedy opadają na mury rdestnickiej cytadeli, by zwiastować narodziny jej przodków. Błysk ognia na ramie żmijowej harfy – przed paleniskiem bawi się maleńka dziewczynka, którą przedksiężycowi nazwą Thornveiin, a śmiertelnicy będą przeklinać we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza. Pieśniarz spogląda na nią w zadumie, wydobywając ze strun przeciągłe, jękliwe dźwięki pieśni o Szalonej Ptaszniczce.

A potem znowu: zapach jabłek, dźwięk harf. Wigilia Żarów w prastarej uścieskiej cytadeli. Srebrzyste dzwoneczki śmiechu wysokiej Zwajki, której łódź rozbiła się na podwodnych skałach w Cieśninach Wieprzy. Trzej harfiarze pochylają się w ukłonie aż do samej posadzki – każdy z nich jest żmijem, lecz tego wieczoru grają tylko dla dziewczyny o złotorudych włosach, której matka była Iskrą, młodszą siostrą bogów, i przemierzała bezdroża północy w kohorcie Org Ondrelssena Od Lodu. Niepomna na swary między Wyspami Zwajeckimi i Żalnikami – bo nad Cieśninami Wieprzy wojna jedynie przygasa, by z wiosną rozżarzyć się na nowo – córka Iskry wznosi toast za kunszt żmijowych harfiarzy, zaś brzęk rozbijanych kielichów uderza aż pod powałę. W trzy miesiące później żalnicki kniaź poślubi jaw wielkiej sali rdestnickiej cytadeli, a wszystkie żmijowe harfy zagrają zgodnym tonem.

Zarzyczka znów opuściła wzrok na plac. To nie jest mój karnawał, pomyślała ze strachem. Świat zatoczył wielki krąg, aby córka żalnickich kniaziów mogła spotkać odległą dziedziczkę krwi Iskry w największe święto Krain Wewnętrznego Morza. Jednak nie było pieśni żmijowych harf, tylko wrzaski pospólstwa na placu pomiędzy kupieckimi kamienicami. Za Śmiercią bowiem wtoczył się chłopski wózek. Zwyczajna dwukółka, lecz zamiast wołów ciągnęły ją trzy pary wielkich, opasłych wieprzy. Zaś na wózku piętrzyła się sterta nagich, nieruchomych ciał, pośrodku których zatknięto chorągiew ze szczerzącym zęby szczurakiem.

Kiedy wóz dotarł na środek rynku, spośród trupów wyprysnął kolejny przebieraniec – drobny stwór porośnięty siwą sierścią. W gębie trzymał ludzkie ramię, a szyję miał owiniętą krwawymi strzępami, które bardzo przypominały wnętrzności.

Ktoś zaczął straszliwie wrzeszczeć.

Karzeł wybuchnął śmiechem i splunął prosto w wózek.

– Z Wężymordem jest inaczej – odezwała się wiedźma i Zarzyczce zrobiło się niedobrze. Po tym, co usłyszała i zobaczyła, nie chciała zgłębiać historii Wężymorda. – On nigdy nie pragnął kształtu sorelek, tylko ich nieśmiertelności i ich mocy, a wspierała go cała potęga Zird Zekruna. Nie wiem, skąd w nim tyle siły. Bo on za każdym razem, każdego roku na nowo przechodzi przez własną śmierć. I coraz bardziej oddala się od ludzkiego plemienia…

Teraz Zarzyczka miała go wyraźnie przed oczami: błękitne źrenice i sposób, w jaki spoglądał na Wewnętrzne Morze. To musi go wzywać, pomyślała, zew sorelek i otwartego oceanu.

Ale był również pirat, który kazał obnosić głowę jej ojca wokół płonącego Rdestnika.

– Skąd wiecie podobne rzeczy? – spytała wreszcie.

– Słyszałaś przecież o wiedźmach, księżniczko – odparła Szarka.

– Fea Flisyon wezwała mnie na Tragankę – zaznaczyła poważnie wiedźma. – Zaprosiła.

– A wy? Bo coraz mniej wierzę w odnalezioną córkę Suchywilka.

– Prawda – uśmiechnęła się. – Ojcowie nie odnajdują zagubionych córek, księżniczko, nie w tym świecie ani w żadnym innym. Może byłoby lepiej, gdybym to zmilczała, lecz zdaje mi się, że kiedyś możesz potrzebować tej wiedzy, aby wytargować swoje życie. Nie będę walczyć dla twojego brata o spłachetek lądu, który uważa za swoje dziedzictwo. Ani dla Delajati, cokolwiek zamyśla. W tym miejscu noce są czerwone, a przedksiężycowi górują nad śmiertelnikami i nic nie jest takie, jak być powinno. Jednak nie pozwolę, aby ktokolwiek: Koźlarz, Wężymord czy sam Zird Zekrun wbrew mej woli popchnął mnie w jakąś stronę. Bo przeszłam bardzo długą drogę i zabijałam wcześniej przedksiężycowych. I nawet gdybym nie zdołała tego dopiąć – dodała – a najpewniej tak właśnie będzie, bowiem jestem w obcym kraju, zaś stare obietnice tracą moc z dala od miejsca, gdzie je przyrzeczom… Więc, nawet gdybym nie zdołała tego dopiąć, są jeszcze inne rzeczy, które idą za mną.

Kto wie, pomyślała gorzko Zarzyczka, może naprawdę mogłaby to uczynić? Kto wie, jak daleko sięga moc Iskry? Jednak poza wszystkim jest legenda. Legenda północy o młodszej siostrze bogów, która ongiś rzuciła wyzwanie wszelkim mocom i wyrzekła się nieśmiertelności. Być może starczy, aby rudowłosa córka Suchywilka – nawet jeśli nie jest jego córką – krzyknęła, a Morze Wewnętrzne pobieleje od żagli. Jeśli wzniesie chorągiew Selli i obieca im wyprawę, zbiegną się do niej jak wilcy do ścierwa, zbiegną się z całej północy. Z Wysp Zwajeckich, z Sinoborza, z pirackiej Skwarny, nawet z samego Pomortu. Dość, aby krzyknęła, a pójdą za nią, choćby przeciwko Zird Zekrunowi – jakby północ wciąż była młoda, a zręby Pomortu leżały na dnie morskim. Tyle, że od tamtych czasów wszystko się odmieniło. Zgubiły się ścieżki do źródła żywej wody, umilkły żmijowe harfy, zaś legendy nie chadzają więcej pomiędzy śmiertelnikami.

– Chciałabym – powiedziała bezwiednie Zarzyczka – żeby powrócili żmijowie. Chciałabym, żeby wszystko było jak kiedyś. Zwyczajnie. Jak należy.

W dole, wśród ustrojonego na żółto i złoto pochodu pątników rozległy się gniewne pokrzykiwania. Pośrodku tłumu, pewnie na szczudłach, bowiem wyrastał o cztery głowy nad pospolitego człowieka, kroczył dziwaczny stwór. Brunatna suknia opadała mu aż do ziemi, a płaszcz miał przybrany strzępami ciemnego króliczego futerka. Nosił maskę, wykrzywioną w paskudnym uśmiechu twarz szczuraka, przez ramię przewiesił girlandę z ludzkich głów. W ręce trzymał wielki wiklinowy kosz i raz po raz przystawał, by rzucić w tłum ciężkie pęta kiełbasy albo krwawej kiszki.

Zarzyczka usłyszała jego krzyk.

– Mięso, ludzkie mięso! – krzyczał przebrany za szczuraka dziwoląg. – Za dwa miedziaki udziec, za miedziaka żeberka. Kupujcie, dobrzy ludzie, kupujcie! Ludzkie mięso!

– Moje dziecko! – zawyła niewiasta w czerwonej spódnicy. – Moje dziecko!

Ci, co bliżej stali i mieli rozeznanie w spichrzańskich znakomitościach, wiedzieli, że to miejscowa wariatka, która ponoć utopiła dzieciaka w Psim Wykrocie, a teraz głośno nawoływała go po rynkach. Ale nie był to sposobny moment na tłumaczenia, bowiem ledwo wrzask przebrzmiał, czyjeś ręce podsadziły niewiastę w czerwonej spódnicy na jedną z platform niesionych w pochodzie. Przestraszona, poczęła jeszcze donośniej zawodzić, zaś stojący po obu stronach gościńca gapie pokazywali ją sobie ze współczuciem i strachem, powtarzając: „Oto białogłowa, której dzieciątko zarżnęli szczuracy".

Tymczasem procesja szła coraz dalej przez miasto, świątynnym gościńcem ku wieży Nur Nemruta Od Zwierciadeł. Na czele pochodu niesiono pradawną chorągiew z wizerunkiem żmija. A dalej, o wiele dalej, szedł dziad o twarzy obwiązanej szmatami, który głośno krzyczał o kapłańskim przeniewierstwie i o tym, jak podejmowano zwierzołaków w świątyni Śniącego.

11
{"b":"89146","o":1}