Литмир - Электронная Библиотека

Człowiek – siłacz – który go pojmał i związał, nosił czarny płaszcz z grubej wełny. Miał też na sobie zbroję. I rycerski pas. W niczym nie przypominał Birkarta Grellenorta ani żadnego z jego czarnych jeźdźców. Reynevan stwierdził to ze zdziwieniem większym nawet niż ulga sądził, że dopadł go Grellenort właśnie. Dlaczego więc porwał go i kim był siłacz w zbroi? Bo przecież nie Ribezahlem, duchem Karkonoszy? Reynevan przełknął ślinę. Nie wierzył w istnienie Ribezahla. Z drugiej strony w ciągu ostatnich dwóch lat zdarzyło mu się spotkać i widzieć mnóstwo rzeczy, w istnienie których nie wierzył. – Jesteś Reinmar z Bielawy? Potwierdź. Nie chciałbym popełnić omyłki. – Jestem Reinmar z Bielawy. A kim ty jesteś?

– Kim jestem? – głos rycerza w czarnym płaszczu zmienił się nieco, i to nie na lepsze. – Powiedzmy, że konsekwencją. – Konsekwencją czego?

– Twoich dawnych postępków. I występków.

– Ach. Anioł zemsty? Wysłannik losu? Nieubłagane ramię sprawiedliwości? Reynevan sam się dziwił, jak łatwo przychodzi mu swobodny ton. Rutyna, pomyślał. Zwyczajnie nabrałem wprawy. – Żądałeś potwierdzenia, że ja to ja – mówił dalej, nadal beztrosko. – Nie znasz mnie więc. Ja ciebie też w życiu na oczy nie widziałem. Działasz tedy, to oczywiste, w czyimś imieniu i na czyjeś zlecenie. Czyje? Któż to ma powody, by rozliczać mnie z moich dawnych postępków? Spróbuję zgadnąć. Znam tych, co na mnie dybią. – Strasznie dużo gadasz.

– Jan von Biberstein i Inkwizycja odpadają. Bergow i Łużyczanie są mało prawdopodobni. Kto zostaje? Biskup wrocławski Konrad? Sterczowie? Książę Jan Ziębicki? Buko von Krossig? Może Adela Sterczowa? Czarny rycerz usiadł naprzeciw. Ogień oświetlał jego twarz, odblaskami migotał na zbroi. – Interesujące nazwiska. Interesujące osoby. Zwłaszcza ta ostatnia. Adela von Stercza. Zdziwiłoby cię, gdybym działał w jej imieniu właśnie? Na jej zlecenie? – A działasz?

– Spróbuj zgadnąć.

Milczeli obaj. Wiatr duł, świszczał, to przytłumiał, to rozniecał ogień.

– Na Śląsku – odezwał się rycerz – do czorta i trochę ładnych dziewuszek. Nie brak tam też urodziwych i pozbawionych przesądów mężatek, a ostatnimi czasy nader szybko rośnie w siłę poczet pięknych, chętnych i stosunkowo mało używanych wdówek. A co ty, Bielawa, wybierasz z tego rogu obfitości?

– Najgorszą zołzę, Adelę von Stercza. Co cię tak właśnie do niej sparło? Coś w niej zobaczył, czego inne nie miały? – Strasznie dużo gadasz.

– Podnieciło cię, że zamężna? Że mąż daleko, w obcej stronie? Że pewnikiem nie wygadzał żonce jak należy? Że dopiero z tobą prawdziwych rozkoszy zaznaje? To ci mówiła? Do uszka szeptała? Takeście sobie oboje w łożnicy z męża rogala wśród igraszek dworowali? Ja myślę… – Nie ciekawi mnie – uciął ostro Reynevan – co myślisz. Mówisz o rzeczach, o których pojęcia nie masz, nie miałeś i mieć nie będziesz. Daruj więc sobie. – Aha! Boli bolączka, gdy tknąć, co? Z rogacza kpić wesoło było, skończyło się wesele, gdy się samemu rogaczem zostało. Niezłą, oj, niezłą sztukę ci ta gamratka uczyniła… Pół Śląska boki zrywało, słuchając, jakeś to do Ziębic na turniej był zjechał i przed księciem Janem miłość zdzirze wyznawał. Oj, uszczerbiła piękna Adela twój rycerski honor, uszczerbiła… Na pośmiewisko wystawiła! Musisz jej, myślę, strasznie nienawidzić. Ale pocieszę cię… Duszę twą uraduję… – Wiedz – przerwał ponownie Reynevan – że bynajmniej nie czuję się uszczerbionym. I nie nazywaj jej więcej w mojej obecności gamratka. Czujesz się bezkarny, bo mam ręce związane. O mój się tedy honor nie troskaj, a raczej swego patrz, bo tanieje. Zaś bez pocieszeń obejdę się. A tak z ciekawości: czym i jak zamierzałeś mnie pocieszyć? Czarny rycerz milczał długo, patrzył dziwnym wzrokiem. Wreszcie przemówił. – Adela Sterczowa nie żyje.

Znowu długo panowało milczenie. I to znów rycerz zdecydował się je przerwać. – Książę Jan, pan na Ziębicach – wyrzekł, ważąc słowa – umyślił umocnić sojusz swego księstwa z Kłodzkiem, z panem Putą z Czastolovic. Obaj uznali, że najlepszym ku temu sposobem będzie mariaż Jana z Anką, najmłodszą córką pana Puty. Ale był problem, a problem nazywał się Adela. Adela de Stercza, która panoszyła się już po Ziębicach jak udzielna pani i księżna. Która, gdy jej doniesiono o małżeńskich planach księcia Jana, zrobiła takie piekło, że się mury trzęsły. Jasne się stało, że to nie kolejna zwykła metresa, nie jedna z wielu lewoboczna miłośnica, którą można napędzić, przekupić albo scedować na wasala. Jasne było, że porzucona Adela zrobi wielki szum i tęgo naskandali. Zaś pan Puta z Czastolovic nos krzywił, skandalu sobie nie życzył, swojej Anki na żadne przykrości, zarzekał się, nie narazi. Zrękowiny nie wcześniej, klął się na wszystkich świętych, aż narzeczony będzie bez skazy ni zmazy, a na ziębickim dworze ład zapanuje i pobożność. Nie wcześniej da córę do Ziębic, aż będzie pewien, że nie zagrożą jej tam ni plotki, ni prześmiewki, ni żadna inna zelżywość. – Dość prędko, podobno za podszeptem spowiednika, Jan Ziębicki znalazł sposób na pozbycie się problemu. Zaciekawi cię, ale po części tym sposobem byłeś ty, mój panie. Burgundka, przypomniał sobie hercog, była wszak ongi w bliskich konszachtach z Reinmarem z Bielawy, osławionym czarownikiem. Dziwny, dziwny masz wyraz twarzy. Myślałem, iż ucieszy cię zemsta, iż lubość ci sprawi wieść, że po części to właśnie tobie ta Jezabel zawdzięcza upadek… Mniemałem… – Źle mniemałeś. Mów dalej.

– Jak dodatkowo docieczono, Adela faktycznie próbowała zadawać księciu lubczyki, imała się miłosnych guseł. Oskarżono ją o czary i pakt z diabłem. Sprawę zbadał największy w okolicy specjalista od czarostwa, Mikołaj Kappitz, opat klasztoru w Kamieńcu. Znalazł Adelę winną, wykrył w niej i wokół niej diabelskie klimaty i zapachy. Mówią, że wykrył to wszystko za sto węgierskich dukatów, które dostał od księcia. Złapano babę zielarkę, przypieczono pięty… Wyznała, że Adela kupowała u niej nie tylko napoje miłosne. Że z lęku, iż hercog Jan ją porzuci, zawczasu knuła zemstę. Że zamówiła szatański dekokt, mający przyprawić księcia o trwałą niemoc członka męskiego. Że, na wszelki wypadek, zamówiła też bieluń. Dla Anki z Czastolovic. – Zeznanie zielarki pokazano Adeli. I zaproponowano układ. Ale Burgundka nie zlęgła się. Proces o czary? Proszę bardzo. Będzie o czym na procesie zeznawać, będą mieli czego posłuchać sędziowie, kanonicy i opaci. Ona, Adela, wie dużo i chętnie opowie. Zobaczymy, czy książę Jan ucieszy się z rozgłosu. – Jan, który sprawę już miał za załatwioną, wściekł się. Wydał rozkazy. Piękna Burgundka nie wiedząc kiedy znalazła się w ratuszowej ciemnicy. Z puchów i atłasów na zgniłą słomę… – Torturowano… – Reynevan chrząknięciem ulżył ściśniętemu gardłu. – Torturowano ją, tak? – Skądże. Szlachcianka, było nie było. Na podobne łotrostwo w stosunku do szlachcianki Jan Ziębicki nie poważył się. Uwięzieniem chciał ją tylko nastraszyć. Zmusić do uległości, sprawić, by wypuszczona poszła sobie z Ziębic grzecznie i bez szumu. Nie wiedział… – Czego… – Reynevan poczuł, jak gorąco bije mu na policzki. – Czego nie wiedział? – W ratuszowym karcerze – głos rycerza zmienił się, a Reynevanowi się zdało, że słyszy cichy zgrzyt zębów działała, jak się okazało, szajka. Dozorcy, pachołcy katowscy, drabi ze straży grodowej, kilku łyków, kilku czeladników… Krótko rzekłszy, urządzili sobie w więzieniu darmowy bordel. Gdy więziono kobietę, zwłaszcza podejrzaną o czary, łotrzykowie przychodzili nocą… Urwał.

– Któregoś razu – podjął jeszcze bardziej zmienionym głosem – jeden z hultajów w pośpiechu i zamieszaniu zapomniał w celi paska od portek. Rano znaleziono Adelę. Powieszoną na tym pasku. – Śledztwa, oczywista, nie było. Nikogo nie ukarano. Jan Ziębicki bał się rozgłosu. Burgundkę, rozpowiedziano, zamordował w celi sam diabeł, bo zdradziła go, zamierzała wyrzec się, prosiła o sakramenty. Wszystko to potwierdził i z ambony ogłosił tenże sam Mikołaj Kappitz, opat kamienieckich cystersów. Ponownie zresztą wspomniał wtedy o tobie. Ku przestrodze, do czego przywodzą kontakty z czarownikami. – I nikt… – Reynevan przemógł skurcz gardła. Nikt…

– Nikt – dokończył rycerz. – Kogo to obchodziło? A do tej pory wszyscy już zapomnieli. Może oprócz pana Puty z Czastolovic. Pan Puta nadal jest z księciem Janem w dobrej komitywie i sojuszu, ale małżeństwo Jana z Anką wciąż jest odkładane. – I nie dojdzie do niego – charknął Reynevan. – Zabiję Jana. Pojadę do Ziębic i zabiję go. Choćby w kościele, ale zabiję. Pomszczę Adelę. – Pomścisz?

– Pomszczę. Tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż.

– Nie bluźnij – upomniał sucho i chrapliwie rycerz. W zemście nie szuka się pomocy Boga. Zemsta, by być prawdziwie zemstą, musi być okrutna. Ten, kto się mści, Boga musi odrzucić. Jest wyklęty. Na wieki. Błyskawicznym ruchem dobył mizerykordii, pochylił się, capnął Reynevana za koszulę przy szyi, poderwał, dusząc, przyłożył ostrze do gardła, zbliżył twarz do twarzy, a oczy do oczu. – Jestem Gelfrad von Stercza.

Reynevan zamknął oczy, drgnął, czując, jak klinga mizerykordii nacina mu skórę na szyi, a gorąca krew wpływa za koszulę. Ale trwało to tylko chwilę, ułamek chwili, potem ostrze cofnęło się. Poczuł, jak puszczają przecięte więzy. Gelfrad von Stercza, małżonek Adeli, wyprostował się.

– Byłem zdecydowany zabić cię, Bielawa – powiedział chrapliwie. – Dowiedziawszy się w Szklarskiej Porębie, kim jesteś, śledziłem cię, czekając na okazję. Wiem, nie jesteś winny śmierci Niklasa. Przed dwoma laty darowałeś życiem Wolfhera; gdyby nie twoja szlachetność, straciłbym dwóch braci miast jednego. Mimo tego byłem zdecydowany pozbawić cię życia. Tak, tak, słusznie podejrzewasz… chciałem cię zabić z urażonej męskiej dumy. Chciałem twoją krwią spłukać przylgnięty do mego herbu brud osławy. W twojej krwi utopić hańbę żałosnego cocu, rogacza nad rogaczami. – Ale cóż… – dokończył, wsuwając mizerykordię do pochwy. – Sporo się zmieniło. – O tym, że żyję, że jestem na Śląsku, nie wie nikt, nawet Apeczko, ninie senior rodu. Nie wiedzą nawet Wolfher i Morold, moi rodzeni bracia. A długo tu nie zabawię. Załatwię, co należy, nie wrócę już nigdy. Ja już jestem z Łużyc, na służbie u Sześciu Miast… Żenił też się będę z Łużyczanką. Wkrótce. Chodzę już w zaloty, wiesz? Żebyś ty ją widział… Oczy bławe i nie za mądre, nos perkaty, w piegach cały, nogi krótkie, dupa wielka, nic, ale to nic z Francji, nic z Burgundii… Może więc mi się co w życiu na lepsze odmieni. Jak dobrze pójdzie. – To, co powiedziałeś – odwrócił się – traktuję jako słowo szlachcica. Wiedz, że jadę do Ziębic. Odgadujesz, w jakim celu. Jadę do Ziębic spełnić obowiązek. Spełnię go, tak mi dopomóż czart. Ale gdybym trafunkiem nie zdołał… Gdyby mi się nie powiodło… Wtedy trzymam cię za słowo, Bielawa. Za verbum nobile. – Przysięgam – Reynevan roztarł zdrętwiałe przeguby. – Tu, w obliczu tych odwiecznych gór, przysięgam, że dręczyciele i mordercy Adeli nie będą spać spokojnie i cieszyć się bezkarnością. Przysięgam, że Jan Ziębicki, nim skona, będzie wiedział, za co umiera. Składam przysięgę i dopełnię jej, choćbym duszę miał diabłu zaprzedać. – Amen. Bywaj, Reinmarze von Bielau.

57
{"b":"89107","o":1}