Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ IV – Hotel Europejski

Rok temu, a może rok temu z okładem, przesłyszałem się krwawo i boleśnie – tykanie omegi wziąłem za tykanie tissota. Mój biedny, urodzony w stalinowskich czasach ojciec przyjechał do Warszawy i jak zwykle miał zamiar przez kilka dni balangować w towarzystwie płatnych, najchętniej ukraińskich dziwek.

– Słuchaj, przyjechałem nocnym pociągiem, stanąłem w Hotelu Europejskim, mam na mieście masę niecierpiących zwłoki interesów, wieczorem idę do teatru, ale teraz chciałbym się z tobą zobaczyć – usłyszałem w słuchawce stałą powitalną frazę i ni stąd, ni zowąd nabrałem pewności, że tym razem oprócz gotówki dostanę też w rytualnym upominku srebrnego tissota z prostokątnym cyferblatem. Mój biedny, trawiony wiecznymi wyrzutami sumienia stary zjawiał się w Warszawie mniej więcej co dwa miesiące i zawsze przed pogrążeniem się w rozpuście wtykał mi obfitą kasę i kosztowne prezenty.

Jechałem taryfą do Europejskiego i bardzo wyraźnie widziałem, a może już – jeszcze o tym nie wiedząc – bardzo wyraźnie „słyszałem" sepiową powierzchnię prostokątnego cyferblatu z rzymskimi cyframi, „słyszałem" kolor i kształt granatowej kasetki, „słyszałem" czarnosrebrny znak firmowy i napis: Tissot Swiss Watches sińce 1853.

Wszystko się zgadzało. Stary siedział przy stoliku, pachniał potężną dawką fahrenheita (za komunistycznej Polski pachniał old spice'em), rozglądał się z kabotyńsko wystudiowaną ciekawością i wręczał mi kolejne zwitki, można nawet powiedzieć: kolejne zwoje banknotów. Na marmurowym blacie, obok kawy espresso i kieliszka koniaku leżało starannie złożone, tak by strona plugawych ofert była jak najpieczołowiciej zakryta, „Życie Warszawy".

– To wpłać na konto – mówił pośpiesznie – za to spraw sobie telefon komórkowy, musimy z matką mieć z tobą jakiś kontakt w razie czego. Tu masz na najem mieszkania do końca roku, tu na bieżące wydatki… To, jak obiecałem, dokładam do komputera… A to… – płynność ruchów uległa nagłemu zamąceniu i stary jął gorączkowo grzebać w kieszeniach. – Słowo daję, chyba zgubiłem w pociągu… Albo zapomniałem w domu… Albo po prostu zostawiłem w numerze… W każdym razie to nie jest żaden żart… Chodzi o pewien przedmiot… o pewien dość wyjątkowy przedmiot…

Co do tego nie było cienia wątpliwości, stary zawsze wręczał, a nawet nie tyle wręczał, co z namaszczeniem celebrował wręczanie dość wyjątkowych przedmiotów. Nawet jak było to coś na pozór zwyczajnego, dodawał jakiś kontekst, wymyślał jakąś historię, sugerował wyjątkowość. Człowiek obracał w palcach najzwyklejszy w świecie długopis Parkera, a pod wpływem niesłychanych zapewnień i magicznych zaklęć starego zaczynał wierzyć, że jest to jedyny w świecie długopis Parkera. On sam (mój stary, nie parker) posiadał, rzecz jasna, wyłącznie wyjątkowe przedmioty, rzadkie książki, specjalną garderobę. Miał na przykład słabość do dżinsów marki Levis – upodobanie raczej mało elitarne – toteż, aby zażegnać nieznośną grozę powszechności, podkreślał na każdym kroku, że akurat te levisy, które on nosi, to jest specjalna seria o wyjątkowym kroju. Tak było ze wszystkim. Pod złaknionym wyjątkowości spojrzeniem starego – świat stawał się wyjątkowy. Jego świat stawał się wyjątkowy, a raczej nie tyle stawał się, co permanentnie był wyjątkowy. Jakkolwiek to brzmi, można powiedzieć, że stary nie znosił innych stanów oprócz stanów wyjątkowych.

Kiedy oglądał na przykład mecz w telewizji – nawet jeśli był to mecz, który wszyscy oglądali – był to w istocie inny i bardziej wyjątkowy mecz niż ten, który wszyscy oglądali. Stary miał tę strategię, że wynajdował – zwłaszcza wśród sławnych brazylijskich, hiszpańskich lub włoskich graczy zawodnika stosunkowo mało znanego, najlepiej debiutanta o nikomu nieznanym nazwisku i zaczynał to nieznane nazwisko z niesłychaną perfekcją i wielką poufałością wymawiać, twierdził, że tego właśnie gracza obserwuje od dawna, że się nim interesuje, że jego zdaniem chłopak ma pewne wyjątkowe predyspozycje do ciekawych zagrań. Jakby przyszło wam kiedykolwiek oglądać mecz w towarzystwie mojego starego, możecie być pewni: mielibyście mecz z głowy. Zamiast kibicować, cały czas usiłowalibyście rozkodować na czym polegają wyjątkowe predyspozycje do ciekawych zagrań jakiegoś tajemniczego i nikomu nieznanego zawodnika wynalezionego przez mojego starego. Stary wzdychałby fachowo, a wy nie bylibyście w stanie nadążyć za fachowością jego westchnień. Tak jest: maniakalny elitaryzm mojego starego sprawiał, że w jego obecności zawsze i wszelkiego rodzaju „mecze" były z głowy.

Podobną manią – że pozwolę sobie na dwuzdaniową, a przy tym zapowiadającą jeden z przyszłych rozdziałów dygresję – dotknięta była Marlenia Jasiczek – ważna, choć w sumie epizodyczna postać tej historii. Jej mania wyższości miała wszakże typowo kobiecą aranżację i w pewnym sensie była usprawiedliwiona faktycznie wyjątkową urodą. Jeśli coś nie tyle usprawiedliwiało, co niekiedy neutralizowało wyższościowe aspiracje mojego starego, było to roztargnienie. Teraz na przykład usiłował mi ofiarować pewien dość wyjątkowy zegarek, ale nie mógł go znaleźć.

– Nie ma wprawdzie takiej sytuacji – speszony mamrotał pod nosem – nie ma wprawdzie takiej sytuacji, której nie dałoby się w żart obrócić, ale tym razem… tym razem daję słowo – z coraz większym popłochem rewidował samego siebie – tym razem bez żartów, nie jest mi do śmiechu.

– Może sprawdź w torbie – powiedziałem leniwie, ale pewnie, a on przerwał daremną szamotaninę, w pełnym ulgi olśnieniu pochylił się nad chlebakiem z wykwintnego brezentu i z teatralnym nabożeństwem wydobył misterne zawiniątko.

Nic się nie zgadzało. Pozornie zgadzał się jedynie tykot szwajcarskiego zegarka, ale i ta tożsamość była złudna – dopiero w wiele miesięcy później miałem usłyszeć przepaść dzielącą tykanie tissota od tykania omegi. Teraz zaś – myliłem się. Myliłem się w całej rozciągłości: od a do z, od alfy (a raczej od tissota) do omegi. Omega była złota, miała złote wskazówki, złote arabskie cyfry i złoty (okrągły! okrągły!) cyferblat.

Nienawidziłem prezentów wręczanych mi z – nieźle zresztą przez starego odgrywanym – namaszczeniem. Nienawidziłem dziewięciu wiecznych piór – po trzy razy: montblanc, pelikan i waterman – nigdy nimi nie pisałem, nigdy ich chyba nawet nie napełniłem atramentem z wy

kwintnych kałamarzy, które, rzecz jasna, również były jego darem. (Czarnozielony pelikan, za pomocą którego prowadzę „Dziennik wypraw", jest pierwszym i pewnie ostatnim wyjątkiem). Ani jednej z ośmiu – cztery błękitne, cztery białe – koszul,od Dionizettiego nigdy nie przymierzyłem. Aparatem fotograficznym Minolta – w tym przypadku nie wysilił się specjalnie – nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Jeśli idzie o skórzane portfele, przyborniki, piórniki, pojemniki, pokrowce (w tym jedno specjalne etui na krawaty), wszystko od Wittchena – nie miałem nawet specjalnych wyrzutów sumienia – są to wbrew pozorom rzeczy z natury rzeczy nieprzydatne normalnemu człowiekowi; najlepszy dowód: znaczną część tych ekskluzywianów z psychotycznym zapałem zgarnęła Konstancja. Ona też była ekstatyczną kolekcjonerką i użytkowniczką niezliczonych wód kolońskich.

– Uwielbiam męskie kosmetyki, a poza tym twój ojciec ma bardzo dobry gust, wszystkie zapachy, jakie ci daje, są świetne – Konstancja stała przed lustrem i z koneserstwem testowała najnowszą (flakon w kształcie granatu) wersję ceruttiego – wprawdzie fahrenheit, którego, jak mówisz, sam używa, nie świadczy o nim najoryginalniej, ale i tak to jest zapach pewniak. W ogóle w pokoleniu twojego ojca jakakolwiek wrażliwość kosmetyczna zdarza się niezmiernie rzadko. Oni do dzisiaj starym strajkowym obyczajem nie myją włosów, chodzą w obsmyczonych peweksowskich swetrach, noszą zapuszczone jeszcze w ośrodkach internowania brody i w najlepszym razie pachną spirytusowymi powielaczami. Koniecznie muszę poznać twojego starego, Patryku!

Wzbierała we mnie powodziowa fala mdłości. Konstancja odwracała się od lustra i stąpała tandetnie baletowym krokiem, co miało sugerować, że spowijające ją woale nowego zapachu utaneczniają ciało. Faktycznie, jej skóra na

męskie wody kolońskie reagowała nieźle, na najnowszą zaś – flakon w kształcie granatu – wersję ceruttiego bardzo nieźle. Powodziowa fala mdłości wzbierała wszakże we mnie z innego powodu. Fraza muszę go poznać w języku Konstancji miała sens wyłącznie biblijny: muszę go przelecieć. Nic innego nie wchodziło w grę. W tym sensie bardzo zresztą z moim starym pasowali do siebie. Ilekroć mój biedny tatuś natężał się w rzekomej ojcowskiej neutralności i napuszenie pytał: A ta twoja nowa znajoma, wieleż sobie wiosen liczy? albo: Twoja nowa koleżanka – któryż jest rocznik to rozbrajające dziecko? – tylekroć było jasne, że napuszoność pytania ma zasłonić jego prawdziwy, podskórny sens: czy ona jest w zasięgu? Kwestia o tyle bezprzedmiotowa, że w miarę jego rosnącego z upływem lat rozpasania wszystkie, nawet najbardziej w swej licealności rozbrajające roczniki wydawały mu się osiągalne.

– Nie palę się do przedstawiania ci mojego starego…

– Dlaczego, Patryku? Pat, czyżbyś był zazdrosny o własnego tatę?

W tym, że Konstancja od czasu do czasu przybierała pozę infantylnej idiotki – było coś pocieszającego. Nawet świadomie sterowane i sporadyczne przypływy głupoty uczłowieczały tę silnie stukniętą intelektualistkę. Na okrągło wysłuchiwałem jej licznych opowieści, pouczeń i wymądrzeń i nie narzekałem: było czego słuchać.

Od słuchania zresztą – jak to u mnie – wszystko się zaczęło. Na drugim roku słuchałem jej wykładów z filozofii prawa. Po zakończeniu któregoś z kolei poszedłem do niej na dyżur. Właściwie chciałem się upewnić, że mam urojenia, że to potworne napięcie, które doktor Konstancja Wybryk we mnie budzi, w gruncie rzeczy nie istnieje albo jest tak jednostronne, że nie ma szans. Myliłem się. Napięcie istniało i nie było jednostronne.

– Po pierwsze mój ojciec nie był żadnym kosmetycznym wyjątkiem w swoim pokoleniu, ponieważ niewiele miał z tym pokoleniem wspólnego.

– Jak to nie miał? A który twój tata jest rocznik?

– Stary urodził się 1§ sierpnia 1952. Dokładnie tego samego dnia i roku co swego czasu dość sławny, a teraz już z lekka zapomniany amerykański aktor Patryk Swayze.

14
{"b":"88097","o":1}