Литмир - Электронная Библиотека

Konstancja następnego dnia po definitywnym rozstaniu z Patrykiem (kiedy wreszcie udało mu się ją odegnać na dobre) wyjechała za eranicę. Najpierw była w Londynie, potem w Berlinie, na ostatek w Paryżu. Całymi dniami nie opuszczała pokojów hotelowych, wieczorami przesiadywała w kościołach. Często trwało to do późna, ktoś opowiadał, że raz nawet nocowała w zakamarach Sacre Coeur. Podobno właśnie stamtąd wracała, gdy (pewnego październikowego poranka) rzuciła się pod rozpędzoną ciężarówkę. Jak mogła wracać z Sacre Coeur, skoro zdarzyło się to na podparyskiej autostradzie? W końcu nawet ja – globtroter od siedmiu boleści – wiem, że ten akurat kościół stoi na Montmartrze.

Ostatnie zdania zapisane przez Patryka: „Ciągła półciemność nocy, bezsenne godziny, dziwaczne dźwięki w głębi mieszkania, jakby ktoś w kuchni uruchamiał czajnik elektryczny, w łazience ostrożnie unosił pod światło wodę kolońską, koszmary moje. Koszmary moje i gotowość obrócenia wszystkiego w smród".

Nie tylko z powodu łażenia za Patrykiem, także z powodu mojej chorobliwej woli łażenia przemierzyłem wzdłuż i wszerz Warszawę. Same – szczerze powiem – trupie trasy. Z jednej strony ciężko uwierzyć, że zaledwie kilkadziesiąt lat temu była tu zbombardowana równina i obłok ceglanego pyłu, z drugiej – jest w warszawskich murach jakaś niestabilność i niepewność; od piwnic idzie pogłos apokalipsy. Na Siennej (niedaleko wieżowca, w którym mieszka Patryk) w mroku podwórza samotnie gra w piłkę siedmio – a może ośmiolatek, wokół niego mury kamienic, rupieciarnie balkonów, nad nim korony wrośniętych w beton kasztanów, prostokąt nieba, z daleka słychać czyjś rozpaczliwy krzyk. Dziecko niczego nie słyszy, ale – nie wiem, skąd to wiem – będzie kiedyś zajmować się układaniem słów. Każdy przedmiot, liść, cień, dźwięk zostaje w jego głowie.

O Esmeraldzie dalej nic nie słychać. Stryj Karol Adolf dalej ma pieniądze. Ksiądz Kubala dalej w świetnej formie. Po śmierci Papieża wieści o jego niedoszłej podróży do Granatowych Gór uległy paradoksalnemu wzmożeniu. Wszyscy mianowicie, nawet taki sceptyk w tej sprawie jak doktor Swobodziczka, zgodnie jęli utrzymywać, że Ojciec Święty umarł tuż przed wyjazdem do nas, że już był spakowany, że pilot śmigłowca już rozgrzewał silniki i studiował mapę naszych okolic.

Nienawidzę świata i ludzi i z tego powodu mam zamiar napisać druzgoczącą krytykę życia. Wiem: nikt dla mnie nie uczyni miejsca. Zostawiam wszystko. Uczę się porzucać. Studiuję okrucieństwo. Stygnę. Jestem zdruzgotany, jestem wypalony, wiele, bardzo wiele jest we mnie zniszczonego. Ratuję, co się jeszcze nie spaliło. Piszę i ćwiczę pamięć. Tych, co znam, zmuszam do wiecznego ruchu w mojej głowie. Nie liczę, że ktokolwiek da mi ukojenie. Jest inaczej. Niedzielne upalne popołudnie. Obnażone ramiona kobiet. Azjatyckie miasto, jego rytm, jego głosy. Oddycham jego chorobliwym oddechem, jego błotniste serce bije w moich trzewiach. Co wieczór rozbłyskują sceny teatrów, zapadnie ruszają w dół, ostrza gilotyn jadą w górę. Kloszardzi tańczą w podziemiach Dworca Centralnego. Pełen luz. Nikt nie wie, gdzie jestem. Nikt mnie nie poznaje. Faktycznie na wyglądzie zewnętrznym dawno położyłem lagę. Przesadna troska o wygląd z czasem nieubłaganie wiedzie do kurewskiego visage'u. Marlenia to miała. Coraz radykalniejsze zestawy, coraz ostrzejsze kreacje, coraz wyrazistszy makijaż. Zbrzydło mi szminkowanie trupów. Autor musi pielęgnować swoje wady. Kto opowie nasze historie? Kto opowiada nasze historie? Kto słyszy niesłyszalny łoskot śmigłowca nad Granatowymi Górami?

Na dnie kamiennej studni podwórza przy ulicy Siennej gram w piłkę. Wieczorem, za ćwierć albo za pół wieku, na wyrwanej z zeszytu kartce zapiszę pierwsze zdanie:

W roku 2000 w Warszawie mieszkał pewien młody człowiek, który nie radził sobie ze światem. Bez przesady – radziłem sobie.

65
{"b":"88097","o":1}