Литмир - Электронная Библиотека
***

Dlaczego człowiek, czyli ja, jak się starzeje, to zapomina o tym, że sobie obiecywał pewnych rzeczy nigdy nie robić?

Tosia nawet nie była obrażona. Po prostu jest jej przykro.

A ja sobie przypomniałam, jak miałam dziewiętnaście lat. Pracowałam po maturze w szpitalu i byłam salową. O ile pamiętam, wtedy chciałam zostać lekarzem. W tych czasach można było w ten sposób zarobić punkty na medycynę – zgłosiłam się do szpitala, zostałam przyjęta, oddziałowa ostro mnie poinformowała, że o siódmej rano mam się zameldować, i tak zaczęła się moja kariera.

Pierwszego dnia wstałam o szóstej z największą niechęcią. O wpół do siódmej już byłam w tramwaju. Za dwadzieścia siódma na rogu dwóch dużych ulic warszawskich mój tramwaj uderzył w inny tramwaj. Drugi wagon się wykoleił. Ludzie krzyczeli, drzwi nie chciały się otworzyć, swąd palącej się instalacji elektrycznej powiększał panikę. W końcu wysypaliśmy się z wagonu. Nie miałam czasu się bać – bałam się tylko tego, że się spóźnię. Biegłam resztę drogi (trzy przystanki), ponieważ tramwaje nie jeździły.

Wpadłam na oddział spóźniona i oczywiście pierwszą osobą, którą spotkałam, była oddziałowa. Stała w korytarzu jak posąg. Gniewna i chmurna. Zaczęłam stękać o wypadku, popatrzyła na mnie z lekką niechęcią i kazała szorować łazienki.

Następnego dnia wstałam o piątej trzydzieści. O szóstej dziesięć wyszłam z domu – było ciemno, szaro i mgliście – i piechotą pomaszerowałam do szpitala. Wiedziałam, że nie mam szans na spóźnienie. Przy dużym skwerze na rogu Płockiej stali ludzie czekający na autobus. Autobus przyjechał, ludzie wsiedli, ostatnia kobieta już stawiała stopę na stopniu, kiedy podbiegł mężczyzna i wyrwał jej torebkę. Kobieta przewróciła się i zaczęła krzyczeć. Podbiegłam do niej, za uciekającym facetem rzucili się mężczyźni z autobusu, przyjechała milicja. Za piętnaście siódma milicjanci wyciągnęli notes, żeby mnie spisać jako świadka zajścia. O siódmej dwadzieścia osiem podjechali radiowozem pod bramę szpitala – bo ich ubłagałam.

Pierwszą osobą, na jaką się natknęłam, była oddziałowa. Zapytała mnie, dlaczego się spóźniłam. Wysłuchała moich tłumaczeń i kazała mi myć baseny.

Następnego dnia wstałam o piątej trzydzieści. Wsiadłam w autobus, który podwoził mnie tylko kawałek. Padało. Wysiadłam z autobusu, musiałam tylko przejść przez Wolską i dojść do Kasprzaka już na piechotę. Stanęłam na krawężniku i czekałam na zielone światło. Obok mnie stanęli ludzie, którzy też spieszyli się do pracy. Nagle jeden z mężczyzn zrobił krok na jezdnię, upadł, zaczął drżeć, bił głową w asfalt, z ust leciała mu ślina. Drugi młody facet wciągnął go z powrotem na chodnik, krzyknął:

– Niech mi ktoś pomoże, to atak padaczki!

Ludzie się odsunęli, ja stałam jak wryta.

– Niech pani tak nie stoi! – krzyczał młody człowiek. – niech pani dzwoni po pogotowie.

Światło zrobiło się zielone, ludzie ruszyli przez ulicę, stałam jak głupia, a potem oczywiście odwróciłam się na pięcie i poszłam szukać telefonu.

W szpitalu byłam pięć po wpół do ósmej. Pierwszą osobą, którą spotkałam, była oddziałowa. Korytarz zawirował mi przed oczami. A ona krzyczała:

– A co się dzisiaj stało?! Pożar? Trzęsienie ziemi?

Wtedy popatrzyłam na nią i powiedziałam:

– Przepraszam, dzisiaj zaspałam.

Rozjaśniła się. Uśmiechnęła. Wypogodziła.

– No widzisz? Na drugi raz nie kłam. No to zabieraj się do roboty.

Trudno w to uwierzyć, prawda? Wtedy sobie obiecałam, że zawsze będę wierzyć w to, co inni mówią. Nie wiem, dlaczego łatwiej mi nie wierzyć komuś niż założyć, że mówi prawdę. Nawet najbardziej nieprawdopodobną. Zapomniałam o oddziałowej i oto efekt. Płacząca Tosia.

Zapomniałam, że jak przydarzały mi się w młodości niedorzeczne i niezwykłe rzeczy, to słyszałam: „Ty zawsze przesadzasz”. Albo: „No dobra, a teraz powiedz, jak to było naprawdę”. Albo: „Dzielę przez pół to, co mówisz”. Albo: „No wiesz, ta twoja bujna wyobraźnia…” Albo: „Po co takie bzdury mówisz? Nie prościej powiedzieć prawdę?” No i teraz zafundowałam Tosi to samo.

Jak żywa stanęła mi przed oczami moja oddziałowa. Podparta pod boki, w białym fartuchu. W tle korytarz szpitalny pełen dostawek. Czuję zapach lizolu. Przez ten zapach dochodzą do mnie słowa: „Pożar? Trzęsienie ziemi?” I jej coraz bardziej jaśniejący uśmiech, kiedy kłamię, że zaspałam.

Tosiuniu, jestem głupia i mam zaniki pamięci. Czy mi wybaczysz?

32
{"b":"88042","o":1}