Nie, takie rzeczy zdarzają się tylko w powieściach jednej Angielki, co ich napisała kilkaset. No, a potem normalnie mnie przytulił i pocałował. Chryste!
***
Wracam do pokoju jak na skrzydłach.
– Ty się zakochałaś – mówi Justyna, która nienawidzi basenu i chloru i kąpie się tylko w morzu.
Chyba zgłupiała.
Przecież nie zgłupiałam. Wieczorem idziemy posłuchać buzuki. Ledwie siadamy, Angol z kongresu lekarzy wsadza głowę w drzwi i natychmiast podbiega do stolika. Wita się z Justyną, jakby mnie tam nie było, siada i pyta, dlaczego nie przyszła. Justyna robi się czerwona, ha!
– Ja od paru dni chodzę tutaj wszędzie – mówi Angol – i cię szukam. Jutro wyjeżdżam do Londynu. Daj mi swój telefon. Proszę.
Kopię Justynę pod stołem. Co jej szkodzi? Justyna bez wielkiego przekonania daje mu wizytówkę. A on aż podskakuje! Afrodyto, jesteś wielka!
Wieczorem leżymy w łóżku. Pełnia jak diabli, nie możemy spać. W pokoju jasno, przez okno słychać szum morza. Pytam, dlaczego tak na odwal się do tego Angola, jak on taki miły.
– Ja nie mam złudzeń – mówi Justyna.
Głupia, głupia i po trzykroć głupia! Przecież są normalni mężczyźni na świecie, nawet w naszym wieku.
***
Rano telefon z Polski. Dzwoni Hirek. Czuję się, jakbym miała szesnaście lat! To niemożliwe! To możliwe. Już tęskni.
***
Coraz bardziej zbliżamy się do tego dnia, w którym trzeba będzie wsiąść w samolot. Justyna mi tłumaczy, że strach przed lataniem (Erica Jong) to strach przed seksem. O, jaka mądra. Jak Niebieski.
Ale przecież ja się nie boję seksu. Nie używam go po prostu. Pierwszy orgazm miałam w wieku lat dwudziestu, potem przerwa na małżeństwo, i oto przed czterdziestką akurat mi są potrzebne wiadomości na ten temat. Ona nie jest moją prawdziwą przyjaciółką.
Na plażę przypływa kuter motorowy. „Fly with us” – widzę napis na burcie. Ja się boję seksu? Zaraz Justynie udowodnię, że się nie boję! Włażę w wodę i macham do faceta.
– How much?
– Ten pounds!
O, nie, nie powstrzyma mnie nawet cena dwudziestu dolarów. Niech zobaczy. Złamię ten strach przed lataniem. Pakują mnie na kuter. Wkładają kapok. Zakładają pasy. Mam na nich wygodnie frunąć. Nie chcę!!! Za późno! Karabińczykami dopinają mnie do spadochronu. Błagam, nie!
Boże, przepraszam za wszystkie grzechy, niech Jola i ten od Joli mają szczęśliwe i dobre życie, żadnej ospy i śladu próchnicy! Niech ktoś się zajmie Tosią! Przysięgam, jeśli przeżyję, nigdy, przenigdy nie podniosę na nią głosu! Hirek, jesteś moim ostatnim dobrym wspomnieniem!
…Już lecę. Nie zorientowałam się nawet, że jestem w powietrzu. To nie ja do góry, tylko morze i wszystko obok morza poleciało w dół. Łódeczka jest coraz mniejsza, i plaża, i Justyna. Matko moja, jak to z góry wygląda! Fantastycznie, niesamowicie, kapitalnie! Trzymam się kurczowo lin i drę się na całe gardło:
– Boże, lecę! Lecę! Lecę!
Jakby nie wiedział. Czy to znaczy, że nie boję się seksu?
***
Gardło mam zdarte. Zupki zostawiłyśmy Robertowi. Wszystkie czterdzieści Justyny i moich dwadzieścia osiem. Już siedzimy w samolocie, chwytam Justynę za rękę. Samolot to zupełnie co innego. Bo taki spadochron za łódką na tych stu czy iluś tam metrach to pestka!
Kamieni mam, okazuje się, siedemnaście kilo. Siedemnaście kilo cypryjskiej ziemi wywożę do swojego kraju.
Miejsce żab jest na łąkach
W domu posprzątane jak nigdy przedtem. Obrazki, co ich jeszcze nie zdążyłam powiesić – powieszone. Tosia radosna jak dziecko. Borys radosny jak pies. Wychodzi nawet Mietek i miauczy. Za Mietkiem biegnie mały srebrny kotek. Jezu, następny kot?
Tosia bierze go na ręce.
– On miał być uśpiony, rozumiesz? Nie mogłam do tego dopuścić.
O, to już rozumiem, dlaczego taki porządek.
– To będzie mój kot. I będzie u mnie spał. I będzie miał u mnie kuwetę – mówi Tosia, i widzę, że po prostu mam dwa koty. – Dzwonił jakiś facet o dziwnym imieniu i pytał o ciebie. Chiromanta, czy coś takiego. Powiedziałam, że będziesz późnym wieczorem.
Cudownie, że mamy dwa kotki! To fantastyczny pomysł! Mietkowi będzie weselej!
Srebrny kotek już ma imię. Nazywa się Zaraz. Tosia go przyniosła dwa tygodnie temu. Nie miał imienia i nie miał, bo się zastanawiała, jak go nazwać. Wreszcie wychyliła głowę przez okno i krzyknęła do Agaty:
– Jak ma się nazywać mój kotek?
A Agata odkrzyknęła:
– Zaraz, mamo, rozmawiam z Tosią. Co mówiłaś?
Tosia uznała to za świetne imię. Właściwie kotek miał szczęście, że nie nazywa się inaczej.
O dziesiątej wieczorem telefon. Mamo moja najukochańsza! On się chce ze mną natychmiast zobaczyć – najlepiej jutro! Niestety nie może, bo dzwoni ze Szwajcarii. Przyjeżdża za dwa tygodnie we wtorek i czy już mogę sobie zarezerwować środę, żeby iść z nim na kolację! To jakiś cud!
Umawiam się na środę. Mam trochę czasu na schudnięcie. Może zmieszczę się w jedyną ładną spódnicę, co ją mam od trzech lat. Co ją kupiłam trzy lata temu i miała być jak znalazł, kiedy schudnę. Jeszcze jej nie nosiłam. Jednak trzeba było pojechać do Kurdęczowa i tam się pomęczyć!
Ale znowu w Kurdęczowie nie spotkałabym Hirka.
Życie jest wonderful! Ula krzyczy z okna, żebym do niej przyszła. Wchodzę, a tam, nie wierzę własnym oczom, skołtunione biedne bydlątko – wygląda jak szczur długowłosy, którego ktoś przeciągnął przez wyżymaczkę. Ma szary, sfilcowany kołtun na grzbiecie i jest kotem persem, po jednej pani, co umarła. Mańka w tym maczała ręce, ani chybi.
Mam rację. Nawet nie mówię Uli o Hirku, bo to stworzenie wymaga natychmiastowej interwencji. Proponuję Uli, żeby wymoczyła tego kotka w fasoli.
Droga Redakcjo,
co się robi domowym sposobem ze sfilcowanymi swetrami?
Droga Pani,
proszę na noc namoczyć w wodzie fasolę, rano włożyć do miski z wodą po fasoli sweter, po trzech godzinach wypłukać w ciepłej wodzie, strzepnąć, rozłożyć itd.
Ula nie chce moczyć kota i suszyć go w stanie rozłożonym. A to jedyny sposób, który znam. Potem sobie przypominamy, że przecież ostatecznie Mańka jest weterynarzem. Dzwonimy. Mańka rozkosznie mówi, że persy są pokołtunione, jak ich się nie czesze, i żeby jutro Ula przyjechała na golenie. Że przecież skąd ona mogła wiedzieć, jak ten kot pers wygląda, skoro go nawet nie widziała, tylko koleżance podała adres Uli, bo wie, że Ula ma dobre serce.
Ula jest przerażona. Zawsze twierdziła, że tylko idioci trzymają więcej niż jednego kota. Potem jednak łaskawie rzuca na mnie okiem i stwierdza, że nigdy w życiu tak dobrze nie wyglądałam.
– Mam nadzieję, że się nie zakochałaś – mówi i śmieje się.
Ula uważa, że po doświadczeniach z tym od Joli, którego niespecjalnie lubiła, powinnam odpocząć i zobaczyć, co się dzieje na świecie, zanim znów w coś popadnę.
Oczywiście, że się nie zakochałam! Ale nie mówię o Hirku. Mam nadzieję, że go wkrótce pozna.
Na noc wkładam dres, ale już nie nakrywam kołdry i śpiwora kocem. Idzie wiosna! Zresztą dwa koty grzeją bardziej niż jeden. Dwa razy bardziej. Mietek śpi na mojej głowie, Zaraz wtula się w Borysa, który śpi na łóżku. To strasznie niehigieniczne.
***
Znowu zdarzyło się dużo rzeczy. Wczoraj nowy kot Uli otrzymał niechcący imię. To jest dostojny kot, choć po goleniu też składał się głównie z kołtuna i strachu. Mańka wycięła prawie całe futro z trzech nóg (tylnych i jednej przedniej) i brzucha. Kot pod spodem był różowawy jak mięso z kaczki. Niemniej ogon, łeb i jedna przednia łapa prezentowały się dumnie. Jacek patrzył na razie z wyższością na pałętające się po jego terenie stworzenie podobne do częściowo ubranego w futro szczura. Po kąpieli okazało się, że reszta koto-szczuro-kaczki jest srebrzystoszara. Ula wyczesała głowę, nogę i ogon persa i wszyscy zaczęli się zastanawiać, jakie imię pasowałoby do tego stworzenia. Minęło parę dni, na różowym ciałku pojawiała się zapowiedź sierści, a bezimienny kot już nie reagował na wszystkich krótkim prych, prych.
Mleko przynosi Uli co drugi dzień pani od jajek. To jest sympatyczna pani, która ma ostatnią we wsi krowę. W dniu, kiedy kot pers dostał imię, pani Stasia wołała przed bramą na Ulę, że oto mleko, mleko! Ula z kotem na rękach wyszła do furtki w marcowym słońcu. Kot błyszczał, owłosiona łapa zwisała luźno z dłoni Uli, puszysty ogon lekko kiwał się w takt jej kroków, a bystre, czarne, okrągłe oczy patrzyły prosto na panią Stasię.
– Ojej, pani Ulu. Ojej, jaki piękny kotek! – krzyknęła pani Stasia i podała przez sztachety butelkę po coli wypełnioną prawdziwym krowim mlekiem.
Ula odstawiła kota na ziemię i wyciągnęła rękę. Kot wyprężył różowy grzbiecik i trzema gołymi łapkami oraz jedną owłosioną zadreptał koło łydek Uli.
– Ojej, pani Ulu, ojej – jęknęła zdjęta nagłym obrzydzeniem pani Stasia.
W ten oto prosty sposób kot dostał imię na własność.
Ale to nie wszystko. Przybył następny kotek do Uli. Tego trzeciego położył na podołku Uli jej mąż i powiedział:
– Zobacz, on patrzy tak, jakby krzyczał: ratunku!
Ratunek jest cały bialutki jak kwiat wiśni. Od tego czasu nie słyszałam, żeby Ula twierdziła, że tylko idioci mają więcej niż dwa koty.
Dzwonił Hirek sześć razy, że tęskni.
***
Zaraz zrobił kupę koło kominka.
Wstaję rano i wchodzę do pokoju Tosi. O mało się nie przewracam. Jedna ściana pomalowana na niebiesko, druga na zielono. Od belek w suficie wiszą na żyłkach rybki. Nad łóżkiem Tosi plakat „Nirvany” z żałobnym czarnym napisem. W środku napisu brzydkie słowo.