Литмир - Электронная Библиотека

Ewa usiadła na łóżku córki, objęła głowę rękami i zaczęła się kiwać – w przód i w tył, w przód i w tył. I czekała. Na to, co się stanie, i na własną reakcję, której nie umiała przewidzieć.

Myszka też czekała. Bezwład, który ją ogarnął, gdy około południa otworzyła oczy, odczuła jako coś normalnego. Jej ciało rozstawało się w ten sposób z domem, w którym do tej pory żyła. Dotykała go już tylko umysłem. Widziała i słyszała matkę; rozumiała jej rozmowę z lekarzem. Ale nasłuchiwała, kiedy zostanie wezwana.

Czekając na wezwanie, czuła, że w domu nie ma taty. Zawsze wiedziała, kiedy jest, a kiedy go nie ma, nawet gdy był zamknięty w swoim pokoju i zachowywał się, jakby go nie było. Ale teraz nie było go naprawdę. Myszka bała się, że on już nie zdąży przybiec i przystanąć.

A potem poczuła, że się zbliża. Był niedaleko. Biegł.

*

Adam zaparkował auto na trawniku i biegł do drzwi. Dom tonął w mroku. Z trzaskiem otworzył wejściowe drzwi i przebiegł przez hol, który po raz pierwszy wydawał mu się zbyt duży i zbyt długi. Cały dom rozrastał się i wydłużał, jakby chciał przeszkodzić mu w osiągnięciu celu.

W drzwiach sypialni zderzył się z Ewą. Irracjonalnie pomyślał, że zastawia mu drogę, ale ona powiedziała, bez cienia złości, ale i bez cienia buntu:

– Myszka jest chora…

– Nie. Nieprawda. Nie teraz, to niemożliwe – mówił gorączkowo. – Zawołamy lekarza… Najlepszych lekarzy…

– Ona umiera – szepnęła Ewa z dziwną biernością. – Już to wiem. Bądź cicho i pozwól jej odejść.

Odsunął ją zbyt gwałtownie, tak że zatoczyła się na ścianę i zastygła oparta o nią, a on podbiegł do tego wielkiego łóżka. Przypomniał sobie dzień, w którym osobiście wybrał je z katalogu: szerokie, z wysokim, bogato rzeźbionym wezgłowiem. Było teraz tak duże (“wszystko wybieram za duże”, pomyślał), że najpierw wydało mu się puste. Potem dostrzegł drobny kształt skryty pod kołdrą i sklejone od potu ciemne, kręte włosy. Skośne niewidzące oczy Myszki patrzyły na niego.

Usiadł na skraju łóżka, bojąc się jej dotknąć. Ewa, milcząc, stanęła za nim.

– Co mam zrobić? – spytał bezradnie.

– Nic – odparła (“już teraz nic”, pomyślała).

– Co mówił lekarz? Musiał coś powiedzieć!

– Że takie dzieci jak ona odchodzą przed czasem – odparła.

– Przed jakim czasem?! – zawołał. “Zanim zdążysz je pokochać”, odpowiedziała bez słów Ewa, patrząc na niego ze skupieniem.

– Ona wyzdrowieje, musi wyzdrowieć, i wtedy wszystko naprawimy. Zaczniemy jeszcze raz od początku – powiedział.

“Żeby nastąpił początek, wcześniej musi być koniec”, myślała Ewa, wciąż patrząc na niego. Współczuła mu.

– Naprawianie ma wyłącznie jeden kierunek – powiedziała cicho.

– Wiesz… miałem niepełnosprawnego braciszka, z zespołem Downa… – szepnął i urwał.

“To ty byłeś niepełnosprawny, nie twój braciszek. Ty, a nie Myszka”, myślała Ewa.

– Gdy ona przyszła na świat, byłem taki zawiedziony, ale… – zaczął znowu i znowu urwał.

“…ale ostatecznie to ona zawiodła się na tobie”, dopowiedziała w myślach Ewa.

Myszka umierała cały długi dzień. Najpierw przestała widzieć. Po raz pierwszy poczuła bliskość ojca – już nigdzie się nie spieszył, nie uciekał, siedział na jej łóżku, ale nie była zdolna go dojrzeć.

Potem przestała słyszeć. Nie słyszała głosu matki, ojca ani nawet żadnego szelestu dochodzącego z pokoju. Cisza, w której się znalazła, była przerażająca.

Wtedy jednak, gdy bała się najbardziej, usłyszała Głos. Ten sam, który miał w sobie ogrom samotności i który wcześniej pytał, nie oczekując odpowiedzi, a echo Jego wątpliwości obijało się bezradnie o pnie drzew w Ogrodzie. Ten, który miał w sobie surowość dojrzałego mężczyzny, śpiewną miękkość kobiety, wieloznaczny syk Węża, ciepły i głęboki oddech wiatru.

– Chodź do mnie, Myszko…

– Idę – odparła potulnie, nie otwierając ust. – Ale tam, gdzie mnie zabierasz, nie będzie mamy i taty.

– Miłość nie musi nosić imion – odparł Głos, śpiewnie i ciepło.

– A co jest tam, gdzie z Tobą pójdę? – spytała Myszka.

– Strych, a potem Ogród – rzekł Głos surowo i z męską rzeczowością.

– Naprawdę? – upewniła się Myszka, bo strychu się nie bała, a Ogród był piękny, choć trochę za mały.

– Tak. Tam będzie Strych z jego mrokiem, ciemnością i wszystkimi lękami tego świata – odparł surowy Głos.

Myszka spłoszyła się i na jej twarzy pojawił się wyraz niepewności.

– Ona się czegoś boi – powiedział z bólem Adam.

– Odchodzenie zawsze łączy się ze strachem – szepnęła Ewa.

– Tam będzie Strych ze wszystkimi tajemnicami, marzeniami i cudownością tego świata. Tam będą wszystkie odpowiedzi i całkiem nowe pytania – rzekł melodyjny, ciepły Głos.

– A jeśli już zadam wszystkie pytania i poznani odpowiedzi? – zaniepokoiła się Myszka.

– Cha!Cha!Cha! Sssspróbuj.,. To niewykonalne. Pytania i odpowiedzi nie mają Początku i Końca, one mają tylko Środek – zaśmiał się sycząco Głos.

– A jeśli już obejdę wszystkie zakamarki Strychu i cały Ogród? – spytała Myszka.

– Ssstrychy nie mają Końca, tak jak niessskończone sssą tajemnice i marzenia, i niessskończony jest lęk – odparł sycząco Głos.

– Nie chcę się już bać – szepnęła Myszka.

– Nie bój się, Myszko. Pewnego razu trafisz na Strych, na którym nie będzie już nic oprócz miłości – uspokoił ją ciepły, melodyjny Głos.

– Ale Ogród… – zaczęła niepewnie. – Jest taki mały i ma tylko Początek.

– Teraz pokażę ci cały Ogród, a nie tylko ten fragment, stworzony specjalnie dla ciebie. Pokażę ci wiele Początków i cały Środek – rzekł Głos łagodnie i miękko.

– A Koniec? – spytała Myszka.

– Mój Ogród nie ma Końca – stwierdził surowy Głos i nie było w nim cienia wątpliwości.

– To dobrze – ucieszyła się Myszka.

– Ona się uśmiecha – szepnął Adam.

– Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają? – powiedziała Ewa. Adam przykrył jej szczupłą dłoń swoją dużą ręką. Odwzajemniła uścisk. Oboje siedzieli na skraju małżeńskiego łóżka i oboje bali się dotknąć córki, jakby ten dotyk, zamiast sprowadzić ją na ziemię, miał przyśpieszyć jej odejście.

“Dotknę jej i nagle się okaże, że nigdy jej nie było”, myślała Ewa.

“Dotknę jej i ucieknie gdzieś daleko, przerażona moją bliskością, której nigdy nie zaznała”, myślał Adam, wstrzymując się od wzięcia córki za rękę.

– Pokażę ci coś – powiedział nagle Głos, porzucając kobiecą miękkość i męską surowość. Był teraz Głosem głosów, Głosem wszystkiego.

– Pokażesz mi, jak się stwarza światy? – spytała z nadzieją.

– Tego nie można pokazać – odparł.

– A czym jest to, co pokazywałeś mi i co wciąż pokazujesz, jeśli nie stwarzaniem? – zdziwiła się.

– To… – Głos zawahał się. – To było coś innego. Coś tylko dla ciebie, coś, co daję moim dzieciom, aby nie czuły się samotne. A teraz wejdź do Ogrodu, Myszko…

Weszła jak zawsze z radością, ale i z poczuciem, że już tu zostanie.

– Ssspójrz… – zasyczał dobrze jej znany głos.

Rozejrzała się. To jaz nie był Ogród, w którym mama mogła coś zmienić pilotem od telewizora. Już nie można było rozjaśnić ani przyciemnić jego barw; ułożyć go, jak puzzle, z kawałków obrazków, oglądanych tam, na dole, i przypadkowo wydobywanych z pamięci. Już nie można było wpłynąć na kształt jego świateł i barwę trawy. To był już tylko Jego Ogród i żadne słowa nie były zdolne go opisać. Nie było w nim jabłoni ani żadnych drzew. On sam był drzewem. Nie było czarodziejskich owoców wywołujących cudowną przemianę. On sam był cudowną przemianą. Nie było strumyka, gdyż On był wodą. Nie było Adama i Ewy, gdyż On sam był wszystkimi ludźmi naraz – i ich zaprzeczeniem. Nie stworzył ich na swoje podobieństwo, gdyż niepodobny był do niczego. W Ogrodzie nie było światła ani cienia, gdyż to On był światłocieniem.

– Coś ci pokażę, Myszko, chodź – powiedział.

Myszka ufnie ruszyła za Nim w głąb Ogrodu-Nie-ogrodu. W oddali coś majaczyło, poruszało się, chowało, to znowu pojawiało przed jej oczami. Nie, nie coś… Ktoś. Mnóstwo istot. Tańczyły.

– Dary Pana – zasyczał melodyjnie Wąż.

– Tak, to moje Dary – przytaknął śpiewny, kobiecy i pełen miłości Głos.

– Dlaczego nazywasz je “Darami”? – zdziwiła się Myszka. – To przecież zwykłe dzieci…

– Nie sssą zwykłe – zasyczał Wąż.

– Są Darami, gdyż obdarowany może je przyjąć lub odrzucić – odparł surowy Głos.

Myszka podeszła do kręgu tańczących istot i wpatrzyła się w nie.

Była tu dziewczynka, która zamiast nóg miała szczątkowe kikuty, a jednak tańczyła na nich z równym wdziękiem jak długonogie tancerki. Był mały chłopiec z głową olbrzyma, ze sterczącym garbem na plecach, poruszający się na wątłych nóżkach karzełka. Była dziewczynka z głębokim otworem zamiast nosa i z głową rozszerzającą się baloniasto ku górze, uśmiechająca się zajęczą wargą. Były dzieci bez rąk i nóg; z brakiem lub z przerostem członków; nieme, niesłyszące, niezdolne na ziemi do żadnego ruchu. Były dzieci zrzucane w starożytności ze skał, ledwie ujrzano po narodzinach ich zdeformowane ciała. Były niemowlęta zwane w średniowieczu diabelskim pomiotem i palone na stosach. Dzieci topione jak kocięta przez matki, które przerażało widmo procesu o czary – i nieszczęśnicy pokazywani jako monstra na jarmarkach miast i miasteczek całego świata. Byli ci, których los wyniósł wysoko mimo zdeformowanego ciała, gdyż udało im się odgrywać rolę błaznów u boku głupszych od siebie. Były zastępy dzieci, na których dokonywano eksperymentów, by zbadać, jak powstaje deformacja i czego unikać w procesie tworzenia doskonałego człowieka. Były dzieci zamykane przed ludzkimi oczami w stajniach, piwnicach, komórkach, żyjące w wiecznej ciemności i izolacji. Dzieci, które całe życie spędziły w zamkniętych zakładach, nie znając rodziców. Dziesiątki, setki, tysiące poczwarek, które na zawsze zamknęły w sobie motyla, ze złożonymi, wielobarwnymi skrzydłami.

52
{"b":"87879","o":1}