Литмир - Электронная Библиотека

Dzień pierwszy: Księga

Marysia, Migotka, Misia, Myszą – taką drogą wędrowało imię Myszki, nim otrzymała to najwłaściwsze. Ewa już wiedziała, że dzieci z zespołem Downa nazywane są muminkami. Domyślała się, skąd to literackie skojarzenie: istoty, wymyślone przez Tove Jansson, przedstawiano na rysunkach jako pulchne, bezkształtne, choć pełne wdzięku stworzonka. A właśnie bezkształtność była typową cechą tych dzieci. Ich tułowie były mniej foremne, ręce i nogi poruszały się w sobie tylko wiadomy, nie skoordynowany sposób, a ich mali właściciele nie umieli nad nimi zapanować. Malutka Myszka potrafiła tak mocno chwycić dłoń Ewy, że nie sposób było rozewrzeć jej palce. I choć dziewczynka miała wtedy raptem rok, to Ewie wydawało się, że ten rozpaczliwy uścisk jest wyrazem świadomego i równie rozpaczliwego szukania bezpieczeństwa, a nie brakiem ruchowej koordynacji. Od czasu gdy Myszka, przez przypadek, schwyciła w ten sposób rękę Adama i przyciągnęła do swoich zawsze półotwartych ust, mocząc ją banieczkami śliny, Adam jak ognia unikał zbliżenia.

– Wszystkie niemowlęta się ślinią – Ewa usiłowała usprawiedliwić Myszkę, ale obrzydzenie na twarzy męża było wymowniejsze niż słowa:

– Ona już nie jest niemowlęciem.

Z punktu widzenia estetyki, a organizowała ona prawie całe życie Adama, hołdującego jej zasadom, rytuałom i niezmienności – Myszka była stworzeniem wyjątkowo nieestetycznym i Ewa musiała się z tym pogodzić. Pewnego dnia, gdy walczyła w niej miłość do dziecka z pragnieniem zachowania miłości męża – i zwyciężało to drugie uczucie – Ewa, widząc, jak Adam omija łukiem pełzającą po podłodze Myszkę, wyszeptała bezwiednie:

– Te dzieci żyją krócej niż inne…

I właśnie wtedy, gdy dotarł do niej cały sens tych słów (bo sama myśl błądziła co jakiś czas po jej głowie, tak jak przewidywała Anna; ale czymś innym są błądzące myśli, a czymś zupełnie innym – ostatecznym i nieodwracalnym – głośno wypowiedziane słowa), pochwyciła dziewczynkę w objęcia, podnosząc ją z podłogi, i powiedziała na jednym oddechu:

– Marysia, Migotka, Misia… Myszka… Migotka była postacią z baśni Tove Jansson, Misia była prostym skojarzeniem z ociężałością dziewczynki.

Mówiąc “Myszka”, Ewa miała wrażenie że przydaje córeczce tego, czego jej najbardziej brakowało: zwinności i wdzięku. Ale naprawdę Ewa nie wiedziała, czego Myszce brakuje. Wiedziała za to, czego ma za dużo: chromosomów.

Półka z książkami w pokoju Ewy – który miał być ich małżeńską sypialnią, ale Adam przeniósł się do gabinetu – zaczęła wypełniać się nowymi lekturami. Początkowo, gdy jeszcze urządzali ten dom, Ewa kupowała tylko takie książki, jakie chciał Adam: miały pasować do wnętrza. To dekorator, za niemałe pieniądze, określił, co pasuje, a co nie.

– Proszę kupować książki w podobnych formatach, inaczej okładki będą brzydko wystawać. Nie powinny mieć jaskrawych okładek, bo zepsują kompozycję. Pasują kolory rozbielone, minimalizm kolorystyczny, pani wie…

Ewa nie wiedziała, ale w księgarniach posłusznie szukała dzieł uzupełniających kompozycję wnętrz. Tylko czasem zwracała uwagę na tytuł, niekiedy na autora, zdarzało się, że do wnętrza pasowała książka, którą przeczytała z przyjemnością, ale częściej to, co naprawdę i chciała czytać, chowała pod poduszkami obszernej kanapy (z rozbielonym błękitem obicia), bo okładka zakłócała harmonię.

Adam i Ewa budowali swoje życie według starannie ustalonych reguł. “Nasz mały, rodzinny biznesplan”, śmiał się Adam. Najpierw musieli się upewnić, że zawodowo on idzie w górę, a potem, że stał się cenny dla headhunters, łowców głów w branży informatycznej, i że nic tylko będzie w zarządzie, ale ma szansę zostać wiceprezesem. A może prezesem, jeśli Amerykanie mu zaufają?

Gdy wartość Adama wzrosła, mogli nie tylko zmienić samochód, ale i zacząć budowę domu. Dom był “pod klucz”, wykonany przez godną zaufania firmę, ale to oni decydowali o rozkładzie wnętrz. Duży hol, wspólna sypialnia, pokój dzienny, pokój dla niespodziewanych gości, jadalnio-kuchnia, gabinet Adama, salon, dwie łazienki – i pokój dla dziecka. Piwnica i strych. Parter, piętro i poddasze.

Pojawiła się mistrzyni feng shui, i to ona – także za spore pieniądze – przesądziła, że w prawym górnym rogu domu będzie sypialnia, co zagwarantuje długie i szczęśliwe pożycie, a w lewym gabinet Adama, co wywrze pozytywny wpływ na jego pracę zawodową i interesy.

– Bogactwo dla domu – mówiła, zwracając uwagę, by obrotowy fotel nie stał do drzwi tyłem, lecz bokiem.

Wesołe kolory pojawiły się jedynie w pokoju dziecinnym, co miało ulec zmianie, gdy dziecko podrośnie, po to aby i ono kształtowało sobie dobry gust. Ewie i Adamowi spodobała się ta, początkowo jedynie narzucona, estetyka minimalizmu: minimum koloru, minimum mebli, dużo jasnej, wolnej przestrzeni. Każdy, kto ich odwiedzał, był zachwycony, choć niektórzy czuli się nieswojo, biorąc do ręki kieliszek czerwonego wina czy filiżankę kawy. Było jasne, że jedna kropla strącona niechcący na beżowy dywan czy śmietankowe obicia krzeseł zepsuje cały efekt. Nawet Ewa wolała pić kawę w kuchni niż w salonie.

Oczywiście, że zbyt kolorowe grzbiety książek zniszczyłyby wypracowaną starannie urodę wnętrza. Trzeba też było pozbyć się różnych pamiątkowych przedmiotów, nawet jeśli je lubili. Siedem zielonych malachitowych słoni “na szczęście”, prezent z czasów narzeczeńskich, powędrowało na strych, gdzie wyniosła się także “kolekcja kiczu”, jak ją nazywała Ewa. Były tu zabawne porcelanowe bibeloty odziedziczone po babci (tancerka z wachlarzem, para angielskich chartów, miniaturowe i naczyńka, białe i łaciate koty), bogaty zestaw jarmarcznych drewnianych ptaków, kolorowe kulki, zegar z kukułka, gitara Adama z czasów studenckich, dwa podkoszulki z twarzą Toma Waitsa, zestaw kompaktów z muzyki), którą dawniej lubili (patos zakonserwowany w “The Willi” Pink Floydów, schrypnięty, zatrzymany na kasecie glos tragicznie zmarłej Janis Joplin, King Crimson z najlepszego okresu). Były tu także cztery potężne pudła pamiątek z okresu młodzieńczego, z czasów studenckich, K czasów narzeczeństwa – i ze starego mieszkania. Wszystko to znalazło teraz miejsce na strychu, gdzie minimalizm i feng shui nie obowiązywały.

Pewnego dnia Adam starannie podliczył w komputerze ich, jak to nazwał, “pasywa i aktywa” i powiedział: – Możemy sobie pozwolić” na dziecko.

Adam miał 37 lat, Ewa 35.

I urodziła się Myszka.

Ewa nie zapamiętała, kiedy Adam z ich wspólnej sypialni przeniósł się do gabinetu, a w ślad za nim powędrowały jego poduszka, puchowa kołdra, Jasiek i koc, w gabinecie zaś przybył wkrótce nowy mebel: wąski tapczan nie dopasowany do wnętrza. Przenosiny Adama nie nastąpiły nagle; odbywały się codziennie, po trochu, przez wiele miesięcy, począwszy od dnia przybycia Ewy z Myszką do domu.

Najpierw oddalali się od siebie w porze posiłków. Gdy Ewa wstawała, by przygotować mężowi ulubione i tostyy i mocną kawę zabieloną mlekiem, Adama już nie było. Zaczął wcześniej wychodzić do pracy. A pewnego razu, gdy spała tak czujnym snem, że potrafiła uchwycić moment jego wstania i mimo wszystko podać mu śniadanie – Adam powiedział:

– Niepotrzebnie cię budzę. Coś trzeba z tym zrobić… Za kilka dni pod ich dom przyjechał wóz meblowy z wiśniowym tapczanem, stanowiącym rażący dysonans w stosunku do chłodnej szarości gabinetu, która miała być kojarzona wyłącznie ze “zgaszonym błękitem ułatwiającym koncentrację”. W ślad za tapczanem do gabinetu powędrowały Jasiek i koc, wraz z cząstką Adama – tylko na kilka nocy, kochanie – a potem poduszka, kołdra i cały Adam.

Ale zanim Adam przeprowadził się z małżeńskiej sypialni do drugiej części domu, oddzielonej dużym holem, zanim zaczął jadać śniadania i kolacje w porach odmiennych niż dotąd (a obiady już tylko “na mieście”) – Ewa zauważyła, że mąż nigdy nie zagląda do pokoju dziecinnego. Ani wówczas, gdy Myszka płakała, ba, darła się na cały dom i trudno było tego nie słyszeć, ani wówczas, gdy była niepokojąco cicha.

Myszka płakała często, dręczyła Ewę w nocy i w dzień rozpaczliwie gwałtownym i głośnym lub monotonnie męczącym popłakiwaniem, więc Ewa nie zdziwiła się, gdy pewnego dnia pojawił się jakiś człowiek i obił drzwi gabinetu dźwiękoszczelnym korkiem od wewnątrz, a brzydką imitacją skóry z zewnątrz. Skóropodobne obicie miało barwę brudnego brązu, kłócącego się z eleganckim, rozbielonym różem holu.

Gdy Ewa przez kolejną noc musiała biegać pomiędzy sypialnią a pokojem dziecinnym (Myszka właśnie zachorowała na zapalenie ucha), nazajutrz rano, nie wzywając nikogo do pomocy, przepchała dziecinne łóżeczko do małżeńskiej sypialni. Nieskazitelny parkiet holu został zarysowany nogami łóżeczka, ale żadne z nich, ani Ewa, ani Adam, nie zwróciło na to uwagi.

Od tej pory Myszka pozostała już w niegdysiejszej małżeńskiej sypialni. Właśnie zaczynała raczkować. Dzieci raczkują, gdy mają niecałe pół roku, czasem nieco później. Myszce zajęło to trzy lata. O wiele więcej czasu pochłonęło jej rozpoznanie pór dnia, pogodzenie się z tym, że noc jest do spania, a dzień do poznawania świata. Myszka potrafiła nie spać całą noc, wytrwale łażąc na czworakach, a zasypiała o świcie. W dodatku żądała od Ewy stałej uwagi.

Podobno było to typowe, jak przeczytała Ewa w jednej z licznych lektur o DS – “Down Syndrome” (Ewa wolała ten niezrozumiały dla innych skrót od pełnej nazwy choroby). Brak poczucia bezpieczeństwa, instynktowne wyczuwanie własnej inności owocowały wzmożoną potrzebą bliskiego, jak najbliższego kontaktu z rodzicami.

Ojciec coraz częściej przebiegał jedynie przez dom – z gabinetu przez hol do kuchni, z kuchni z powrotem do gubi netu, a stamtąd do wyjścia. Znikał na długie godziny, więc Ewa musiała być w dwójnasób obecna, gotowa tło natychmiastowego odzewu na chrypliwe, nieartykułowane okrzyki Myszki. Zmaltretowana, kładła się koło córeczki na wielkim, wspaniałym małżeńskim łóżku, gdzie we dwie zajmowały niewiele miejsca – i zasypiała około siódmej rano, aby obudzić się w porze obiadu. Na początku Adam zaglądał czasem do sypialni, ale drzwi na ogół były zamknięte. Musiały być, skoro Myszka nocami uparcie wędrowała, opierając się na kolanach i łokciach, szorując nimi po podłodze jak czworonożny, niezgrabny stwór; wspinając się na krzesła i przewracając je na siebie, by potem krzyczeć ze strachu i bólu. Adam o tym nie wiedział; zrozumiał, że Ewa zamyka się przed nim – więc pewnego dnia to ona zastała drzwi gabinetu zamknięte na klucz.

4
{"b":"87879","o":1}