Dzień siódmy: kobieta i mężczyzna
Gdy rozsuwały się kolejne zasłony – miękkie, zróżnicowane w odcieniach czerni, przypominające pajęczyny, choć gęściejsze – Myszka zastanowiła się, czy także Ogród nie jest taką zasłoną, tyle że barwną. Taką jak kurtyna w wesołym miasteczku.
Wesołe miasteczko przyjechało na duży plac koło ich osiedla i rozstawiło tam karuzele, strzelnice i namioty z tajemniczą zawartością. Obok miasteczka pojawiły się budki ze słodkomdłą cukrową watą, chrupiącym popcornem, balonową gumą do żucia, coca-colą i wafelkami oblanymi lepką od lipcowego słońca czekoladą.
Z wesołego miasteczka już z daleka niosła się wesoła muzyka i radosne okrzyki dzieci, więc Ewie nie udało się wymigać od próśb Myszki, choć bała się tej wyprawy. A jednak było mniej strasznie, niż sądziła. Bardziej od Myszki uwagę zwiedzających przyciągały kobiety o dwóch głowach lub z brodą, karlice i karły, Wróżka z Jedynie Prawdziwymi Horoskopami, potężne diabelskie koło, salon krzywych luster, strzelnica z błyszczącą panią z plastiku, z której – kiedy nabój z karabinu trafiał w biust – opadało skąpe ubranie.
Myszka z zachwytem zwiedziła prawie wszystko, poza salonem krzywych luster, gdzie mama nie chciała z nią wejść. Mama już dawno usunęła z domu większość luster; pozostawiła tylko to w łazience, w którym dziewczynka widziała jedynie czubek głowy. Mama nie lubiła, gdy Myszka patrzyła w lustro; Myszka też tego nie lubiła. Przejrzała się w lustrze tylko raz – zanim mama zdjęła je ze ściany – i wystraszyła się. Pokazując palcem na swoje odbicie, potrząsała głową, powtarzając z niepokojeni:
– Neee… neee…
Ewa odniosła wrażenie, że jej córka wzięła swoje lustrzane odbicie za kogoś obcego, kogo nie chciała oglądać.
Mimo nalegań Myszki nie wsiadły też na karuzelę, której siodełka wirowały w szalonym pędzie, a pasażerowie wydawali z siebie podekscytowane piski. Tym razem Ewa obawiała się “małego nieszczęścia”, gdyby córka się wystraszyła. Za to pozwoliła jej pojeździć na drewnianych konikach, które spokojnie bujały się w górę i w dół, łagodnie, bezpiecznie, jednostajnie. I tylko dwoje dzieci pokazywało Myszkę palcami, gdyż reszta zajęta była jazdą.
A potem poszły zrobić sobie zdjęcie. I Myszka miała teraz przed oczami tamto miejsce przeznaczone do wykonywania pamiątkowych fotografii. Pośrodku wesołego miasteczka rozpięta była jaskrawa, kolorowa kurtyna. Nieznany artysta namalował na niej szmaragdowozielone drzewa; piasek był żółty jak dojrzała cytryna; morze w kolorze turkusu z maminego pierścionka, z bałwaniastymi falami, które wieńczyły mlecznobiałe grzebienie. Poza brązowo-zielonymi drzewami widać było wielobarwne zwierzęta: czerwone wiewiórki, kropkowane symetrycznie żyrafy, zebry z równiutko odrysowanymi pasami, a przede wszystkim motyle ze zdumiewającą mieszaniną kolorów na wielkich skrzydłach. Myszka nie mogła się im napatrzyć – tak były inne od tych, które oglądała, gdy fruwały nad ich trawnikiem. Nad tą rozbuchaną feerią barw rozpościerało się niebo, tak szokująco szafirowe, że Myszka aż uśmiechnęła się do tego niespotykanego koloru.
Na kurtynie, koło pierzastej palmy, stały dwie wyraziście odmalowane różowe postacie: kobieta i mężczyzna. Należało wsadzić głowę do otworu, który znajdował się tam, gdzie powinny znaleźć się twarze. I już po chwili z aparatu fotograficznego leniwie wysuwało się zdjęcie. Dziwnym sposobem zdjęcie było mniej kolorowe niż kurtyna, jakby aparat nie był w stanie oddać szaleństwa barw. Myszka wiedziała o zdjęciach, mama bowiem, po wielu prośbach, pozwoliła jej stanąć na stołeczku z tyłu kurtyny, włożyć buzię w otwór i zrobić sobie zdjęcie. Ale gdy zdjęcie wysunęło z aparatu kolorowy język, mama schwyciła je, jeszcze mokre, zmięła i wyrzuciła do kosza.
– Nie wyszło, trudno – powiedziała do Myszki z zakłopotanym uśmiechem.
– Neee? Jaa…? – spytała Myszka, a zakłopotany uśmiech mamy stał się jeszcze bardziej zakłopotany.
– Nie, nie ty. Ty jesteś w porządku. To ten… ten przeraźliwy krajobraz wyszedł okropnie. Kolory się nie udały. Wyblakły – odparła mama niezrozumiale.
…i właśnie ten krajobraz z jaskrawej kurtyny wesołego miasteczka podobny był do Ogrodu. Ale nie tego, na który Myszka dzisiaj patrzyła, lecz do Ogrodu sprzed kilku dni. Ponieważ zaszła w nim zmiana.
Myszka postąpiła krok w przód i Ogród, jak zwykle, otoczył ją szczelnie i w taki sposób, że nagle odczuła jego dziwną nieskończoną skończoność. W przeciwieństwie do tego, co On stwarzał wcześniej – niebo, ziemię, wodę i przestrzeń pomiędzy nimi – Ogród zdecydowanie miał początek. I tylko początek. Myszka miała uczucie, że gdyby szła ciągle naprzód i naprzód, wróciłaby do tego samego punktu, z którego wyszła.
Ale nie tylko to się zmieniło. Ogród miał teraz bardziej stonowane kolory. On umiał poprawiać swoje błędy. Obecny Ogród był, zdaniem Myszki, o wiele ładniejszy. Postanowiła go zwiedzić i cichutko posapując, ruszyła tam, gdzie wydawało się jej, że wśród drzew prześwituje strumyk.
– Sssspójrz, jak pięknie! – zasyczał Wąż nad jej głową.
Znowu widziała jedynie kilka zwojów jego cielska, zwieszonego z drzewa, i pomyślała, że nawet jeśli Ogród ma tylko początek, to Wąż niewątpliwie jest nieskończony. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że wielkość Ogrodu wyznacza jego długie, wijące się ciało.
– De…dooob – powiedziała, wiedząc od mamy, że zawsze powinno się mówić “dzień dobry”.
Wąż zasyczał gniewnie:
– Ssssstój, zapomniałaś o jabłku.
Nie zapomniała. Ale przeczuwała, że czarodziejskie jabłonie do kogoś należą. Tym właścicielem nie był Wąż. I bała się, że gdy zerwie jabłko, czyjś Głos powie: “To NIE jest dobre…”
– Ssssspójrz, ile ich tu jessst – uśmiechnął się Wąż, odpowiadając jej myślom: – Nie bój się, On pozwala jeść jabłka ze wszysssstkich drzew, poza jednym, którego i tak nie znajdziesz. Jessst dobrze ssschowane.
Gryzła jabłko, połykając łapczywie soczyste kęsy, i rozglądała się wokół.
– A gdzie jest to zakazane drzewo? – spytała.
– Wszędzie i nigdzie. To zwykłe drzewo i dlatego trudno je odnaleźć – wyjaśnił uprzejmie Wąż.
Zjadła całe jabłko, a nawet ogryzek. Wąż uśmiechał się do niej, pokazując drobne ząbki.
– Jessssteś śliczna i lekka jak motyl – stwierdził. “I nikt o tym nie wie oprócz mnie”, pomyślała Myszka z żalem, ale Wąż odpowiedział jej myślom:
– W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jesssst jak orzech, z którego po rozłupaniu zossstanie sssama ssskorupa. Ludzie za częsssto dbają tylko o ssskorupę. Masz szczęście, że jesssteś inna.
– I myślę teraz tak szybko jak wiatr – pochwaliła się.
– I nie zapominasz – dorzucił Wąż.
– Nie zapominam – przytaknęła. – A co będziemy dzisiaj robić?
– Och, to oczywisssste. Będziemy odpoczywać. Mamy mnóssssstwo czasu do wypoczywania. Odpoczynek to ssskomplikowane zajęcie – oznajmił Wąż i dodał, wciągając swoje cielsko wyżej na drzewo: – No, to wędruj sssobie dalej.
I Myszka powędrowała w głąb Ogrodu, mając uczucie, że zatacza jedynie krąg wzdłuż niewidzialnego muru wytyczonego ciałem Węża.
Trawa wciąż była szmaragdowa, ale nie taka jak na kurtynie z wesołego miasteczka. Szafir nieba wyblakł. Pomarańczowe nagietki już nie gryzły w oczy, najwyżej troszeczkę. Wędrująca w oddali majestatyczna żyrafa nie miała symetrycznych kropek. Jabłonie były zwykłymi jabłoniami.
Wciąż widziała wszystko niezwykle wyraziście i dokładnie, jakby wyostrzył się jej zmysł wzroku lub jakby jej myśli dogoniły wreszcie spojrzenie (albo na odwrót, tego nie była pewna). Na dole Myszka najpierw coś widziała, a dopiero potem w jej mózgu pojawiała się nazwa, w dodatku nie zawsze trafna. Niekiedy pojawiało się wiele różnych nazw i musiała zdecydować się na jedną. Wybierała nie zawsze prawidłowo. Tu, na górze, wzrok i myśli biegły obok siebie, w jednej parze, równiutko, płynnie, nie natrafiając na żadne przeszkody, a wybór właściwego słowa nie nastręczał żadnych trudności. Uświadomiła sobie, że każdą rzecz można określić wieloma słowami i że czasem słowo zmienia charakter nazwanego przedmiotu. Pojęła, jak mocny jest związek między nazwą a przedmiotem. Równie mocny jak imienia z człowiekiem.
Śpiew strumyka był wyrazistszy, choć leniwy, gdyż nie płynął on z góry, lecz po równinie. Drzewa rosły coraz rzadziej, ustępując miejsca rozsłonecznionej polanie. Myszka zobaczyła, że koło strumyka ktoś stoi. I niemal równocześnie jej sprawny mózg zarejestrował dwa fakty: że to była Kobieta i że to była Kobieta całkiem naga. Obecność Kobiety nie zdziwiła Myszki. Jej nagość – tak.
Myszka widziała kiedyś nagą mamę. Mama była w łazience, myła się pod prysznicem i w szparze drzwi nie dostrzegła oczu Myszki. Drzwi były uchylone, gdyż mama chciała słyszeć, gdyby Myszka ją wołała. Mama zawsze chciała być w zasięgu głosu Myszki. Dlatego wszystkie drzwi były przymykane, lecz nie domknięte – oprócz drzwi do gabinetu taty.
Więc Myszka patrzyła. Mama stała w otwartej kabinie prysznicu. Krople wody przez ułamki sekund zatrzymywały się na niej, przypominając małe, błyszczące perełki,, a potem spływały w dół. Jej ciało nie było ociężałe i nieforemne jak ciało Myszki. Nie było walcowate, nie przypominało małego pieńka w lesie. I wreszcie – a to było najważniejsze, co Myszka zobaczyła – nie było takie łyse jak jej własne. Mama miała wgłębienia i wypukłości, które zaskoczyły Myszkę, gdyż nie zawsze były w tych miejscach, w których można się było ich spodziewać. Na przykład brzuch mamy nie był ani trochę wypukły, jak u Myszki, lecz wklęsły. Dla odmiany piersi nie były płaskie, z małym guziczkiem pośrodku, lecz okrągłe i wystawały z płaszczyzny ciała jak dwa jabłka obleczone miękką skórą. Jednak najbardziej zdumiewający był rudawy meszek pod pachami, tam gdzie u Myszki było łyso, i taki sam, choć o wiele gęściejszy, w miejscu, gdzie kończyły się (lub zaczynały?) obie nogi, płynnie przechodzące w gładki brzuch.
“Więc włosy nie rosną tylko na głowie?”, zdziwiła się Myszka, lecz zaraz przypomniała sobie tatę. Tata przebiegał czasem przez hol do łazienki. Jego koszula była wtedy rozpięta i powiewała przy każdym ruchu; w biegu wkładał ją w spodnie i zapinał guziki. Gdy koszula powiewała, Myszka widziała na piersiach ojca włosy: krótkie, ciemne, twarde, inne niż te na głowie. “Gdzie jeszcze rosną tacie włosy?”, zamyśliła się i choć zaraz zapomniała o swym niemym pytaniu, odpowiedź przyszła wkrótce wraz z dużym albumem, który mama wniosła kiedyś do domu, gdy wróciły z zakupów. Album był pełen nagich pań i panów, a gdy Myszka zaczęła go oglądać, mama powiedziała, że to są reprodukcje obrazów. Myszka nie pojęła słowa “reprodukcje”, nie mogła też zrozumieć, dlaczego te obrazy wolno było oglądać, a mamy kąpiącej się pod prysznicem lub nagich pań w telewizorze – nie.