Литмир - Электронная Библиотека

Ewa roześmiała się głośno i z gniewną goryczą. “Tylko połowa”, pomyślała w odruchu buntu i przerażenia.

– Od kilku lat mamy świetne programy rehabilitacyjne – ciągnął lekarz, udając, że nie zauważył jej reakcji. – Jeśli nie będzie to najcięższa postać downa, dziecko może iść do przedszkola, do szkoły specjalnej, zdobędzie konkretny fach, nauczy się, na przykład, wyplatać koszyki, robić pudełka, tkać kilimy, malować szklane wyroby…

– Wyplatać koszyki… – powtórzyła mechanicznie Ewa, bez cienia agresji. No cóż, ktoś musi wyplatać koszyki, sama ma ich w domu kilkanaście, bo wiklina jest modna i zdrowa. Zaśmiała się znowu, trochę histerycznie, lecz z autentyczną wesołością. TO wydawało się snem – i musiało być snem. TO mogło się przytrafić każdemu, ale nie jej!

– Oczywiście, muminki chorują częściej niż inne dzieci, dlatego przeprowadzimy serię badań, żeby ustalić, na co pani dziecko jest najbardziej narażone – mówił lekarz niemal na jednym oddechu. Ewa zastanawiała się, ile ma jeszcze do powiedzenia i czy ona w ogóle chce tego słuchać. – Widzi pani, one miewają słaby wzrok, skłonność do katarakty, regułą jest wadliwy system oddechowy, niekiedy zdarzają się zmiany kardiologiczne. Proszę też zwrócić uwagę, że pani córeczka ma wiotkie mięśnie, a gdy do tego dojdzie duży ciężar ciała, także typowy dla DS, czyli syndromu Downa, no to…

– …to nigdy nie zatańczy – powiedziała od rzeczy Ewa, a potem, nagle, w jej głowie zaświtała myśl: “…przecież ono może umrzeć! Może umrzeć, a wtedy urodzę drugie, normalne”.

Dziecko nagle zapłakało i otworzyło oczy: dwie skośne szparki, ukryte w podpuchniętych powiekach. Krzyczało bez łez. Te łzy Ewa poczuła na swoim policzku.

“Płaczemy obie. Ona bez łez, a ja bez krzyku”, pomyślała.

– …więc przyślę pani tę kobietę – mówił tymczasem lekarz, nie przerywając ani na chwilę potoku słów.

– Jaką kobietę? – ocknęła się.

– No przecież mówię: tę, której córeczka z downem ma już osiem lat i ładnie się chowa. Zobaczy pani, nie jest aż tak straszne, jak pani myśli.

Ewa zaczęła się śmiać:

– Proszę mi przysłać wróżkę, która odmieni moje dziecko! – zawołała, a potem dodała oskarżycielskim szeptem: – To pan powie mojemu mężowi, co urodziłam.

– Tak, oczywiście – odparł sztywno. – Z reguły to my informujemy ojców. Matki nigdy nie chcą… Aha, byłbym zapomniał. Istnieje możliwość pozostawienia dziecka w szpitalu. Oddamy je wtedy do specjalnego zakładu.

Popatrzyła na niego z nienawiścią.

Dziecko znowu zapłakało.

– Mały muminek – powiedział nagle lekarz z autentyczną czułością, gubiąc gdzieś tę pozbawioną uczucia zawodową maskę.

Ewa doznała wstrząsu: za sprawą banalnej nazwy, tak dobrze znanej z książek i telewizyjnych “dobranocek”, wypełniło ją nagle niepojęte uczucie miłości do bezradnej, ułomnej istotki, którą wydała na świat. – Na ten plastikowy, zły świat – powiedziała szeptem i zdziwiła się: – dlaczego plastikowy?

– Byłbym zapomniał… – usłyszała znów głos lekarza. Już wychodził, ale zatrzymał się i spojrzał niepewnie: – Tam jest jeszcze coś – powiedział.

– Gdzie, co? – spytała, zobojętniała już na złe wieści.

– Encefalogram wykrywa dodatkowe, nietypowe zaburzenia. Zdjęcia tomograficzne mózgu pokazują malutką ciemną plamkę. Nie wiemy, co to jest. To może być guz, krwiak lub jeszcze coś innego. Jeśli to coś naciska na jakiś ważny ośrodek, to… – zawahał się, jakby chciał opóźnić tę informację: -…to może być gorzej niż w typowym mongolizmie.

– I moja córka nie będzie wyplatać koszyków – powiedziała Ewa.

– Tak. Może się okazać, że nawet tego nie będzie w stanie się nauczyć.

Lekarz odchrząknął i wyszedł. Także w tym chrząknięciu Ewa usłyszała współczucie, którego sobie nie życzyła.

*

– Zostawimy je tu – powiedział Adam. Tym razem przyszedł bez kwiatów. – Ustaliłem wszystko z lekarzami. Pójdzie do specjalnego zakładu.

“Ono”, pomyślała Ewa. “Zatem już nie ma płci. I tak jest lepiej. Do czegoś bezpłciowego trudno się przywiązać”.

– Nie będzie mu źle – mówił dalej Adam.- Dam pieniądze. Więcej niż trzeba. Ustalę wysoki, comiesięczny odpis na rzecz tego zakładu. Stać nas na to. A wszystkim powiemy, że poroniłaś albo że urodziło się martwe. Co wolisz…

– Wszystkim? – powtórzyła.

– Sama wiesz… Nasi przyjaciele, znajomi, koledzy z firmy. Coś musimy powiedzieć. Gdy pomyśle; o ich spojrzeniach… o tych szeptach za naszymi plecami…

– Wiem – powiedziała ze zrozumieniem. – Zawsze nam czegoś zazdrościli, nagle zaczną współczuć.

– A ja nienawidzę współczucia – powiedział _Adam-Kiwała głową w takt słów męża, nie patrząc w stronę dziecka, które leżało obok niej na szpitalnym łóżku. “Tak. To jest dobre. Wyjść stąd bez tego tu i zapomnieć. Zapomnieć. Wykreślić z życia tych kilka miesięcy. Nigdy do nich nie wracać”.

Dziecko nagle zapłakało. Nachyliła się nad nim, a rysy jej twarzy bezwiednie zmiękły. Spojrzała na niemowlę tak, jak patrzyła kiedyś na kota przejechanego przez auto. Z połamanymi łapami, dziwnie spłaszczony, ale wciąż żywy, leżał na chodniku, próbując unieść głowę, i wydawał z siebie bezradny, dziecięcy płacz. Nie umiała mu pomóc. Najmądrzej byłoby go dobić, ale tego też nie potrafiła. Umiała, jedynie zatkać uszy i przyśpieszyć kroku. Nie chciała słuchać tej bezsilnej prośby o pomoc.

– Ratunku… pomocy… – wyszeptała teraz bezgłośnie, ale Adam już wyszedł i nikt jej nie usłyszał.

*

Pan stwarzał światy mające Początek, ale bez Końca. Stwarzał je wciąż na nowo, wierząc, że następny będzie lepszy. Niekiedy Mu się udawało. Prawie zawsze a dawały mu się dzień i noc, były bowiem skrajnie różne i miały w sobie naturalną urodę światła i mroku.

– TO JEST DOBRE – mówił Pan bez cienia wątpliwości.

Mówił TO JEST DOBRE także wtedy, gdy wiedział, że Mu się nie udało. Pragnął w ten sposób dodać sobie otuchy. Gdyby utracił odwagę stwarzania, wszystkie światy, w jednej chwili, zapadłyby się w nieskończoną, czarną dziurę, w której nie tylko nie było miejsca dla człowieka, ale nawet nie istniał czas. A światy i ludzie nie mogą istnieć w oderwaniu od czasu, choć czas może istnieć bez nich.

Ale właśnie ze stwarzaniem ludzi bywało różnie. Dlatego Pan, metodą prób i błędów, stwarzał też Dary i ofiarowywał je ludziom, aby ich doskonalić. Doskonalenie także nie zawsze się udawało. Albo Dary były nie dość dobre, albo ludzie nie rozumieli, dlaczego zostali wybrani, by je otrzymać.

Jeśli jednak stwarzanie było żmudne, monotonne i nieskończone, jak Wszechświat, to stwarzanie Darów nosiło w sobie elementy niespodzianki,

*

Kobieta, którą przysłał lekarz, miała na imię Anna i weszła do izolatki z uśmiechem tak szerokim, że niemal przepoławiał jej głowę.

– Piękne dziecko – powiedziała, nachylając się nad niemowlakiem.

Ewa parsknęła, wydając z siebie dźwięk pośredni między chichotem a nienawistnym, stłumionym w gardle szlochem.

– Czego pani chce? – spytała.

– Chcę panią uratować przed błędną decyzją – powiedziała nieśmiało kobieta.

– Co to panią obchodzi? – Ewa poczuła, jak narasta w niej wrogość do przesadnego uśmiechu nie-znajomej, do mdłego smaku jej dobrej woli, do nieznośnego wyrazu współczucia, które rozlewało się na jej twarzy.

– Może obejrzy pani zdjęcie mojej córeczki? – powiedziała tamta. Zdjęcie miała widocznie przygotowane, gdyż wyjęła je z torebki jednym ruchem. Ewa zerknęła: z kolorowej fotografii ufnie uśmiechała się kilkuletnia dziewczynka. Ten uśmiech uwypuklał wszystkie typowe cechy zespołu Downa i działał porażająco na Ewę, gdy wpatrywała się w okrągłą, sympatyczną buzię w równie okrągłych okularach.

– TO od razu widać – powiedziała bezwiednie i przygryzła wargi. “Ja cierpię, ale czy muszę ranić tę kobietę?”, zadała sobie pytanie. Lecz Anna nie wyglądała na zranioną. Z niemal naturalnym uśmiechem odparła:

– Jasne, że widać – i dodała tonem poufnego wysiania: – Bałam się, idąc do pani. Zawsze się boję.

– Zawsze? Co to znaczy “zawsze”? – spytała Ewa.

– Tych dzieci rodzi się więcej, niż pani myśli.

– Płacą pani za to, czy co? – spytała Ewa agresywnie.

– Nie, nie płacą – odparła niezrażona kobieta. – Ale widzi pani, ja jej nie odrzuciłam. Więc przychodzę, aby namówić inne, by też tego nie zrobiły.

– Kogo pani żal? Opieki społecznej? – żachnęła się Ewa. – W końcu to z naszych podatków.

Już podjęła decyzję i postanowiła, że nawet zastęp kobiet z małymi mongołami do niczego jej nie nakłoni. Czuła się wolna i gotowa zaczynać wszystko od nowa.

Kobieta przysiadła na łóżku i wpatrzyła się w niemowlę. Na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech, lecz inny niż przed chwilą.

– Pani nie wierzy, że te dzieci można kochać, czasem nawet bardziej niż te zdrowe. Ja mam dwójkę, Jacka i Elżbietkę. Elżbietkę kocham mocniej niż Jacka, bo ona bardziej tego potrzebuje. Takie dzieci są spragnione miłości…

Ewa milczała. Kobieta usiadła i wciąż nie odrywając wzroku od niemowlęcia, mówiła dalej:

– Nazywamy je Darami Pana, wie pani? Lub dziećmi Boga.

Ewa parsknęła śmiechem.

– Kto wymyślił tę głupią nazwę?

– Nie wiem – odparła kobieta. – Gdy urodziła się Elżbietka, ta nazwa już była w użyciu. Używa się jej od lat. Może od zawsze? Mnie przekazała ją inna matka, która przyszła do mnie do szpitala, tak jak ja teraz przychodzę do pani. Niekiedy mówi się także “dzieci czujące inaczej”.

– Ha! Political correctness! – prychnęła gniewnie Ewa. Na temat political correctness mieli z Adamem ustalone zdanie. Teraz, z nie tajoną satysfakcją, wykrzykiwała je przed tą obcą kobietą: – Murzyn to Afroamerykanin, tak? Jakiś zwolennik politycznej poprawności tak się zagalopował, że Afroamerykaninem nazwał Nelsona Mandelę, byle nie powiedzieć “czarny”! Cygan to Rom, pedał to gej lub “kochający inaczej”? A przygłup to “czujący inaczej”, a nawet “Dar Pana”, tak?

2
{"b":"87879","o":1}