Литмир - Электронная Библиотека

Dzień pierwszy: strych

Choć Ewa od kilku lat nie czytała głośno Księgi, Pan wciąż od nowa stwarzał swoje światy. Co dzień stawała się światłość, ‘noc oddzielała się od dnia, a światłość uczyła się rozszczepiać na siedem kolorów tęczy.

Stwarzając, Pan zawsze rozglądał się za swymi Darami, za dziećmi rozrzuconymi po różnych światach, i przywoływał niektóre z nich z powrotem, by dać im lekkość motyla i umiejętność tańca. Pan wiedział, że taniec to radość życia, radość świata, radość z własnego ciała – i obdarzył je tęsknotą za nim. Tęsknotą za tym, co niemożliwe. Po to, by zarażały nią ludzi.

– TO JEST DOBRE – mówił Pan huczącym, potężnym głosem, patrząc, jak Jego dzieci tańczą.

*

Myszka siedziała na podłodze w holu i sapiąc z wysiłku, usiłowała zawiązać sznurówki w bucikach. Mama powiedziała, że to konieczne, że ośmioletnia dziewczynka musi to umieć. I że to łatwe. Tymczasem to było trudne. Myszka posapywała jak mała lokomotywa, a z półuchylonych ust wypełzła jej wąska strużka śliny, którą odruchowo wytarła skrajem rękawa.

“Mama mówiła, żeby chusteczką…”, przypomniała sobie, ale ta myśl zaraz uciekła. Wszystkie myśli uciekały niezwykle szybko, były zwinne, śliskie jak łodyżki traw i nie dawały się zatrzymać. A nawet gdy Myszka którąś schwyciła, to łamały się równie łatwo jak kwiat, na kilka części, z którymi nie było wiadomo co zrobić.

Myśli Myszki powróciły do okropnych, nieposłusznych sznurowadeł. Niestety, niewprawne, niezgrabne palce też nie chciały jej słuchać, w dodatku Myszka znów zapomniała, w którą dziurkę ma sznurówki włożyć. Strużka śliny pociekła na podkoszulek. I wtedy w domu coś zahuczało.

“Radio… nie, telewizor…”, pomyślała Myszka, ale potem z natłoku dźwięków wyłowiła głos taty.

Głos taty był jej mało znany, ale zawsze umiała odróżnić go na przykład od głosu listonosza, który dzwonił do drzwi i już z daleka krzyczał wyraźnie i tubalnie:

– Dziś tylko gazeta! – jakby w pozostałe dni było coś innego.

Tylko tata mówił tak szybko, gładko i ostro, że Myszka kuliła się w sobie, czując, że jej umysł nigdy nie nadąży za jego słowami. Mama mówiła śpiewnie, cicho, powoli i bezboleśnie. Powtarzała każde zdanie tyle razy, ze Myszka nie miała kłopotów ze zrozumieniem. Z tatą było wręcz przeciwnie, zwłaszcza że słyszała go rzadko. Najczęściej przebiegał obok, w milczeniu. Ale teraz głos laty dudnił w całym domu.

– Czy ty tego nie widzisz?! – wołał, a ten głos, wibrując, przenikał przez drzwi i wbijał się w uszy Myszki jak szpilki. – Nie widzisz tych jej ślepków jak u zwierzątka? Nie widzisz, że TO natychmiast widać? że każdy na ulicy ogląda się za wami?

– Nie każdy – zaprzeczyła cicho mama, a jej głos zaśpiewał niewyraźną, niepewną melodyjkę.

Myszka, obdarzona chrapliwym, pozbawionym dźwięczności głosem, była wyczulona na muzykę słów, na ich zróżnicowane brzmienie, na tkwiącą w zdaniach linię melodyczną. Jej mruczenie, które Ewie wydawało się przypadkowymi dźwiękami, naprawdę było śpiewem. Myszka kochała muzykę – tę, która dobiegała czasem z pokoju taty, i tę, którą słyszała w radiu czy w telewizji. Głosy ludzkie brzmiały jej w uszach jak instrumenty, o różnej barwie, ekspresji, harmonii. I właśnie teraz głosy mamy i taty grały dwie różne, dysonansowe melodie.

– Przypatrz się tym zawsze otwartym ustom! Nie możesz jej nauczyć, żeby je zamykała? I te jej ruchy… ta ośliniona broda… Boże! – głos ojca wzniósł się nagle do tonów, które zaczęły wwiercać się w uszy Myszki jak dwa śrubokręty.

“Chusteczka”, przypomniała sobie i wyjęła ją z kieszeni, wycierając usta. Zadowolona, schowała ją ponownie. “Pamiętam”, uśmiechnęła się szeroko. Mama zawsze ją chwaliła, gdy udało się jej coś zapamiętać.

Głos ojca sprawiał ból i Myszka zatkała sobie uszy, ale to nie pomogło. Przenikał przez drzwi i przez dwie małe dłonie.

– Ona nigdy nie zliczy nawet do trzech… Nie nauczy się alfabetu… Nie porozmawia z innym dzieckiem… Nie odpowie na żadne pytanie… Bo to nie jest zwykła, normalna postać downa, ale najcięższa! Nietypowa! Ona nawet nie wypowie swojego nazwiska, i chwała Bogu, bo to jest moje nazwisko. Moje!… Nie, nie poślesz jej do żadnej szkoły. Moja córka nie będzie chodzić do szkoły dla idiotów, a do innej się nie nadaje!

– Przyszło pismo z kuratorium, że wszystkie dzieci… – zaśpiewał wątły głos mamy.

– Ona ma iść do specjalnego zakładu! Są takie. Sprawdzałem. Zakłady dla ciężko upośledzonych. Tam jest jej miejsce. I nie sądź, że ona jest w stanie odróżnić, czy będzie tu, czy tam! – głos ojca zawisł w powietrzu, wyostrzony jak kredka, którą mama dawała jej do ręki, lecz którą Myszka umiała tylko przedrzeć kartkę papieru, naciskając zbyt mocno. Rzadko udawało się narysować choćby pokrzywioną linię, przebiegającą przez kartkę tak jak tata: szybko, po skosie, najkrótszą drogą.

– Co z tego, że sprawdzałeś? – zanucił w odpowiedzi jeszcze cieńszy głos mamy.

Zapadło milczenie. Milczenie oczekujące, pełne napięcia, które rozpełzło się po całym domu, przeniknęło ciało Myszki i nie było żadną ulgą po huczących dźwiękach głosu taty. Głos taty przypominał barwą instrument, którego nazwy nie znała: puzon. A czasem trąbkę. Mama śpiewała jak skrzypce lub flet.

– Czy chcesz do końca życia widzieć te współczujące spojrzenia? Nie możemy mieć szansy na normalne życie? Co wolisz? – głos ojca zawibrował jak ostry, niedobry wiatr przed burzą, gwałtownie zmieniający kierunek – i zamilkł.

– Nie wiem, co wolę – głos mamy nucił jakąś niepokojąco smutną melodię. Uszy Myszki nie lubiły ani wibrującej, głębokiej barwy głosu ojca, ani przejmująco zrezygnowanej melodii matki.

Myszka lubiła słuchać, jak mama się śmieje. Mama robiła to rzadko, lecz wówczas Myszka też się śmiała i zaczynała tańczyć. Tańczyła tylko w środku, w sobie, i mama tego nie umiała dostrzec.

Mama mówiła: “Bardzo ładnie, Myszko” – gdy dziewczynka odkładała jakiś przedmiot na właściwe miejsce, rysowała kreskę przez kartkę papieru lub postawiła w pionie cztery klocki – ale jeszcze nie powiedziała: “Myszko, jak pięknie tańczysz…” I Myszka obawiała się, że nigdy tak jej nie pochwali.

– Czy ty nie widzisz, że ona jest jak poczwarka? Że nie jest do pokazywania? Nigdzie. Nawet w takiej szkole – usłyszała Myszka ostry głos ojca.

– Nieprawda! Nie znasz jej, nie rozumiesz, nie widzisz tego, co ja umiem w niej dostrzec. Ona wszystko czuje, wszystko rozumie, nie umie tylko dobrać słów – ciągnęła przepraszająco mama. Głos ojca zawibrował w odpowiedzi:

– Nie można nikogo na TO narażać. Nie wiesz, dlaczego z wami nie jadam? Nie widzisz, że każde spojrzenie na TO odbiera mi chęć do jedzenia?

– Idź sobie! – Myszka usłyszała głos mamy, który też zawibrował setkami ostrych dźwięków. Znowu zatkała uszy, ale głos ojca dotarł jasny i wyraźny:

– Przez nią rozpada się nasze małżeństwo.

– Możemy wziąć rozwód…

– Chciałabyś…! – zaśmiał się gwałtownie ojciec. – Chciałabyś, żeby powiedzieli, że porzuciłem niedorozwinięte dziecko!

– Źle jest z nią być, źle jest ją porzucić. Tak, ja wiem – powiedziała mama takim głosem, że Myszkę zabolało. “Pewnie mamę też coś boli”, pomyślała.

– Są specjalne płatne domy opieki. Stać nas na taki. Mówię o tym ostatni raz… – ciągnął tata.

– Chcę, żeby to było ostatni raz! – głos mamy zaśpiewał jak ostry, trudny do zniesienia dźwięk fletu i dłoń Myszki z rozpędu wetknęła końcówkę sznurówki w dziurkę bucika. Zerwała się, szczęśliwa, i wybiegła z pokoju. Jej nóżki zatupały po podłodze holu, lecz żadne z rodziców tego nie słyszało. Wtargnęła do salonu z triumfalnie uniesionym bucikiem w rączce.

– Snuuuuu jeeee! – bełkotała uszczęśliwiona, podtykając bucik pod oczy rodziców. Ale gdy biegła, wymachując rękami dla złapania równowagi, sznurówka znów wypełzła z dziurki i teraz huśtała się swobodnie, udowadniając po raz kolejny nieprzydatność Myszki.

– Ucieeeeee… – szepnęła zmartwiona dziewczynka, a strużka śliny zmieszała się ze łzami.

– Nie płacz, zrobisz to jeszcze raz. To łatwe – zaśpiewał łagodnie i zwyczajnie głos mamy.

Z gardła ojca wydobył się dziwny dźwięk. Tak grały werble, których dziewczynka nie umiała nazwać, choć znała je doskonale.

Dom był pełen muzyki, która dobiegała prawie codziennie zza obitych skórą drzwi gabinetu ojca. Ale nikt jej nie słuchał równie uważnie jak Myszka. Dla Adama muzyka była jednym ze sposobów izolowania się: ściana dźwięków, która tłumiła głosy żony i córki. Zwłaszcza córki: chrapliwy i sapiący. Dla Ewy ta codzienna porcja muzyki poważnej była dowodem na obecność męża w domu – i powodem do irytacji. Ewa wolała muzykę lekką; neutralny akompaniament do rutynowych czynności. Myszka, bawiąc się w holu, słyszała czasem, jak oba rodzaje muzyki ścierają się ze sobą i walczą, tak jak teraz głosy mamy i taty.

Nagle tata uderzył pięścią w stół i wybiegł. Trzasnęły głośno drzwi. Mama wzdrygnęła się. A Myszka poczuła się winna. Już nie tylko z powodu sznurówki.

– Dzieeeee pooo? – spytała nagle drżącym głosem, rozglądając się po pokoju. Poczwarka, o której mówił tata, mogła w każdej chwili skądś wyleźć. Spod szafy, zza wersalki, zza drzwi.

– Poooo? – spytała mama, gdyż było to nowe słowo.

– Ccccc…waa – podpowiedziała Myszka.

– Nie ma tu żadnej poczwarki – odparła mama łagodnie i przytuliła ją.

Myszka westchnęła głęboko i poczuła się bezpieczna.

Myszce co noc śniło się, że tańcząc jak motyl, wzlatuje w górę, choć nie tak wysoko jak ptaki; niewiele wyżej od pokoiku na piętrze. “Fruwam?”, myślała zdziwiona. Nie pamiętała już snu o wróżce, która wbrew słowom mamy przyszła ją odwiedzić, tyle że nie w kuchni, ale w nocy, w łóżku, żeby powiedzieć: “Myszko, idź na górę…” Wróżka już nigdy więcej nie przyszła i Myszka zapomniałaby jej słowa, gdyby nie to, że od pewnego czasu co noc, we śnie, unosiła się gdzieś ku górze.

9
{"b":"87879","o":1}