Литмир - Электронная Библиотека

Pewnego ranka, gdy otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że sen się powtórzył, ale że to nie jest fruwanie.

“Jestem niezgrabna i coś trzyma mnie przy ziemi mocniej niż inne dzieci”, pomyślała, przypominając sobie dziewczynkę od sąsiadów, jeżdżącą na łyżworolkach. “Nie mogłabym fruwać. Może się wspinałam?”

Myszka myślała zawsze pełnymi zdaniami. Słowa, które z takim trudem wychodziły jej z ust, zniekształcone, chrypliwe, urwane w połowie, ograniczone najczęściej do jednej sylaby – w głowie układały się gładko, choć wolno. Niekiedy bardzo wolno. Ale gdy już się ułożyły, płynęły jak rzeka na nizinie: leniwie, lecz zdecydowanie. Tyle tylko że – częściej niż innym dzieciom – Myszce te słowa szybko uciekały gdzieś bardzo daleko i nie wracały tak długo, że dziewczynka o nich zapominała. Tym razem także potrzebowała paru kolejnych, pełnych snów nocy, aby zrozumieć, że nie fruwa we śnie ani nie tańczy (to akurat śniło się jej często), lecz że się wspina.

Po śniadaniu, gdy szła przez hol, jej wzrok po raz pierwszy padł na wąskie, drewniane schody, wiodące na poddasze.

“Strych!”, skojarzyła sobie. “To tam się wspinam. Ale nigdy nie doszłam…”

Strych był miejscem nie znanym Myszce. Mama chroniła ją przed “groźnymi miejscami”. Groźna była stara studnia w ogrodzie, bowiem choć nie używana i szczelnie przykryta, kryła w sobie nie kończący się, prowadzący w głąb ziemi tunel. Myszka nigdy tam nie zaglądała. Bardzo groźnym miejscem był częściowo murowany, a częściowo drewniany płot, za nim bowiem znajdowała się ulica, po której Myszce nie wolno było samej chodzić. Mogłaby się zgubić. I nie tylko to. Choć mama nigdy tego nie mówiła, Myszka wyczuwała, że za płotem rozciąga się świat, który może jej nie lubić. Nie mniej groźna była piwnica, wprawdzie nieduża, ale mama mówiła, że schody są zbyt kręte dla niewprawnych nóg dziewczynki; zdaniem mamy, żadne schody nie były dla niej dobre.

– Lepiej chodzić po równym – przypominała.

Świat, niestety, nie był równy, i to pod żadnym względem, dlatego Myszka przebywała głównie w domu, a tylko niekiedy mama zabierała ją na spacer, na przykład do ogrodu zoologicznego (gdzie nie wypuszczała jej ręki nawet na sekundę i gdzie szły w zwykły dzień, nigdy w niedzielę, bo wtedy było za dużo ludzi, a mama chyba ludzi nie lubiła).

Czasem szły do sklepu. Ale sklep też zaliczał się do bardzo groźnych miejsc, Myszka bowiem strącała z półek różne rzeczy lub brała je do rąk, gdyż szeleściły melodyjnie i kolorowo, i mama musiała płacić za ich zniszczenie. Raz Myszka strąciła z półki wszystko, co na niej było, i potem długo nie chodziła na zakupy. Przyjeżdżał obcy pan kolorowym autem i potem robił zakupy według listy, którą mama wręczała mu wraz z pieniędzmi. Myszce było wówczas żal, gdyż do sklepów bardzo lubiła chodzić. Ludzie zwracali uwagę bardziej na towary niż na nią – i sklep przeobrażał się w bezpieczne miejsce.

– Kiedyś się nauczysz, czego nie wolno – mówiła mama z nadzieją, a Myszka kiwała głową. Rozumiała doskonale, że zakazy obejmują wszystko, co najciekawsze, i nie chciała się tego uczyć.

Do pokoju Myszki wiodły schody wygodne, szerokie, z dodatkową poręczą, którą mama kazała wstawić stolarzowi. Ale schody na strych czy do piwnicy były wąskie i strome.

“Strych”, pomyślała znowu dziewczynka po kilku godzinach od porannego obudzenia się; gdy już zjadła śniadanie, pobawiła się miśkiem, a potem klockami; gdy na próżno tkwiła przed telewizorem, czekając, że ktoś zatańczy (akurat wszyscy chodzili lub siedzieli); gdy bawiła się na podłodze w holu, czekając, aż zza drzwi pokoju taty popłynie muzyka – ale taty nie było w domu i za drzwiami panowała cisza.

Po obiedzie Myszka znów przechodziła koło schodów, które wiodły na poddasze. Przez jej głowę przelatywały różne, nie powiązane ze sobą myśli; jedne płynęły szybciej, inne wolniej, a przecież ta jedna nie dawała jej spokoju.

– Maa, styych – powiedziała przed porą kolacji.

– Styych – zastanawiała się Ewa, próbując odgadnąć, o co tym razem chodzi. Każde nowe słowo cieszyło, ale było zagadką. “Stych” był zagadką trudniejszą niż inne. Po pewnym czasie Ewa poddała się i poprosiła córkę, by pokazała “stych”.

– Strych? – zdziwiła się. – Tam nic nie ma. Trochę starych rzeczy po dziadkach, zwykła graciarnia…

– Gaciaaa – powiedziała Myszka, gdyż nieznane słowo spodobało się jej. – Styyych – powtórzyła jednak z uporem.

Upór był wpisany w jej chorobę, Ewa przeczytała o tym w jednym z medycznych dzieł. I choć autor nie wyjaśniał przyczyn, była przekonana, że upór był wynikiem niepewności dzieci z DS. Im bardziej były czegoś niepewne, tym bardziej się upierały. Musiały się upierać, była to ich prywatna walka ze strachem.

– Dobrze, niech będzie strych – powiedziała Ewa i podała Myszce rękę.

Schody nie były tak straszne, jak obie sądziły, a poręcz, o dziwo, znajdowała się na tyle nisko, że Myszka swobodnie do niej sięgała. Ręka mamy okazała się zbędna.

– Saaa… – ucieszyła się dziewczynka.

– Po co miałabyś chodzić sama na strych? – spytała mama.

– Neee – odpowiedziała zgodnie z prawdą, gdyż jeszcze tego nie wiedziała.

Strych po zapaleniu światła wyglądał nieciekawie. Był zagracony, stały tam stare meble po dziadkach, zbyt zniszczone, by można było ich używać. W kartonowych pudłach tkwiły przedmioty, które Ewa z Adamem uznali za nie pasujące do ich nowego domu. Z paru pudeł wysypały się książki i leżały na podłodze od czasu, gdy kilka lat temu Ewa szukała Księgi. Dziś pokrywała je zamszowa warstwa kurzu.

Za to strych przed zaświeceniem światła – co trwało krótko, może trzydzieści sekund, zanim ręka mamy trafiła na kontakt – był miejscem niezwykłym.

“To tu”, pomyślała Myszka. “Tu jest góra”.

W ciągu tych trzydziestu sekund Myszka zobaczyła rozległe pomieszczenie, w którym czerń przybierała tak różne odcienie – od ciemnej szarości pajęczyn po lepką, gęstą sadzę – że zdziwiła się, ile ma barw. Do tej pory czerń była tylko jedna: ciemna noc bez gwiazd, skrzydła gawronów na śniegu lub futerko kota. Tu, na strychu, wydawało się, że czerń tworzy różnorakie zasłony, oddzielając od siebie odmienne światy. A słońce poprzez wąskie okienka wpuszczało w niektóre z tych światów długie promienie i Myszka zdążyła zobaczyć dziwne, roztańczone, złociste stwory, złożone z niezliczonej ilości drobinek wirującego pyłu. Stwory przybierały różne kształty i były jak żywe. Wszystko to znikło wraz ze sztucznym światłem płynącym z zakurzonej żarówki i tylko tam, gdzie skośny dach łączył się z podłogą, gdzie przycupnęła resztka czerni, pozostało coś z tamtego, pełnego życia, tajemniczego świata. Tylko tam wciąż było Niewiadomoco.

– Ić, ić – powiedziała Myszka do Ewy.

– Mam sobie iść? Ty tu zostaniesz? – zdziwiła się Ewa.

– Saa… – kiwnęła głową jej córka.

Ewa w pierwszej chwili odczuła niepokój. Lęk o niesprawną córkę, która chciała pozostać samotnie na strychu, był uzasadniony (“groźne miejsce, bardzo groźne miejsce”, myślała w rytm powtarzanych kiedyś dziecku napomnień), ale zaraz uprzytomniła sobie, że przecież Myszka była już w miarę samodzielna. Powolna, ociężała, jednak po schodach chodziła całkiem dobrze. Na strychu nie było zapałek, by mogła coś podpalić, lub cennych rzeczy, które szkoda byłoby zniszczyć, ani okien, przez które dziewczynka mogła wypaść. Jedyne wąskie okienko znajdowało się bardzo wysoko. Za to Ewa wyobraziła sobie chwilę spokoju, odrobinę czasu tylko dla siebie – którego tak jej brakowało.

Córka absorbowała ją w dzień i w nocy. Niańka czy pielęgniarka nie wchodziły w grę. Według Ewy, nie byłyby w stanie zrozumieć Myszki; ba, mogłyby nawet niechcący ją skrzywdzić. A zresztą Ewa instynktownie ukrywała istnienie Myszki. Ukrywała ją przed kolegami ze studiów, koleżankami ze szkoły, przyjaciółmi z pracy Adama. Gdy wychodziły z domu, szukała miejsc, w których prawdopodobieństwo spotkania znajomych było znikome. Pewnego dnia, gdy Myszka oglądała zwierzęta w opustoszałym zoo (na szczęście padał deszcz), Ewa ujrzała w alejce koleżankę i skryła się za ławkę, ignorując rozpaczliwe nawoływania córki. I choć zawstydziła się tej reakcji, to zanim podeszła do Myszki, przeczekała, ukryta, póki znajoma nie znikła za zakrętem. Wstyd miał wiele twarzy i wszystkie boleśnie ją paliły.

“Strych, czemu nie?”, pomyślała teraz. Była zmęczona. Wyobraziła sobie, jak by to mogło być: wygodna kanapa, ogień na kominku, dobra książka, filiżanka kawy – i cisza. Żaden natarczywy głos nie nawołuje przez godzinę, a może i dwie; nikt od niej niczego nie chce; można zapomnieć o bożym świecie. A zresztą Myszka, jak pisały poradniki dla matek z niepełnosprawnymi dziećmi, musi być przyzwyczajana do bycia samej.

– Zrobimy tak… – zaczęła z ożywieniem. – Wezwiemy pana, który zrobi specjalny dzwonek. I będziesz mogła tu się bawić sama. Gdy zechcesz wrócić, zadzwonisz. A teraz zejdziemy na dół.

Myszka zaczęła rozpaczliwie kręcić głową. Otworzyła szeroko usta i Ewa już wiedziała, że zanosi się na jeden z ataków, których nie mogła znieść. Atak ostrej agresji, buntu i tego strasznego, nieartykułowanego, wznoszącego się ku górze wrzasku, którym Myszka wyrażała swój żal do świata. Podczas tego ataku drapała i kopała matkę (“…dzieci z DS, gdy rośnie ich lęk lub niepewność, miewają ataki furii”, wyczytała Ewa w jednej z książek. Zawsze gdy w książkach znajdowała opis nienormalnego zachowania Myszki, odczuwała dziwną ulgę. W paradoksalny sposób to, co nienormalne, stawało się normalnym, choć nie mniej uciążliwym).

– Nie martw się, obiecuję, że jutro zrobimy dzwonek, naprawdę. Już jutro! – powiedziała szybko Ewa, aby ubiec atak. I udało się. Zeszły na dół.

Ale zanim dzwonek został zainstalowany (a stało się to nie nazajutrz, lecz cztery dni później, i Ewa mogła słyszeć go zarówno w kuchni, w łazience, w sypialni, saloniku, a nawet przed domem), Myszka zapomniała o strychu. Zawsze o wszystkim szybko zapominała. Niewiele rzeczy zostawało jej w pamięci. Dopiero gdy elektryk wypróbował dzwonek,, Myszka ponownie ujrzała przed oczami strych z tamtej magicznej, króciutkiej chwili przed zapaleniem światła.

10
{"b":"87879","o":1}