Литмир - Электронная Библиотека

Tu, w Ogrodzie, wszystkie te dzieci tańczyły, a ich uczucia przenikały przez niekształtne pancerze ciał i unosiły się wokół, lżejsze od oddechu. Myszka odbierała je całą sobą, słyszała i rozumiała.

– Kim jesteś? – spytała, bez słów, najbliżej tańczącej istoty.

– Mnie w ogóle nie ma, nigdy się nie urodziłem. Moja mama ujrzała mnie, gdy byłem tak mały jak jej dłoń, i zatrzymała w pół drogi – odpowiedział chłopiec ze zrośniętymi palcami rąk i nóg i ze zdeformowanym ciałem. – Zazdroszczę wam, którzyście widzieli ziemię. Chciałbym tam przebywać, nawet gdyby trwało to krótko i miało boleć…

– Boli, tak, to boli – przytaknęła dziewczynka, trzepocząca, jak ptak, szczątkami kończyn. – Ale tam jest tyle rzeczy do zobaczenia i tyle miłości. Byłam kochana…! – zaśpiewała nagle na cały Ogród-Nie-ogród. – Byłam kochana…! Kochana!

– A mnie nie chcieli – powiedział chłopiec z nogami karła i głową olbrzyma. – Zostawili mnie w specjalnym domu i spędziłem w nim całe życie. Ale oglądałem przez okno świat, widziałem ludzi innych niż ja, patrzyłem w niebo, nie tak niebieskie jak w Ogrodzie, lecz co dzień inne. I tęsknię za tym, więc już wiem, co to tęsknota. Warto dla niej zejść na ziemię.

– Wożono nas w klatce po wielu miastach i pobierano opłatę za pokazywanie tłumom. Tłumy śmiały się i trzęsły ze strachu, ale widziałyśmy tyle miejsc i tyle zdumiewających zjawisk… Ziemia jest piękna – powiedziały chórem syjamskie siostry, zrośnięte tułowiami, których zniekształcone, za duże głowy odchylały się w dwie różne strony.

– Chciałem żyć, nawet gdyby to miało być straszne, ale nie dano mi. Urodziłem się w czasie, gdy pozwalano żyć tylko dzieciom doskonałym. Zazdroszczę ci, Myszko. Byłaś na świecie aż osiem długich lat – powiedział chłopczyk, którego malutka głowa, pozbawiona szyi, wyrastała wprost z przerośniętego tułowia.

– Zazdrościmy ci, Myszko… Tyle widziałaś… Tyle przeżyłaś… Kochano cię… – śpiewały Dary Pana, które przebywały na ziemi krótko lub nie widziały jej wcale.

– Każda sekunda na ziemi jest warta milionów lat pamięci – nuciły inne, wspominając czas, w którym nawet ból był dowodem życia.

Dary Pana tańczyły, wyrażając radość z krótkiego pobytu na ziemi, z krótkich, lecz prawdziwych uczuć, których tam zaznały – miłości, nienawiści, przyjęcia lub odrzucenia, izolacji lub samotności; osaczenia spojrzeniami i zimną ciekawością lub nadmiernym współczuciem; czasami, choć rzadko, doświadczały obojętnej zgody na swoją odrębność. Motyl skryty w poczwarce ich ciała trzepotał bezradnie niewidzialnymi dla ludzi skrzydłami; niekiedy ktoś pogłaskał go po wiecznie zwiniętych skrzydłach, i te chwile Dary Pana pamiętały najmocniej. Inne wyrażały w tańcu tęsknotę za nigdy nie doświadczonym darem życia, za nieznaną ziemią, za niedobrymi, ale prawdziwymi uczuciami, które możliwe były tylko tam.

Nagle w grupie tańczących dzieci Myszka dostrzegła chłopca o oczach takich samych jak jej oczy, z okrągłą buzią, z nieforemnym ciałem i dziwnie bliskim uśmiechem.

– Chyba cię znam? – spytała, biorąc go za rękę.

– O, tak – odpowiedział. – Zawsze przeczuwałaś mnie w swoim tacie – uśmiechnął się znowu, nieśmiało, lecz ufnie.

– Tak! – zawołała. – Tak! I wiem, kim jesteś! Jesteś tą jego cząstką, która mnie szukała!

– Tak, Myszko. I byłem szczęśliwy tam, na dole. Kochali mnie.

– Mój tato też? – spytała z nadzieją.

– On najbardziej.

– I nie uciekał? – ponowiła pytanie, wstrzymując oddech.

– Zawsze trzymał mnie za rękę. Kochał mnie tak, jak teraz kocha ciebie.

– Kocha mnie? – szepnęła Myszka.

– Cały czas cię kochał, ale dopiero teraz o tym wie. Ludzie bardzo często dowiadują się o czymś za późno – powiedział chłopiec, ale już podbiegły do nich inne Dary Pana i chłopiec zniknął jej z oczu. “Znajdę go, wiem o tym”, pomyślała z radością. “Można tu znaleźć wszystko, co zgubiło się na ziemi”.

– Życie było piękne, Myszko! Ale nie żałuj, że się kończy. Wszystko musi się skończyć, nie tylko radość, ale i ból. Tu będzie ci dobrze, tu nie ma bólu – zachęcała ją dziewczynka z wielką głową i ciemnym otworem zamiast nosa.

Dary Pana tańczyły i Myszka zapragnęła dołączyć do ich kręgu, gdy znowu usłyszała surowy Głos:

– Pozwalam ci ostatni raz zejść na dół. Na chwilkę…

– Na chwilkę – powtórzyła pokornie i szeroko otworzyła oczy.

Leżała w łóżku, kołdra była niezwykle ciężka i uniemożliwiała ruchy; ciało miała spocone, a przez mgłę zalewającego oczy potu wydawało jej się, że widzi nad sobą nie tylko mamę, ale i tatę.

– Ta? O? – powiedziała szeptem, którego nikt nie usłyszał, gdyż bardziej przypominał westchnienie niż słowa.

– Ona się uśmiecha? Do mnie? – spytał tata (albo On, ale Myszka już nie umiała ich rozróżnić).

– Daj rączkę, Myszko – powiedział tata albo On, gdyż zaraz usłyszała ponownie:

– Daj rękę. Wracamy. Musisz zrobić miejsce dla twojej siostry…

– Siostry? – ucieszyła się Myszka, lecz zaraz posmutniała: – Czy nigdy jej nie poznani?

– Nigdy. Ona dopiero się zjawi. I nie będzie taka jak ty, lecz zwykła. Ale nie martw się, w Ogrodzie masz wiele braci i sióstr. Chodź, Myszko, daj rękę… – zaśpiewał łagodny, melodyjny Głos.

Myszka ufnie wyciągnęła dłoń i poczuła mocny, ciepły uścisk.

“Gdyby tatuś poszedł ze mną na spacer, dotyk jego ręki byłby taki sam”, pomyślała.

Adam po raz pierwszy obejmował małą dłoń swojej córki. “Ręka Adasia”, przypomniał sobie nagle. “Taka sama nieforemna i krótkopalca, bezradna i spocona była rączka Adasia…” Przez moment poczuł, jak te krótkie, palce zaciskają się mocno na jego dużej ręce. “Czy to Adaś, czy Myszka, czy oboje razem, jedno w drugim?”, zadawał sobie pytanie.

– Myszka… – szepnął.

– Myszko, idziemy – powiedział stanowczo Głos.

– Idziemy – szepnęła bez słów, zastanawiając się, czyja dłoń jest taka duża, dobra i bezpieczna.

– Gdzie jesteś? – spytała Myszka.

– Wszędzie – odparł Głos.

– Nie widzę Cię – zmartwiła się Myszka. – Ależ widzisz… spójrz… Widzisz mnie w światłocieniu tego Ogrodu i wszystkich innych Ogrodów. Słyszysz mnie w śpiewie wiatru. Czujesz mnie w wilgoci rosy, w miękkości wody… Jestem na dole, jestem na górze, jestem na Początku, na Końcu i w Środku…

– Widzę, słyszę, czuję – ucieszyła się Myszka, lecz zaraz spytała, myśląc o tych, których zostawiła na dole: – Czy nie będzie im smutno beze mnie?

– Urodzi się im nowe dziecko – przypomniał pogodnie Głos.

– I będzie lekkie? Zwinne? Zatańczy, gdy usłyszy muzykę?

– Tak.

– A mój tata? Chciałabym, żeby mnie kochał, choć mnie już nie ma…

– Kocha cię.

– Jak? – spytała Myszka.

– Jak siebie samego.

– Czy to jest wielka miłość?

– Największa, na jaką stać człowieka – odpowiedział Głos z surową pewnością.

Westchnęła i zaczęła się zastanawiać, o co ma jeszcze zapytać. Wreszcie szepnęła:

– A czy ty mnie kochasz?

– Kocham cię, Myszko – zasyczał Wąż.

– A On?

– Marudzisz, Myszko – powiedział Wąż, ale On już odpowiadał głosem taty:

– Kocham cię. Kocham cię bardzo.

I Myszka rzuciła Mu się w objęcia. Zatonęła w nich i zawirowała na paluszkach w nie kończącym się tańcu. Wirowała tak szybko, że zaczęła przemieniać się w rozmazaną, połyskliwą, coraz słabiej widoczną kolorową plamę. I tańcząc w Jego potężnych, bezkresnych ramionach, była coraz lżejsza i lżejsza, aż wreszcie stała się tak lekka, jakby jej nigdy nie było.

53
{"b":"87879","o":1}