Литмир - Электронная Библиотека

Wstałem i starając się jak najmniej hałasować ruszyłem w kierunku łazienki czując ogromną potrzebę zwrócenia dalszej porcji alkoholu. Zajęło mi to sporo czasu i zakończyłem sprawę kolejnym prysznicem — drugim w ciągu czterech dni, co przy stanie moich finansów było szaloną ekstrawagancją. Poczułem się jednak nieco lepiej i kiedy wróciłem do pokoju. Klara była już na nogach, przyniosła skądś herbatę, prawdopodobnie od Shicky'ego, i czekała na mnie.

— Dziękuję — powiedziałem ze szczerą wdzięcznością. Byłem całkowicie odwodniony.

— Pij po jednym łyczku, staruszku — poradziła z troską, ale i tak sam dobrze wiedziałem, że nie mogę żołądka do niczego zmuszać. Udało mi się wypić dwa łyki, po czym znowu wyciągnąłem się w hamaku, lecz wtedy byłem już prawie pewien, że wyżyję.

— Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

— Byłeś cokolwiek natarczywy — odrzekła. — A nie wychodziło ci najlepiej, choć miałeś ogromną ochotę.

— Bardzo mi przykro.

Wyciągnęła dłoń i ścisnęła moją stopę. — Nie przejmuj się. Co porabiałeś?

— Jakoś tam było. Bardzo miłe przyjęcie. Ale chyba cię tam nie widziałem.

Potrząsnęła głową. — Przyszłam późno. A jeśli chodzi o ścisłość — nie byłam zaproszona.

Nie odpowiedziałem, wyczuwałem, że Klara i Sheri nie lubią się zbytnio, prawdopodobnie ze względu na mnie. — Nigdy nie interesowały mnie Skorpiony — zaczęła Klara czytając w moich myślach. — Szczególnie takie nie całkiem dojrzałe z obrzydliwą, ogromną szczęką. Nie można się po nich spodziewać ani inteligencji ani dowcipu. — Ale po chwili oddała Sheri sprawiedliwość: — Nie sposób jej jednak odmówić odwagi.

— Nie mam ochoty na sprzeczki — odrzekłem.

— Jakie tam sprzeczki — nachyliła się przytulając moją głowę. Pachniała potem i kobiecością, w innej sytuacji byłoby to całkiem miłe. Ale w tej chwili nie bardzo mi odpowiadało.

— Co się stało z olejkiem piżmowym? — spytałem.

— Słucham?

Nagle dotarło do mnie to, z czego zdawałem sobie sprawę już od dłuższego czasu. — Kiedyś często używałaś tych perfum. To pierwsza rzecz, którą u ciebie zauważyłem. — Przypomniała mi się uwaga Francy Hereiry o smrodzie na Gateway i uświadomiłem sobie, że już od bardzo dawna nie pamiętam, żeby Klara szczególnie ładnie pachniała.

— Kochanie, czy koniecznie chcesz się ze mną pokłócić?

— Skądże, jestem tylko ciekaw, kiedy przestałaś ich używać? Wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała, chyba że za odpowiedź można uznać poirytowaną minę. Mnie to wystarczyło, bo dość często powtarzałem jej, jak bardzo lubię ten zapach. — Jak tam kuracja? — spytałem zmieniając temat.

Niewiele to pomogło.

— Pewnie się fatalnie czujesz — odpowiedziała chłodno Klara. — Chyba już sobie pójdę.

— Ale ja naprawdę jestem ciekaw — nalegałem. — Chciałbym się dowiedzieć, czy coś ci to daje. — Nie wspomniała mi ani słowa o psychiatrze, choć wiedziałem, że się do niego zapisała, mam wrażenie, że na wizyty u niego poświęcała dwie, trzy godziny dziennie. U niego lub u maszyny. Postanowiła przecież skorzystać z usług komputera Korporacji.

— Nienajgorzej — odpowiedziała jakby nieobecna.

— Czy udało ci się już przezwyciężyć fiksację na tle ojca? — spytałem.

— Bob — zapytała — nie przyszło ci kiedyś do głowy, że i tobie przydałaby się pomoc?

— Zabawne, Louise Forehand powiedziała mi dokładnie to samo.

— To wcale nie jest zabawne. Zastanów się nad tym. Do zobaczenia. Po jej wyjściu odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. Psychiatra! Na co mi to? Potrzebowałem jedynie takiego sukcesu jak Sheri… A na to potrzebna mi była tylko… tylko… Tylko odwaga, by zgłosić się na kolejną wyprawę. Wyglądało jednak, że odwagi tej miałem bardzo niewiele.

Czas przemykał mi między palcami, a może to ja sam ten czas zabijałem. Pewnego dnia, na przykład, wybrałem się do muzeum. Zainstalowano już pełen zestaw holobrazów przedstawiających znalezisko Sheri. Wyświetlałem je dwa czy trzy razy po to tylko, by zobaczyć jak wygląda siedemnaście milionów pięćset pięćdziesiąt tysięcy. Całość sprawiała wrażenie bezwartościowych rupieci, szczególnie kiedy ukazywał się każdy przedmiot osobno. Było tam jakieś dziesięć wachlarzy modlitewnych, co dowodziło, jak przypuszczam, że Heechowie lubili dołączać przedmioty artystyczne nawet do zestawu kluczy samochodowych — czyli tego, czym mógł być ten zestaw jakby trójkątnych śrubokrętów z elastycznymi końcówkami — kluczy nasadkowych, ale wykonanych z jakiegoś miękkiego materiału, elektrycznych próbników oraz przedmiotów, które nie przypominały niczego, co w życiu widziałem. Rozłożone pojedynczo sprawiały wrażenie przypadkowo zestawionych, ale tak idealnie pasowały do siebie i mieściły się w płaskich wyściełanych pudełkach tworzących cały komplet, że stanowiły przykład mistrzowskiego wykorzystania przestrzeni. Siedemnaście milionów pięćset pięćdziesiąt tysięcy! Gdybym nie rozstał się z Sheri, mógłbym być teraz przy forsie. . '

Lub na tamtym świecie.

Zatrzymałem się przy mieszkaniu Klary, chwilę się tam pokręciłem, ale nie doczekałem się. To nie była jej pora na wizytę u psychiatry. Z drugiej jednak strony nie byłem już na bieżąco z jej aktualnym rozkładem dnia. Znalazła sobie następne dziecko, któremu matkowała, gdy rodzice nie mieli czasu — małą czarną dziewczynkę, może czteroletnią, która przyjechała na Gateway z matką astrofizyczką i ojcem egzobiologiem. A czy Klara nie poszukała sobie jakiegoś innego jeszcze zajęcia, tego nie wiedziałem.

Powoli ruszyłem w kierunku mego pokoju, Louise Forehand wyjrzała ze swoich drzwi, po czym weszła za mną. — Bob — zapytała z napięciem w głosie — czy coś słyszałeś, że mają ogłosić jakąś wysoką premię za niebezpieczeństwo?

Zrobiłem jej miejsce obok siebie. — Ja? Nie, skąd miałbym wiedzieć? — Jej blada, muskularna twarz była bardziej zacięta niż zazwyczaj, nie miałem pojęcia dlaczego.

— Myślałam, że może coś słyszałeś, od Dane Miecznikowa na przykład. Wiem, że się znacie, i widziałam, jak w szkole rozmawiał z Klarą. — Nic na to nie odpowiedziałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem co. — Krążą plotki, że przygotowuje się dość ryzykowną wyprawę naukową. Chciałabym w niej wziąć udział.

Objąłem ją. — Co się stało?

— Uznali, że Willa nie żyje. — Zaczęła płakać.

Przytuliłem ją i dałem się jej wypłakać. Pocieszyłbym ją, gdybym wiedział jak, ale czy w ogóle był na to jakiś sposób? Po chwili wstałem i poszperałem w szafce w poszukiwaniu skręta, którego Klara zostawiła tam parę dni temu. Znalazłem go, zapaliłem i podałem Louise.

Zaciągnęła się długo, głęboko i wypuściła dym dopiero po chwili. — Ona nie żyje. Bob — powiedziała. Nie płakała, była przygnębiona, ale zdążyła się już rozluźnić, co wyraźnie widać było po mięśniach szyi i kręgosłupie.

— Jeszcze może wrócić, Louise.

— Nie. — Potrząsnęła głową. — Korporacja uznała jej statek za zaginiony. Owszem, statek może jeszcze i wróci, ale Willa nie będzie żyła. Ostatnia rację żywności zużyli dwa tygodnie temu. — Zapatrzyła się na chwilę przed siebie, potem westchnęła i uniosła się, by jeszcze raz pociągnąć. — Gdyby tylko Sess był tutaj — powiedziała opadając do tyłu i wyciągając się, wyczuwałem dłonią pulsowanie jej mięśni.

OGŁOSZENIA DROBNE

POTRZEBUJĘ twojej odwagi, by wyruszyć po pół miliona plus premię. Nie proś — rozkazuj! 87-299.

PUBLICZNA AUKCJA przedmiotów osobistego użytku osób, które nie powróciły. Plac Korporacji, Charlie 9, Jutro 13.00-17.00.

TWOJE DŁUGI zostaną spłacone, gdy uzyskasz Jedność. On/Ona jest Heechem i wybacza. Kościół Cudownie Utrzymanego Motocykla. 88.344.

JEDYNIE MONOSEKSUALIŚCI — celem wzajemne zrozumienie. Pieszczoty wykluczone. 87-913.

Zauważylem, że skręt zaczyna działać. Na mnie na pewno. To nie było zwykłe doniczkowe paskudztwo wciśnięte między bluszcz na Gateway. Klarze udało się zdobyć prawdziwą Czerwoną Neapolitańską od jednego z chłopców z krążownika, uprawianą w cieniu winnic Lacrima Cristi na zboczu Wezuwiusza. Louise odwróciła się do mnie i wtuliła brodę w zagięcie mojej szyi. — Ja tak bardzo kocham swoją rodzinę — powiedziała już spokojnie. — Myślałam, że się w końcu nam powiedzie. Przecież już najwyższa pora.

42
{"b":"303692","o":1}