— Boję się, że coś się stało Sewerynowi.
SEKSTA
Kiedy to znajduje się Seweryna zamordowanego, nie znajduje się natomiast księgi, którą znalazł on.
Szybkim krokiem i w trwodze przemierzyliśmy równię. Kapitan łuczników prowadził nas w stronę szpitala, a kiedy tam doszliśmy, zobaczyliśmy, jak w gęstej szarości krzątają się cienie; byli tam mnisi i famulusi, którzy nadbiegli, byli łucznicy, którzy stali przy drzwiach i zagradzali dostęp.
— Tych zbrojnych wysłałem ja, by szukali człeka, który mógłby rzucić światło na wiele tajemnic —oznajmił Bernard.
— Brat herborysta? —zapytał zdumiony opat.
— Nie, zaraz obaczysz —odparł Bernard torując sobie drogę do środka.
Weszliśmy do pracowni Seweryna, a tam przedstawił się naszym oczom nader smutny obraz. Nieszczęśliwy herborysta leżał trupem w kałuży krwi, z głową rozłupaną. Wydawało się, że przez wszystkie półki dokoła przeszedł huragan; ampuły, flaszki, księgi, dokumenty walały się wszędzie w wielkim nieładzie i zniszczeniu. Obok ciała leżał globus niebieski przynajmniej dwakroć większy od głowy człowieka; z kunsztownie rzeźbionego metalu, ze złotym krzyżem na górze i osadzony na krótkim ozdobnym trójnogu. Kiedy tu przychodziłem, zawsze widziałem go na stole na lewo od wejścia.
Na drugim końcu pokoju dwaj łucznicy trzymali mocno klucznika, który wyrywał się zapewniając o swojej niewinności, a zdwoił jeszcze wrzaski, kiedy ujrzał, że wchodzi opat.
— Panie —krzyczał —pozory są przeciwko mnie! Wszedłem, kiedy Seweryn już nie żył, i znaleźli mnie, kiedym przyglądał się, oniemiały, tej okropności!
Dowódca łuczników podszedł do Bernarda i za jego przyzwoleniem złożył mu w obecności wszystkich meldunek, Łucznicy otrzymali rozkaz znalezienia i zatrzymania klucznika, więc od ponad dwóch godzin szukali go po opactwie… Chodzi niechybnie —pomyślałem —o polecenie wydane przez Bernarda, zanim wszedł do kapituły, a żołnierze, obcy tutaj, prowadzili pewnie swoje poszukiwania w niewłaściwych miejscach, nie zdając sobie sprawy z tego, że klucznik, nie wiedząc jeszcze o swoim przeznaczeniu, był wraz z innymi w narteksie; a zresztą utrudniła im łowy mgła. W każdym razie ze słów kapitana można było domyślić się, że Remigiusz, po tym jak ja go opuściłem, szedł w stronę kuchni, a wtedy ktoś go zobaczył i wezwał łuczników, którzy dotarli do Gmachu, kiedy znowu się stamtąd oddalił, i to tuż przed ich przybyciem, gdyż w kuchni był Jorge, który twierdził, iż przed chwilą z nim rozmawiał. Łucznicy przejrzeli wówczas ogrody i tam spotkali wyłaniającego się z mgły niby zjawa starego Alinarda, który prawie zabłądził. Właśnie Alinard powiedział, że widział klucznika nieco wcześniej, jak ów wchodził do szpitala. Łucznicy poszli tam i zastali drzwi otwarte. Kiedy weszli, ujrzeli Seweryna bez duszy i klucznika, który jak oszalały wywracał półki, zwalając wszystko na ziemię, jakby czegoś szukał. Łatwo było pojąć, co się stało —kończył kapitan. Remigiusz wszedł, rzucił się na herborystę, zabił go i szukał właśnie rzeczy, dla której zabił.
Łucznik podniósł z ziemi sferę niebieską i podał ją Bernardowi. Wyszukana architektura kręgów z miedzi i srebra, utrzymywana przez mocniejsze belkowanie pierścieni z brązu, osadzona trzpieniem na trójnogu, opadła z taką siłą na czaszkę ofiary, że przy uderzeniu wiele z delikatniejszych kręgów połamało się lub zgniotło z jednej strony. A o tym, że była to owa strona, która zetknęła się z czaszką Seweryna, świadczyły ślady krwi i nawet gruzełki włosów oraz plugawe strzępy materii mózgowej.
Wilhelm pochylił się nad Sewerynem, by stwierdzić jego śmierć… Oczy biedaka, przesłonięte krwią, która trysnęła z głowy, były wytrzeszczone, i zadałem sobie pytanie, czy da się w zastygłej źrenicy odczytać, a opowiadano, iż takie przypadki bywały, obraz mordercy, ostatni ślad tego, co widziała ofiara. Zobaczyłem, że Wilhelm ogląda dłonie trupa, by sprawdzić, czy ma czarne plamy na palcach, aczkolwiek w tym wypadku przyczyna śmierci była oczywista; ale Seweryn miał na rękach te same skórzane rękawice, w których, jak widziałem, często dotykał niebezpiecznych ziół, jaszczurek, nieznanych owadów. Bernard Gui zwrócił się do klucznika:
— Remigiuszu z Varagine, bo tak brzmi twoje imię, nieprawdaż? Kazałem szukać cię łucznikom na podstawie innych oskarżeń i by potwierdzić inne podejrzenia. Teraz widzę, żem działał właściwie, aczkolwiek, wyrzucam sobie, zbyt powoli. Panie —rzekł do opata —uznaję się za prawie winnego tej ostatniej zbrodni, gdyż od samego rana, odkąd wysłuchałem zeznań innego nędznika, aresztowanego tej nocy, wiedziałem, że trzeba oddać w ręce sprawiedliwości tego człeka. Ale widziałeś także ty, rankiem zaprzątnięty byłem innymi obowiązkami, moi ludzie zaś robili, co mogli…
Kiedy tak przemawiał głośno, by słyszeli go wszyscy obecni (a pokój w tym czasie zapełnił się ciżbą ludzi, którzy napływali ze wszystkich stron, przyglądali się rozrzuconym i zniszczonym rzeczom, wskazywali sobie palcami zwłoki i komentowali półgłosem wielką zbrodnię), dostrzegłem w małym tłumie Malachiasza przyglądającego się z posępną twarzą scenie. Dostrzegł go też klucznik, którego właśnie wywlekano na zewnątrz. Wyrwał się łucznikom i rzucił się na konfratra, chwytając go za suknię i przemawiając doń krótko i rozpaczliwie, z twarzą przy twarzy, aż odciągnęli go. Ale wleczony już brutalnie, obrócił się jeszcze do Malachiasza, krzycząc:
— Przysięgnij, to i ja przysięgnę!
Malachiasz nie odpowiedział od razu, jakby szukał stosownych słów. Potem, kiedy wleczono już klucznika przez próg, rzekł mu:
— Niczego nie uczynię przeciwko tobie.
Wilhelm i ja spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się, co oznacza ta scena. Także Bernard obserwował ją, ale nie wydawał się zakłopotany, nawet uśmiechnął się do Malachiasza, jakby aprobując jego słowa i przypieczętowując z nim posępne wspólnictwo. Potem oznajmił, że zaraz po posiłku zbierze się w kapitule trybunał, by wszcząć publiczne dochodzenie. I wyszedł, rozkazując zaprowadzić klucznika do kuźni i nie pozwolić mu rozmawiać z Salwatorem.
W tym momencie usłyszałem, jak zza naszych pleców zwraca się do nas Bencjusz:
— Wszedłem zaraz po was —oznajmił szeptem —kiedy pokój był jeszcze na pół pusty, i Malachiasza tu nie było.
— Wszedł później —odparł Wilhelm.
— Nie —zapewnił Bencjusz —stałem koło drzwi, widziałem, kto wchodzi. Mówię ci, Malachiasz był już w środku… przedtem.
— Przed czym?
— Zanim wszedł klucznik. Nie mogę tego przysiąc, ale wydaje mi się, że wyszedł zza tej zasłony, kiedy było nas już tu dużo —i wskazał na obszerną zasłonę odgradzającą łoże, na którym Seweryn zwykle kładł tego, kto był dopiero co poddany zabiegom medycznym, by odpoczął.
— Chcesz powiedzieć, że to on zabił Seweryna i że schował się tam, kiedy wszedł klucznik? —zapytał Wilhelm.
— Albo że zza zasłony patrzył na to, co się tu stało. Czyż w przeciwnym wypadku klucznik błagałby, żeby mu nie szkodził, obiecując w zamian nie szkodzić jemu?
— To możliwe —rzekł Wilhelm. —W każdym razie była tu księga, która powinna i pozostać, bo i klucznik, i Malachiasz wyszli z pustymi rękami.
Wilhelm wiedział z mojego sprawozdania, że Bencjusz był wszystkiego świadom, i w tym momencie potrzebował pomocy. Podszedł do opata, który przyglądał się ze smutkiem zwłokom Seweryna, i poprosił, by ów nakazał wyjść wszystkim, gdyż chce lepiej obejrzeć to miejsce. Opat przystał na to i wyszedł sam, nie mieszkając posłać Wilhelmowi spojrzenia pełnego powątpiewania, jakby wyrzucał mu, że ciągle pojawia się za późno. Malachiasz chciał zostać, wysuwając rozmaite uzasadnienia, wszystkie niejasne; Wilhelm zwrócił mu uwagę, że nie jest to biblioteka i że w tym miejscu nie może powoływać się na swoje prawa. Był uprzejmy, ale nieugięty, i pomścił się za to, że Malachiasz nie pozwolił mu obejrzeć stołu Wenancjusza.