Jak zobaczymy, przypomnę sobie już wkrótce, ale w sposobności (niestety!) nader odmiennej.
NOC
Kiedy to Salwator daje się głupio przyłapać Bernardowi Gui, zaś dzieweczka, którą miłuje Adso, jest zatrzymana jako czarownica, i wszyscy idą spać bardziej nieszczęśliwi i zatroskani, niż byli przedtem.
Rzeczywiście, schodziliśmy do refektarza, kiedy usłyszeliśmy jakieś krzyki i zobaczyliśmy mdłe światełka błyskające gdzieś od strony kuchni. Wilhelm zaraz zgasił kaganek. Przemykając pod ścianami, zbliżaliśmy się do drzwi wychodzących do kuchni i spostrzegliśmy, że owe odgłosy dobiegają z zewnątrz, ale drzwi do kuchni są otwarte. Potem głosy i światła oddaliły się i ktoś zatrzasnął gwałtownie drzwi. Był to wielki tumult, który zapowiadał, że zdarzyło się coś niemiłego. Czym prędzej przeszliśmy przez ossuarium, wyłoniliśmy się w pustym kościele, wyszliśmy przez portal południowy i dostrzegliśmy, że światło łuczyw pojawiło się w krużgankach.
Pospieszyliśmy tam, i w ogólnym zamieszaniu można było mniemać, że my także, wraz z licznymi, którzy byli już na miejscu, przybiegliśmy z dormitorium albo domu pielgrzymów. Zobaczyliśmy, że łucznicy trzymają mocno Salwatora, białego jak białko jego oczu, i niewiastę, która płakała. Serce mi się ścisnęło: była to ona, dzieweczka z moich myśli. Kiedy mnie zobaczyła, poznała i rzuciła spojrzenie błagalne i pełne rozpaczy. Pchany porywem, chciałem rzucić się jej na ratunek, ale Wilhelm powstrzymał mnie, szepcząc do ucha napomnienia, w których nie było ni śladu serdeczności. Mnisi i goście nadbiegali teraz ze wszystkich stron.
Przybył opat, przybył Bernard Gui, któremu kapitan łuczników złożył krótki raport. Oto co się wydarzyło.
Z rozkazu inkwizytora patrolowali nocą całą równię, szczególną uwagę zwracając na drogę od bramy murów do kościoła, okolicę ogrodów i fasadę Gmachu (dlaczego? —zadałem sobie pytanie i zaraz pojąłem. Oczywiście Bernard zebrał od famulusów i kucharzy plotki o jakichś nocnych handlach, jakie odbywały się między światem spoza murów a kuchnią, choć nie dowiedział się, kto właściwie jest w nie wmieszany, a głowy bym nie dał, czy ten głupiec Salwator, który wyjawił wszak swoje zamiary przede mną, nie wygadał się już przedtem w kuchni lub stajniach przed jakimś nędznikiem, ten zaś, przestraszony popołudniowym wypytywaniem, rzucił Bernardowi ochłap tej pogłoski). Krążąc podejrzliwie w ciemności i mgle, łucznicy przyłapali w końcu Salwatora w towarzystwie niewiasty, kiedy krzątał się koło drzwi od kuchni.
— Niewiasta w tym świętym miejscu! I do tego z mnichem! —rzekł surowo Bernard obracając się do opata. —Magnificencjo —ciągnął —gdyby tylko chodziło o pogwałcenie ślubu czystości, ukaranie tego człowieka podlegałoby twojej jurysdykcji. Ale ponieważ nie wiemy jeszcze, czy zabiegi tych dwojga nędzników nie dotyczą zdrowia wszystkich, którym udzieliłeś gościny, musimy najpierw rozjaśnić tę tajemnicę. Nuże, mówię do ciebie, nędzniku —i wyrwał Salwatorowi widoczne dobrze zawiniątko, choć ten mniemał, że skrył je na piersi —co jest w środku?
Ja już wiedziałem; nóż, czarny kot, który zaraz po rozwinięciu pakunku uciekł miaucząc z wściekłością, i dwa jaja rozbite teraz i lepkie; a wszyscy wzięli je za krew albo żółć, albo inną nieczystą substancję. Salwator miał właśnie wejść do kuchni, zabić kota i wyłupić mu oczy, i skłonił dzieweczkę, kto wie, jakimi obietnicami, by z nim tu przyszła. Jakimiż to obietnicami, dowiedziałem się rychło. Łucznicy, wśród złośliwych śmiechów i lubieżnych słów, przeszukali dzieweczkę i znaleźli przy niej martwego kogucika, jeszcze nie oskubanego. Nieszczęście chciało, że nocą, kiedy wszystkie koty są czarne, kogut też wydał się czarny. Pomyślałem, że nie trzeba niczego więcej, by skusić wygłodniałą biedaczkę, która już poprzedniej nocy porzuciła (i z miłości do mnie!) cenne serce wołu…
— Ach, ach! —wykrzyknął Bernard wielce zatroskanym głosem —czarny kot i czarny kogut… Przecież ja znam te parafernalia… —Wśród stojących dostrzegł Wilhelma. —Czyż nie znasz ich ty też, bracie Wilhelmie? Czyż trzy lata temu nie byłeś inkwizytorem w Kilkenny, gdzie owa dziewczyna obcowała z diabłem, który ukazywał się jej w postaci czarnego kota?
Wydało mi się, że mój mistrz milczy z tchórzostwa. Chwyciłem go za rękaw, szarpnąłem i wyszeptałem z rozpaczą:
— Powiedzże mu, iż był do zjedzenia…
Wyzwolił się z mojego uchwytu i zwrócił się grzecznie do Bernarda:
— Nie wydaje mi się, byś potrzebował moich dawnych doświadczeń, by wyciągnąć swoje wnioski —rzekł.
— Ależ nie, są świadectwa znacznie większych autorytetów —uśmiechnął się Bernard. —Stefan de Bourbon opowiada w swojej rozprawie poświęconej siedmiu darom Ducha Świętego, jak to święty Dominik, po wygłoszeniu w Fanjeaux kazania przeciwko heretykom, zapowiedział niektórym niewiastom, że zobaczą, komu dotychczas służyły. I nagle rzucił między nie przerażającego kota, wielkości dużego psa, o oczach wielkich i pałających, krwawym języku sięgającym pępka, ogonie krótkim i sterczącym do góry w ten sposób, że w którą stronę zwierzę się obróciło, pokazywało bezeceństwo swojego tyłka, cuchnącego jak żaden inny, tak przystoi bowiem temu odbytowi, który liczni czciciele szatana, a wśród nich nie na ostatnim miejscu rycerze templariusze, zawsze całowali podczas swoich zgromadzeń. Krążył ów kot wokół kobiet przez godzinę całą, a potem skoczył na sznur dzwonu i wspiął się po nim, zostawiając za sobą swoje śmierdzące odchody. I czyż nie jest kot miłowany przez katarów, którzy według Alanusa ab Insulis wzięli swe imię od catus,gdyż całują zadek owej bestii, uznając ją za wcielenie Lucyfera? I czyż nie potwierdza tej szkaradnej praktyki również Wilhelm z Owernii w De legibus? I czyż nie powiada Albert Wielki, że koty są potencjalnymi demonami? I czyż nie przytacza mój czcigodny konfrater Jakub Fournier, jak na łożu śmierci inkwizytora Gaufrida z Carcassonne pojawiły się dwa czarne koty, które nie były niczym innym, jak demonami pragnącymi uczynić pośmiewisko ze śmiertelnych szczątków?
Szept przerażenia przebiegł przez grupę mnichów, wielu z nich uczyniło święty znak krzyża.
— Panie opacie, panie opacie —mówił dalej Bernard z cnotliwą miną —może jego magnificencja nie wiesz, jaki użytek czynią grzesznicy z tych narzędzi! Lecz wiem ja, gdyż Bóg tak zechciał! Widziałem występne niewiasty, jak w najciemniejszych godzinach nocnych wraz z innymi, lecz z tej samej ulepionymi gliny, posługiwały się czarnymi kotami, by czynić różne dziwy, czego nie mogły się wyprzeć; jeżdżenie okrakiem na niektórych zwierzętach i przemierzanie dzięki nocnym ciemnościom ogromnych przestrzeni, wleczenie za sobą niewolników, przeobrażonych w pożądliwe inkuby… I pokazuje się im sam diabeł, a przynajmniej one mocno w to wierzą, w postaci koguta lub innego czarnego zwierzęcia, i z tym igrają, nie pytaj nawet jak. I wiem jako rzecz pewną, że stosując tego rodzaju nekromancje, nie tak dawno w samym Awinionie sporządzono filtry i maści, by podnieść rękę na naszego pana papieża, zatruwając mu pożywienie. Papież zdołał obronić się i dostrzec jad dlatego tylko, że posiada cudowne klejnoty w kształcie języka węża, wzmocnione zachwycającymi szmaragdami i rubinami, które z mocy Boskiej służą wykrywaniu trucizny w pożywieniu! Jedenaście owych cennych języków podarował mu król Francji, dzięki niebu, i tylko w ten sposób pan nasz papież zdołał uniknąć śmierci! Co prawda, nieprzyjaciele papiescy uczynili nawet więcej, i wszyscy wiedzą, co odkryto w związku z heretykiem Bernardem Rozkosznym, który został zatrzymany dziesięć lat temu; znaleziono u niego w domu księgi o czarnej magii, opatrzone właśnie na stronicach najbardziej zbrodniczych notatkami, i były tam wszystkie wskazówki, jak sporządzać figurki z wosku, by szkodzić swoim wrogom. I wierzaj w tym domu również znaleziono figurki, które przedstawiały, z pewnością wykonany nadzwyczajnie biegle, wizerunek samego papieża z czerwonymi kółeczkami na tych częściach ciała, bez których żyć nie można; a wszyscy wiedzą, że takie figurki zawiesza się na sznurku przed lustrem, a następnie uderza w owe życiowe kółeczka igłami i… Och, lecz czemuż zatrzymuję się przy tych obrzydłych niegodziwościach? Sam papież mówił o nich i opisał je, potępiając, właśnie zeszłego roku w swojej konstytucji Super illius specula! I mam nadzieję, że macie jej kopię w swojej bogatej bibliotece, by medytować nad nią, jak być powinno…