— Graecum est, non legitur [64] —dokończyłem upokorzony.
— No właśnie, i sam widzisz, że Bacon miał rację. Ucz się! Ale nie traćmy ducha. Schowajmy pergamin i twoje notatki i chodźmy do biblioteki. Albowiem tego wieczoru nawet dziesięć zastępów piekielnych nie zdoła nas powstrzymać.
Przeżegnałem się.
— Ale któż mógł przyjść tu przed nami? Bencjusz?
— Bencjusz płonął chęcią, by dowiedzieć się, co jest między kartami Wenancjusza, ale nie wydawał mi się w nastroju do płatania nam psikusa tak złośliwego. W gruncie rzeczy zaproponował nam przymierze, a zresztą nie wyglądał na kogoś, kto ma dość odwagi, by wejść nocą do Gmachu.
— Więc Berengar? Albo Malachiasz?
— Berengar wydaje mi się mieć dość ducha, by coś takiego uczynić. W gruncie rzeczy jest współodpowiedzialny za bibliotekę, a ponieważ gryzą go wyrzuty sumienia, że zdradził jakiś sekret, uznał, iż Wenancjusz skradł księgę, i chciał być może odłożyć ją na właściwe miejsce. Nie zdołał wejść do biblioteki, więc teraz ukrył gdzieś wolumin, jeśli Bóg nam pomoże, możemy przyłapać go na gorącym uczynku, kiedy spróbuje odłożyć ją na miejsce.
— Ale mógłby to być również Malachiasz kierujący się tymi samymi intencjami.
— Raczej nie. Malachiasz miał dość czasu, by przeszukać stół Wenancjusza, kiedy został sam, by zamknąć Gmach. Wiedziałem o tym doskonale i nie miałem sposobu, żeby temu zapobiec. Teraz wiem, że tego nie uczynił. Jeśli zastanowić się dobrze, nie mamy żadnego . powodu, żeby podejrzewać Malachiasza, że wiedział, iż Wenancjusz dostał się do biblioteki i coś z niej zabrał. Wiedzą o tym Berengar i Bencjusz, a także ty i ja. Wskutek zwierzeń Adelma może o tym wiedzieć Jorge, ale on z pewnością nie był tym człekiem, który tak gwałtownie rzucił się po krętych schodach…
— Więc Berengar albo Bencjusz…
— A czemu nie Pacyfik z Tivoli lub inny z mnichów, których widzieliśmy dziś tutaj? Albo szkłodziej Mikołaj, który wie o moich okularach? Albo ten wielce osobliwy Salwator, który, jak nam powiedziano, krąży nocą nie wiadomo w jakich sprawach? Musimy być czujni i nie zawężać pola podejrzanych dlatego tylko, że wiadomości uzyskane od Bencjusza pchnęły nas w określonym kierunku. Bencjusz, być może, chciał wskazać nam fałszywy trop.
— Ale wydało ci się, że jest szczery.
— Z pewnością. Nie zapominaj jednak, że pierwszym obowiązkiem dobrego inkwizytora jest podejrzewać najpierw tych, którzy wydają ci się szczerzy.
— Paskudne jest zajęcie inkwizytora —rzekłem.
— Dlatego je porzuciłem. I jak widzisz, muszę do niego wrócić. Ale nuże do biblioteki!
NOC
Kiedy to w końcu wkraczamy do labiryntu, mamy dziwne wizje i, jak to bywa w labiryntach, błądzimy.
Niosąc wysoko przed sobą światło, wspięliśmy się z powrotem do skryptorium, tym razem schodami wschodnimi, które też prowadziły na piętro zakazane. Myślałem o tym, co o labiryncie powiedział Alinard, i oczekiwałem rzeczy przerażających.
Byłem zaskoczony, kiedy wyszliśmy w miejscu, do którego nie powinniśmy wchodzić, znaleźliśmy się bowiem w siedmiobocznej sali, niezbyt rozległej, bez okien, gdzie panował, jak zresztą na całym piętrze, zaduch i mocny zapach stęchlizny. Nic przerażającego.
Sala, jak powiedziałem, miała siedem ścian, ale jedynie w czterech z nich otwierało się między dwoma kolumnami osadzonymi w murze dosyć obszerne przejście pod pełnym łukiem. Przy ścianach ślepych stały ogromne szafy wypełnione ustawionymi równo księgami. Na szafach widniały opatrzone numerami tabliczki i tak samo na wszystkich półkach; były to bez wątpienia te same liczby, które widzieliśmy w katalogu. Pośrodku sali stół także zawalony księgami. Na wszystkich woluminach niezbyt gruba warstwa kurzu, znak, że księgi były dosyć często wycierane. Także na ziemi nie było żadnego plugastwa. Nad łukiem jednych z drzwi wielki wymalowany na ścianie kartusz z napisem Apocalypsis Iesu Christi.Nie wydawał się wyblakły, chociaż litery miały dawny krój. Później, także w innych pokojach, spostrzegliśmy, że te kartusze wyryto w kamieniu, i to dość głęboko, a następnie zagłębienia wypełniono farbą, jak to czyni się malując freski w kościołach.
Przeszliśmy przez jedne z drzwi. Znaleźliśmy się w pokoju z oknem, które zamiast szyb miało tafle alabastru; dwie ściany były ślepe, a w trzeciej było przejście tego samego rodzaju jak to, które przed chwilą przebyliśmy, i prowadzące do następnego pokoju, również z dwoma ścianami ślepymi, jedną z oknem, a drugą z kolejnymi drzwiami. W obu pokojach były kartusze podobne kształtem do tego, który widzieliśmy przedtem, ale z innymi słowami. Kartusz w pierwszym mówił: Super thronos viginti quatuor [65] ,zaś w drugim: Nomen illi mors [66] .Poza tym, chociaż oba pokoje były mniejsze od tego, przez który weszliśmy do biblioteki (tamten był siedmiokątny, te zaś dwa czworokątne), sprzęty były te same: szafy z księgami i stojący pośrodku stół.
Weszliśmy do trzeciego pokoju. Nie było tu książek ani kartusza. Pod oknem kamienny ołtarz. Troje drzwi, przez jedne właśnie weszliśmy; drugie wychodziły na pokój siedmiokątny, który już zwiedziliśmy, trzecie zaś zaprowadziły nas do kolejnego pokoju, niewiele różniącego się od innych, poza kartuszem, który mówił: Obscuratus est sol et aer [67] .Stąd przechodziło się do kolejnego pokoju z kartuszem Facta est grando et ignis [68] ;nie miał innych drzwi, więc dotarłszy tutaj nie można było iść dalej, trzeba było zawrócić.
— Pomyślmy —rzekł Wilhelm. —Cztery pokoje czworokątne albo z grubsza rzecz biorąc trapezoidalne, każdy z jednym oknem, otaczają siedmiokątny pokój bez okien, do którego prowadzą schody. Wydaje mi się to proste. Jesteśmy w baszcie wschodniej, a każda baszta, jeśli patrzeć z zewnątrz, ujawnia pięć okien, po jednym na ścianę. Rachunek się zgadza. Pokój pusty to ten właśnie, który wychodzi na wschód, dokładnie tak samo jak chór kościoła; o świcie promienie słońca oświetlają ołtarz, co wydaje mi się słuszne i pobożne. Jedyną rzeczą pomysłową są tu niechybnie tafle alabastru. Za dnia przenika przez nie piękne światło, nocą nie przepuszczają nawet promieni księżycowych. Nie jest to zresztą zbyt wielki labirynt. Teraz widzimy, dokąd prowadzi dalszych dwoje drzwi z pokoju siedmiobocznego. Sądzę, że pomiarkujemy się bez trudu.
Mój mistrz mylił się, a budowniczowie biblioteki byli zręczniejsi, niż sądziliśmy. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale kiedy opuściliśmy basztę, porządek pokojów stał się mniej przejrzysty. Jedne miały dwoje, inne troje drzwi. We wszystkich były okna, nawet w tych, do których wchodziliśmy z pokoju z oknem, mniemając, że zdążamy do wewnątrz Gmachu. Wszystkie miały ten sam rodzaj szaf i stołów, ustawione porządnie woluminy zdawały się jednakie i z pewnością nie pomagały nam rozpoznawać na pierwszy rzut oka, gdzie jesteśmy. Spróbowaliśmy zmiarkować się według kartuszy. Raz przeszliśmy przez pokój, w którym napisane było In diebus illis [69] ,i po jakimś czasie wydało się nam, że wróciliśmy w to samo miejsce. Ale przypomniałem sobie, że tam drzwi naprzeciwko okna prowadziły do pokoju z napisem Primogenitus mortuorum [70] ,gdy tymczasem teraz znaleźliśmy się w innym, gdzie raz jeszcze był napis Apocalypsis Iesu Christi,chociaż nie była to siedmiokątna sala, z której wyruszyliśmy. Fakt ten przekonał nas, że czasem te same kartusze powtarzają się w różnych pokojach. Znaleźliśmy dwa pokoje z Apocalypsis,jeden obok drugiego, i zaraz potem pokój z Cecidit de coelo stella magna [71] .