— I w ten sposób niweczą różnicę, która czyni osoby duchowne niezastąpionymi! Ale czemu w takim razie zdarza się później, że władze miejskie obracają się przeciwko heretykom i pomagają Kościołowi palić ich na stosie?
— Ponieważ spostrzegają, że ich rozprzestrzenianie się jest też zagrożeniem dla przywilejów świeckich, którzy mówią językiem ludowym. Na soborze laterańskim w 1179 (sam widzisz, że te historie sięgają czasów sprzed prawie dwustu lat) Walter Map ostrzegał już przed tym, co stanie się, jeśli będziemy udzielać wsparcia głupim i nie umiejącym czytać ni pisać ludziom, jakimi są waldensi. Powiada, jeśli dobrze pamiętam, że nie mają stałych siedzib, wędrują boso, pozbawieni wszystkiego, gdyż wszystko mają wspólne, i nadzy postępują za nagim Chrystusem; zaczynają w ten sposób, ponieważ teraz są odtrąceni, ale jeśli da się im zbyt wiele przestrzeni, wypędzą wszystkich. Dlatego miasta sprzyjały później zakonom żebraczym, a nam, franciszkanom, w szczególności; dzięki nam można było ustanowić harmonijny stosunek między potrzebą pokuty a życiem miejskim, między Kościołem a mieszczanami, których nie obchodziło nic poza handlem…
— Zatem zapanowała harmonia między umiłowaniem Boga a miłością do handlu?
— Nie, położono tamę ruchom odnowy duchowej, zostały skanalizowane w zakonie uznanym przez papieża. Ale to, co jest głębszym, ukrytym nurtem, nie zostało skanalizowane. Skończyło się z jednej strony na ruchach biczowników, którzy nie szkodzą nikomu, z drugiej zaś na bandach zbrojnych, jak bandy brata Dulcyna, na gusłach, jak w przypadku braci z Montefalco, o których wspomniał Hubertyn…
— Ale kto miał rację, kto ma rację, kto błądzi? —spytałem zbity z tropu.
— Wszyscy mają swoje racje i wszyscy zbłądzili.
— Lecz ty —wykrzyknąłem prawie w odruchu buntu —czemu nie zajmiesz stanowiska, czemu nie powiesz mi, gdzie jest prawda?
Wilhelm trwał przez chwilę w milczeniu, unosząc pod światło soczewkę, nad którą pracował. Potem opuścił rękę i pokazał mi przez szkiełko podkowę.
— Spójrz —powiedział. —Co widzisz?
— Podkowę, trochę większą.
— Oto najwięcej, co można uzyskać patrząc uważniej.
— Przecież to ciągle ta sama podkowa!
— Także manuskrypt Wenancjusza będzie zawsze tym samym manuskryptem, kiedy już zdołam go odczytać dzięki tej soczewce. Ale być może, kiedy przeczytam manuskrypt, lepiej poznam cząstkę prawdy. I może zdołam poprawić życie opactwa.
— To za mało!
— Mówię ci więcej, niż może się wydawać, Adso. Nie po raz pierwszy wspominam o Rogerze Baconie. Może nie był najmędrszym człowiekiem wszystkich czasów, ale zawsze pociągała mnie owa nadzieja, która ożywiała jego zamiłowanie do nauki. Bacon wierzył w siłę, w potrzeby, w duchowe wynalazki prostaczków. Nie byłby dobrym franciszkaninem, gdyby nie uważał, że biedni, wydziedziczeni, idioci i nie umiejący czytać ni pisać często przemawiają ustami Naszego Pana. Gdyby mógł poznać ich z bliska, byłby baczniejszy na braciaszków niż na prowincjałów zakonu. Prostaczkowie mają coś więcej ponad to, co mają uczeni, którzy często gubią się w poszukiwaniach reguł najogólniejszych. Mają poczucie tego, co jednostkowe. Ale samo to poczucie nie wystarcza. Prostaczkowie dostrzegają jakąś swoją prawdę, może prawdziwszą niż prawdy doktorów Kościoła, ale później zużywają ją w nieroztropnych gestach. Co należy czynić? Dać prostaczkom wiedzę? To zbyt łatwe i zbyt trudne. A poza tym, jaką wiedzę? Tę z biblioteki Abbona? Mistrzowie franciszkańscy stawiali sobie to pytanie. Wielki Bonawentura powiadał, że mędrcy winni doprowadzać do jasności pojęciowej prawdę zawartą w odruchach prostaczków…
— Jak kapituła w Perugii i uczone memoriały Hubertyna, które przeobrażają w postanowienia teologiczne owo nawoływanie prostaczków do ubóstwa —rzekłem.
— Tak, lecz sam widziałeś, zjawia się to zbyt późno, a kiedy się zjawia, prawda prostaczków przemieniła się już w prawdę możnych, stosowniejszą dla cesarza Ludwika niż dla biednego brata. Jak pozostać blisko doświadczenia prostaczków podtrzymując jego, by tak rzec, cnotę czynną, zdolność do przeobrażania i ulepszania ich świata? Na tym polegał problem Bacona: „Quod enim laicali ruditate turgescit non habet effectum nisi fortuito” [77] —powiadał. Doświadczenie prostaczków prowadzi do skutków dzikich i nie poddających się kontroli. „Sed opera sapientiae certa lege vallantur et in fine debitum efficaciter diriguntur.” [78]To jakby powiedzieć, że również w prowadzeniu spraw praktycznych, czy będzie to mechanika, rolnictwo, czy rządzenie miastem, potrzebny jest rodzaj teologii. Myślał, że nowa nauka o przyrodzie winna być wielkim przedsięwzięciem uczonych, które pozwoli dzięki rozmaitym wiadomościom o procesach naturalnych harmonijnie zaspokoić najważniejsze potrzeby, owo bezładne, ale na swój sposób prawdziwe i słuszne nagromadzenie nadziei prostaczków. Nowa nauka, nowa magia naturalna. Tyle że podług Bacona to przedsięwzięcie winno być kierowane przez Kościół i chyba mówił tak, bo w jego czasach wspólnota duchownych była tożsama ze wspólnotą ludzi uczonych. Dzisiaj jest inaczej, uczeni pojawiają się poza klasztorami i katedrami, nawet poza uniwersytetami. Spójrz, na przykład, na ten kraj, gdzie największy filozof naszego wieku nie był mnichem, ale aptekarzem. Mówię o tym Florentyńczyku, o którego poemacie słyszałem, ale którego nie czytałem, ponieważ nie rozumiem jego pospolitego języka, choć, o ile wiem, podobałby mi się nie zanadto, albowiem roi mu się w nim o sprawach dosyć odległych od naszego doświadczenia. Ale napisał, zdaje mi się, najroztropniejsze rzeczy, jakie dane jest człowiekowi pojąć, o naturze żywiołów i całego kosmosu, a też o kierowaniu państwami. Myślę przeto, że ponieważ ja i moi przyjaciele uznajemy dzisiaj za słuszne, by dla kierowania sprawami ludzkimi nie zwracać się do Kościoła, ale do zgromadzenia ludu ustanawiającego prawa, tak samo kiedyś wspólnocie mędrców przypadnie proponować tę najnowszą i ludzką teologię, jaką jest filozofia przyrody i magia doświadczalna.
— Piękne przedsięwzięcie —rzekłem —ale czy możliwe?
— Bacon tak uważał.
— A ty?
— Ja też w to wierzyłem. Ale żeby wierzyć, trzeba mieć pewność, że prostaczkowie mają rację, posiadają bowiem przeczucie tego, co jednostkowe, a tylko to jest dobre. Skoro jednak przeczucie tego, co jednostkowe, jest jedynym dobrym, w jaki sposób nauka zdoła ustalić na nowo prawa naturalne, jako że właśnie przez nie i ich wykładnię dobra magia staje się czynna?
— No właśnie —spytałem —jak zdoła?
— Już sam nie wiem. Tyle dyskusji odbyłem w Oksfordzie z moim przyjacielem Wilhelmem Ockhamem, który jest teraz w Awinionie. Zasiał w mojej duszy zwątpienie. Bo jeśli jeno przeczucie tego, co jednostkowe, jest dobre, fakt, że przyczyny tego samego rodzaju dają tego samego rodzaju skutki, jest twierdzeniem trudnym do udowodnienia. To samo ciało może być zimne lub gorące, słodkie lub gorzkie, wilgotne lub suche, być w jakimś miejscu, a w innym nie. Jak mogę odkryć powszechną więź, która porządkuje rzeczy, skoro nie mogę poruszyć palcem nie tworząc nieskończonej ilości nowych bytów, albowiem przy tym ruchu zmieniają się wszystkie relacje położenia między moim palcem a wszelkimi innymi rzeczami? Relacja to sposób, przez który mój umysł postrzega związek między poszczególnymi bytami, lecz jaka jest pewność, że ten sposób jest powszechny i stabilny?
— Ale wiesz przecież, że określona grubość szkła odpowiada określonej sile widzenia, i dlatego możesz zrobić soczewki takie same jak te, które zgubiłeś, bo inaczej jak mógłbyś?
— Bystra odpowiedź, Adso. Rzeczywiście, ustaliłem twierdzenie, że równej grubości winna odpowiadać równa siła widzenia. Ustaliłem je, ponieważ przedtem miałem już tego samego typu doznania jednostkowe. Ten, kto bada właściwości lecznicze ziół, wie, że wszystkie jednostkowe zioła, mające tę samą naturę, dają u pacjenta, jeśli są tak samo stosowane, skutki tej samej natury, i dlatego może sformułować twierdzenie, iż każde zioło tego to a tego gatunku jest dobre dla człowieka gorączkującego lub że każda soczewka tego to a tego typu powiększa w równej mierze to, co widzi oko. Nauka, o której mówił Bacon, obraca się niewątpliwie wokół takich twierdzeń. Zważ jednak, mówię o twierdzeniach dotyczących rzeczy, nie zaś o rzeczach samych. Nauka jest dosyć zaprzątnięta twierdzeniami i występującymi w nich określeniami, a określenia wskazują rzeczy poszczególne. Zrozum, Adso, muszę wierzyć, że moje twierdzenie sprawdza się, ponieważ poznałem je w oparciu o doświadczenie, ale żeby w to wierzyć, muszę założyć istnienie praw powszechnych, nawet jeśli nie mogę o nich mówić, albowiem już sama myśl o istnieniu praw naturalnych oraz danego porządku rzeczy prowadziłaby do wniosku, iż Bóg jest ich więźniem, a przecież Bóg jest tak całkowicie wolny, że gdyby tylko zechciał, wystarczyłby akt jego woli, by świat był inny.