— Albo Roberta z Bobbio —rzekłem.
— Może być. Ale teraz spójrz na katalog. Wiesz, że tytuły wpisywane są, powiedział nam o tym Malachiasz pierwszego dnia, w porządku napływania. A kto wpisuje je do rejestru? Bibliotekarz. Tak wiec podług zmiany pisma na tych stronicach będziemy mogli ustalić następstwo bibliotekarzy. Przejrzymy teraz katalog od tyłu, ostatnia kaligrafia to pismo Malachiasza, najwyraźniej gotyk, sam widzisz. Wypełnia niewiele stronic. Opactwo nie nabyło zbyt wielu ksiąg w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Potem zaczyna się szereg stronic zapisanych pismem drżącym, łatwo rozpoznać znaki Roberta z Bobbio, chorego wszak. Również tutaj jest niewiele stronic, Robert pewnie niedługo pełnił swoje obowiązki. A oto co mamy teraz: całe stronice innej kaligrafii, prostej i pewnej, cała seria nabytków (a wśród nich grupa ksiąg, które przeglądałem niedawno), doprawdy imponująca. Ileż musiał pracować Paweł z Rimini! Zbyt dużo, jeśli zważysz, że jak rzekł Mikołaj, Paweł został opatem w młodziutkim wieku. Przyjmijmy jednak, że ten żarłoczny czytelnik wzbogacił w ciągu niewielu lat opactwo o tyle ksiąg… Czyż nie powiedziano nam, że nazywano go Abbas Agraphicus z powodu tej dziwnej ułomności lub choroby, która nie pozwalała mu pisać? Kto więc pisał tutaj? Powiedziałbym, że jego pomocnik biblioteczny. Ale jeśliby ów pomocnik biblioteczny został później mianowany bibliotekarzem, pisałby nadal i zrozumielibyśmy, czemu tyle stronic zapisanych jest tą samą kaligrafią. Mielibyśmy więc miedzy Pawłem a Robertem innego bibliotekarza, wybranego jakieś pięćdziesiąt lat temu, owego tajemniczego rywala Alinarda, który spodziewał się, z racji starszeństwa, nastąpić po Pawle. Potem tamten znika i w jakiś sposób, wbrew oczekiwaniom Alinarda i innych, na jego miejsce wybiera się Malachiasza.
— Ale skąd masz pewność, że to wyliczenie jest dobre? Nawet przyjmując, że ta kaligrafia wyszła spod ręki bibliotekarza bez imienia, czemu nie miałyby być dziełem Pawła stronice jeszcze wcześniejsze?
— Ponieważ śród tych nabytków są rejestrowane wszystkie bulle i decretalia, które są wszak opatrzone dokładną datą. Mam na myśli to, że jeśli znajdziesz tu, jak przecież znajdujesz, Firma cautelaBonifacego VII z roku 1296, wiesz, że ten tekst nie wpłynął przed tym właśnie rokiem, i możesz domyślać się, że wpłynął też niedługo po tej dacie. W ten sposób mamy jakby kamienie milowe rozstawione w toku lat i dzięki nim, jeśli przyjmę, że Paweł z Rimini został bibliotekarzem w roku 1265, a opatem w 1275, i widzę następnie, iż jego kaligrafia, lub kaligrafia kogoś innego, kto nie był Robertem z Bobbio, rozciąga się od roku 1265 do 1285, odkrywam różnicę dziesięciu lat.
Mój mistrz był naprawdę nader przenikliwy.
— Ale jakie wnioski wyciągasz z tego odkrycia? —spytałem wtenczas.
— Żadnych —odrzekł —jedynie przesłanki. Potem podniósł się i poszedł pomówić z Bencjuszem.
Ten trwał dzielnie na swoim miejscu, lecz z miną niezbyt pewną siebie. Siedział nadal przy swoim starym stole i nie palił się zgoła do objęcia stołu Malachiasza, przy katalogu. Wilhelm zagadał doń dosyć chłodno. Nie zapomnieliśmy nieprzyjemnej sceny z poprzedniego wieczoru.
— Panie bibliotekarzu, chociaż stałeś się tak możny, mam nadzieję, że zechcesz powiedzieć mi jedną rzecz. Czy owego ranka, kiedy Adelmus i inni dyskutowali nad przemyślnymi zagadkami, a Berengar po raz pierwszy wspomniał o finis Africae,ktoś wymienił Coena Cypriani?
— Tak —odparł Bencjusz. —Czyż nie powiedziałem ci tego? Zanim zaczęło się rozprawiać o zagadkach Symfoniusza, właśnie Wenancjusz napomknął o Coenai Malachiasz rozgniewał się, mówiąc, że jest to dzieło haniebne, i przypominając, że opat wszystkim zakazał jego czy tania…
— Ach, opat? —rzekł Wilhelm. —Nader ciekawe. Dziękuję ci, Bencjuszu.
— Poczekaj —rzekł Bencjusz —chcę z tobą pomówić. Dał znak, byśmy wyszli z nim ze skryptorium na schody prowadzące do kuchni, aby inni nic nie słyszeli. Wargi mu drżały.
— Boję się, Wilhelmie —oznajmił. —Zabili także Malachiasza. Teraz ja wiem za dużo. A nadto zazdrości mi grupa Italczyków… Nie chcą już bibliotekarza cudzoziemca… Myślę, że inni zostali usunięci właśnie z tego powodu… Nigdy nie mówiłem ci o nienawiści Alinarda do Malachiasza, o jego urazach…
— Kim jest ten, który zajął przed laty jego miejsce?
— Tego nie wiem, zawsze gada o tym niejasno, a zresztą to stara historia. Pewnie wszyscy już nie żyją. Ale grupa Italczyków wokół Alinarda gada często… gadała często o Malachiaszu jako o pajacu podstawionym tutaj za kogoś innego za zgodą opata… Ja, nie zdając sobie z tego sprawy… wtrąciłem się do sprzecznej gry dwóch fakcji… Pojąłem to dopiero rano… Italia jest ziemią spisków, trują tu papieży, przedstawmy sobie w tym wszystkim biedne pacholę jak ja… Wczoraj nie rozumiałem tego, myślałem, że wszystko ma związek z księgą, ale teraz nie jestem już tego pewny, był to bowiem jeno pretekst; sam widziałeś, księgę odnaleziono, lecz Malachiasz i tak umarł… Muszę… chcę… chciałbym uciec. Co mi radzisz?
— Zachować spokój. Teraz prosisz o dobrą radę, czyż nie tak? Ale wczoraj wieczorem miałeś minę, jakbyś był panem całego świata. Głupcze, gdybyś pomógł mi wczoraj, przeszkodzilibyśmy tej ostatniej zbrodni. To ty dałeś Malachiaszowi księgę, która sprowadziła nań śmierć. Lecz powiedz mi przynajmniej jedno. Miałeś tę księgę w rękach, dotykałeś jej, ale czy czytałeś? I czemu zatem żyjesz?
— Nie wiem. Przysięgam, że nie dotykałem jej, albo raczej dotknąłem, by wziąć z pracowni, nie otwierając przecież, ukryłem ją pod suknią i poszedłem do celi, by wsunąć pod siennik. Wiedziałem, że Malachiasz daje na mnie baczenie, i natychmiast wróciłem do skryptorium. A później, kiedy Malachiasz zaproponował mi, bym został jego pomocnikiem, zaprowadziłem go do mojej celi i oddałem księgę. To wszystko.
— Nie mów, żeś nawet jej nie otworzył.
— Tak, otworzyłem przed ukryciem, by upewnić się, czy to naprawdę ta, której szukałeś. Zaczynała się manuskryptem arabskim, potem, jak mi się zdaje, był syryjski, potem tekst łaciński i wreszcie grecki…
Przypomniałem sobie skrót, który widzieliśmy w katalogu. Dwa pierwsze tytuły były wskazane jako ar. i syr. To ta księga! Lecz Wilhelm ciągnął:
— Tak więc dotknąłeś jej i nie umarłeś. A więc nie umiera się od dotykania. A co możesz powiedzieć o tekście greckim? Rzuciłeś nań okiem?
— Odrobinę, tyle, by zobaczyć, że jest bez tytułu, zaczynał się tak, jakby brakowało części…
— Liber acephalus… —mruknął Wilhelm.
— …spróbowałem czytać pierwszą stronę, ale prawdę mówiąc, znam grekę bardzo źle, potrzeba by mi było więcej czasu. Wreszcie zaciekawiła mnie inna osobliwość, właśnie w związku z kartami po grecku. Nie przerzuciłem ich, bo nie zdołałem. Karty były, jakby powiedzieć, nasiąknięte wilgocią, z trudem odlepiały się od siebie. A to ponieważ pergamin był dziwny… miększy od innych pergaminów, to zaś, w jaki sposób pierwsza stronica była strawiona i fałdowała się prawie, było… jednym słowem dziwne.
— Dziwne; tegoż wyrażenia użył Seweryn —rzekł Wilhelm.
— Pergamin jakby nie był pergaminem… Zdawał się tkaniną, ale cienką… —ciągnął Bencjusz.
— Charta lintea [128]albo pergamenum de pono —rzeki Wilhelm. —Nigdy takiego nie widziałeś?
— Słyszałem o nim, ale chyba nie widziałem. Mówi się, że jest bardzo drogi i kruchy. Dlatego używa się go mało. Wyrabiają go Arabowie, czy tak?
— Byli pierwsi. Ale wyrabiają go także tutaj, w Italii, w Fabriano. I jeszcze… Ależ z pewnością, jasne, to pewne! —Wilhelmowi zaiskrzyły się oczy. —To piękne i interesujące odkrycie, brawo Bencjuszu, dziękuję ci! Tak, wyobrażam sobie, że tutaj w bibliotece charta linteajest rzadkością, gdyż nie przychodziły tu manuskrypty z ostatnich czasów. A zresztą wielu lęka się, że nie przetrwa wieków jak pergamin, i być może słusznie. Można mniemać, że tutaj chcą czegoś, co byłoby trwalsze od spiżu… Pergamin de ponozatem! Żegnaj. I bądź spokojny. Tobie nie grozi niebezpieczeństwo.