— Dlaczego, jeśli zechce?
— Bo Bencjusz jest młody i został mianowany pomocnikiem, kiedy Malachiasz był jeszcze przy życiu, a być bibliotekarzem lub pomocnikiem bibliotekarza to dwie różne rzeczy. Tradycyjnie bibliotekarz jest później opatem…
— Ach to tak… Dlatego stanowisko bibliotekarza jest takie upragnione. Więc Abbon był bibliotekarzem?
— Nie, Abbon nie. Jego nominacja nastąpiła przed moim przybyciem tutaj, będzie teraz ze trzydzieści lat. Przedtem opatem był Paweł z Rimini, człek osobliwy, o którym opowiadano dziwne historie; zdaje się, że pożerał wprost księgi, znał na pamięć wszystkie księgi z biblioteki, ale cierpiał na dziwną ułomność, nie mógł pisać, nazywano go Abbas Agraphicus… Został opatem bardzo młodo, powiadało się, że miał poparcie Algirdasa z Cluny, Doctora Quadratusa… Ale to tylko stare gadki mnichów. Jednym słowem, Paweł został opatem, Robert z Bobbio zajął jego miejsce w bibliotece, ale zdrowie miał podkopane, spalała go choroba, wiedziano, że nie będzie mógł kierować losami opactwa, i kiedy Paweł z Rimini odszedł…
— Umarł?
— Nie, zniknął nie wiem jak, pewnego dnia wyruszył w podróż i nie wrócił, może został zabity przez rabusiów gdzieś w drodze… Kiedy wiec Paweł zniknął, Robert nie mógł zająć jego miejsca, i zaczęły się mroczne knowania. Abbon, powiada się, był naturalnym synem pana z okolicy, wyrósł w opactwie Fossanova, mówi się, że pacholęciem będąc, asystował świętemu Tomaszowi, kiedy ten tam marł, i czuwał nad przeniesieniem wielkiego ciała w dół po schodach wieży, bo nie udawało się znieść zwłok… to jego jedyny powód do chwały, szepczą złe języki… Faktem jest, że wybrano go opatem, chociaż bibliotekarzem nie był, i został wprowadzony przez kogoś, myślę, że Roberta, w tajemnice biblioteki.
— A czemu wybrano Roberta?
— Nie wiem. Zawsze starałem się nie wtykać zanadto nosa w te sprawy, nasze opactwa są miejscami świętymi, ale wokół godności opackiej snuje się czasem szkaradne knowania. Ja interesowałem się moimi szkłami i relikwiarzami, nie chciałem być wmieszany w te historie. Ale pojmujesz teraz, czemu opat nie chce wtajemniczyć Bencjusza; wskazałby tym sposobem jako swego następcę chłopaka nieroztropnego, prawie barbarzyńskiego gramatyka z najdalszej północy; jakże ów mógłby coś wiedzieć o tym kraju, opactwie i jego stosunkach z miejscowymi panami…
— Ale również Malachiasz nie był Italczykiem, ani Berengar, zostali jednak wyznaczeni do biblioteki.
— To jest właśnie niejasne. Mnisi szeptali, że od pół wieku pod tym względem opactwo odeszło od swoich tradycji… Dlatego ponad pięćdziesiąt lat temu, a może jeszcze dawniej, Alinard wzdychał do godności bibliotekarza. Bibliotekarzem był zawsze Italczyk, nie brakowało wielkich umysłów na tych ziemiach. A zresztą widzisz… —I Mikołaj zawahał się, jakby nie chciał powiedzieć tego, co powie —…widzisz, Malachiasz i Berengar nie żyją może właśnie dlatego, by nie zostali opatami.
Wzdrygnął się, zamachał ręką przed twarzą, jakby chciał odpędzić myśli niezbyt poczciwe, potem uczynił znak krzyża.
— Co też rzekę? Widzisz, w tym kraju od wielu lat dzieją się rzeczy zawstydzające, również w klasztorach, na dworze papieskim, w kościołach… Walka o władzę, oskarżenia o herezje, byle wyrwać komuś z rąk prebendę… Co za szkaradność, zaczynam tracić wiarę w rodzaj ludzki, widzę wszędzie spiski i pałacowe knowania. Tym musiało stać się i to opactwo, kłębowiskiem żmij, które wyłoniło się przez tajemną magię w miejscu będącym relikwiarzem świętych członków. Spójrz na przeszłość tego klasztoru! Wskazał na wszystkie skarby dokoła i, nie dbając o krzyże i inne drobne sprzęty, skierował nasze spojrzenia na relikwiarze, które były chwałą tego miejsca.
— Patrzcie —powiedział —oto ostrze włóczni, która przebiła bok Zbawiciela!
Chodziło o złotą, opatrzoną kryształowym wieczkiem szkatułkę, w której na purpurowej poduszeczce spoczywał trójkątny kawałek żelaza strawionego już przez rdzę, lecz doprowadzonego do żywego splendoru przez długie działanie oliwy i wosku. Ale to jeszcze nic. W innej szkatule, tym razem ze srebra wysadzanego ametystem i mającej przezroczyste wieczko, zobaczyłem kawałek czcigodnego drewna ze świętego krzyża, dostarczony do opactwa przez samą królową Helenę, matkę cesarza Konstantyna, udała się bowiem w pielgrzymce do świętych miejsc, dobyła na powierzchnię ziemi wzgórze Golgoty i święty grób, a potem zbudowała tam katedrę.
Potem Mikołaj pokazał nam inne rzeczy i nie o wszystkich umiałbym powiedzieć, a to z przyczyny ich ilości i rzadkości. Był tam, w relikwiarzu całkowicie wykonanym z akwamaryny, gwóźdź z krzyża. Był, w ampułce spoczywającej na podłożu z małych zwiędłych róż, kawałek korony cierniowej, a w innej szkatułce, tak samo na całunie zeschłych kwiatów, pożółkły strzęp obrusu od ostatniej wieczerzy. A dalej sakiewka świętego Mateusza, ze srebrnych ogniwek; i w walcu przewiązanym fioletową wstążką, wystrzępioną od upływu czasu i zapieczętowaną złotem, kość z ramienia świętej Anny. I ujrzałem, cud nad cudy, pod szklanym dzwonem i na czerwonej poduszeczce wyszytej perłami —cząstkę żłóbka z Betlejem i piędź purpurowej sukni świętego Jana Ewangelisty, dwa spośród łańcuchów, które ściskały w kostce nogi apostoła Piotra w Rzymie, czaszkę świętego Wojciecha, miecz świętego Stefana, piszczel świętej Małgorzaty, palec świętego Wita, żebro świętej Zofii, podbródek świętego Eobana, górną część łopatki świętego Chryzostoma, pierścionek zaręczynowy świętego Józefa, ząb Jana Chrzciciela, rózgę Mojżesza, rozdartą i zetlałą koronkę z sukni ślubnej Maryi Panny.
A dalej inne rzeczy, które nie były relikwiami, stanowiły jednak świadectwa cudów i cudownych istot z odległych ziem, przyniesione do opactwa przez mnichów, wyprawiających się do najdalszych krańców świata: bazyliszek i hydra wypchane słomą, róg jednorożca, jajo, które pewien pustelnik znalazł wewnątrz drugiego jaja, płatek manny, którą żywili się Żydzi na pustyni, ząb wieloryba, orzech kokosowy, kość ramieniowa jakiejś przedpotopowej bestii, kieł słonia, żebro delfina. I dalej inne jeszcze relikwie, których nie rozpoznałem, lecz od których, być może, cenniejsze były relikwiarze, niejedne (jeśli sądzić po robocie ich opraw z poczerniałego srebra) nadzwyczaj stare, nieskończona seria kawałków kości, tkanin, drewna, metalu, szkła. I fiolki z ciemnymi proszkami, a jedna z nich, jak dowiedziałem się, zawierała spalone szczątki miasta Sodomy, inna zaś wapno z murów Jerycha. A za każdą z tych rzeczy, choćby i za tę najskromniejszą, cesarz ofiarowałby niejedno lenno; a nie tylko dawały ogromny prestiż, ale również były prawdziwym bogactwem dla opactwa, które je gościło.
Krążyłem oszołomiony, a Mikołaj przestał już objaśniać nam poszczególne przedmioty, które zresztą były opisane na karteczkach, i mogłem teraz szperać na chybił trafił po składzie nieocenionych cudowności, raz podziwiając rzeczy te w pełnym świetle, czasem zaś w półmroku, kiedy pomocnicy Mikołaja przenosili się ze swoimi łuczywami w inne miejsce krypty. Urzekały mnie te pożółkłe chrząstki, jednocześnie mistyczne i odpychające, przejrzyste i tajemnicze, te strzępy ubiorów z niepamiętnych czasów, odbarwione, wystrzępione, czasem zwinięte w fiolce niby wyblakły manuskrypt, te pokruszone materie, stapiające się w jedno z tkaniną, na której spoczywały święte szczątki życia, które było zwierzęce (i rozumne), a teraz, uwięzione w budowlach z kryształu i metalu, w swych maleńkich wymiarach naśladujących śmiałość katedr z kamienia wraz z ich wieżami i fialami, również one. jak mi się zdało, przeobrażone w substancję mineralną. Więc to tak pogrzebane oczekują na zmartwychwstanie ciała świętych? Z łych odłamków zostaną odtworzone te organizmy, które w błysku Boskiej wizji, odzyskując całą swoją wrodzoną wrażliwość, postrzegałyby również, jak pisał Piperno, nawet minimas differentias odorum [121]?
Wyrwał mnie z tych rozmyślań Wilhelm, dotykając mojego ramienia.