Литмир - Электронная Библиотека

Black patrzył na sufit i czekał, aż wymowa listu w pełni dotrze do zebranych. Następnie zapytał:

– Czy pisał do rodzin innych ofiar?

– Tak, proszę pana. Chyba do wszystkich rodzin osób, które zabił.

– Czy pisze regularnie?

– Nie, proszę pana. Jak go coś najdzie. Większość listów jest gorsza niż ten. Czasami używa jeszcze dokładniejszych opisów.

– Wyobrażam sobie.

– Tak właśnie jest.

– Nie mam więcej pytań.

Prokurator wstał powoli. Boylan kręcił głową.

– Panie Sims. Sullivan nie twierdzi wprost w tym liście, że zabił Joanie Shriver?

– Nie, proszę pana. Mówi to, co przeczytałem. Twierdzi, że mu się podobało. Ale nie mówi, że ją zabił, choć na pewno wydaje się, że to właśnie ma na myśli.

Prokurator wyglądał na zrezygnowanego. Zaczął zadawać następne pytanie i przerwał.

– Nic więcej – powiedział.

Pan Sims wyszedł z loży dla świadków i pospiesznie opuścił salę rozpraw. Za kilka chwil powrócili państwo Shriver. Cowart spostrzegł, że ich oczy są czerwone od łez.

– Wysłucham teraz podsumowań – oświadczył sędzia Trench.

Obydwaj adwokaci, ku zdziwieniu Cowarta, wypowiedzieli się bardzo zwięźle. Oczywiście wiedział, co mają do powiedzenia, próbował robić notatki, ale jego wzrok wciąż wędrował w stronę mężczyzny i kobiety siedzących w pierwszym rzędzie i powstrzymujących łzy. Zauważył, że nie odwracali się, żeby spojrzeć na Fergusona. Zamiast tego wzrok mieli skupiony przed sobą, na sędzim; siedzieli sztywno, nachylając się w jego stronę, jakby walczyli z ostrymi powiewami wichury.

Gdy prawnicy skończyli, sędzia przemówił zdecydowanym głosem:

– Chcę przyjrzeć się protokołowi z dzisiejszej rozprawy… podejmę decyzję, gdy sprawdzę regulacje prawne. Następną rozprawę wyznaczam na za tydzień od dzisiaj.

Podniósł się szybko i udał się w stronę swojego gabinetu.

Zebrani podnieśli się z miejsc i zapanowało chwilowe zamieszanie. Ferguson podał rękę adwokatowi i wyszedł ze strażnikami przez drzwi na tyłach sali rozpraw, prowadzące do sali dla oskarżonych. Cowart odwrócił się i spostrzegł, że państwo Shriver, otoczeni przez reporterów, usiłują wydostać się z wąskiego przejścia między krzesłami i wyjść. W tej samej chwili zauważył, jak Roy Black daje znak prokuratorowi, zwracając jego uwagę na ich problem. Pani Shriver wyciągnęła rękę do góry, jakby mogła tym powstrzymać pytania spadające na nią jak niezliczone krople z nieba. George Shriver otoczył żonę ramieniem i czerwieniał na twarzy próbując się przecisnąć. Boylan przedarł się do nich po chwili i udało mu się ich wyprowadzić, jak statek zmieniający kierunek na wzburzonych wodach, i poprowadzić w przeciwną stronę, wychodząc przez drzwi prowadzące do pomieszczeń sędziego. Cowart usłyszał, jak fotograf obok niego mówi:

– Zrobiłem zdjęcie. Nie martw się.

W tym momencie Black pochwycił jego wzrok i ukradkiem pokazał mu wystawiony do góry kciuk, na znak triumfu. Ale Cowart poczuł najpierw dziwną pustkę, a następnie niepokój zdumiewający wobec ogólnie panującego podniecenia.

Usłyszał wokół siebie głosy. Przeprowadzano wywiad z Blackiem przed kamerą, prawnik mizdrzył się do obiektywu. Mówił:

– … Oczywiście, sądziliśmy, iż odpowiednio przedstawimy sprawę. Nie ma możliwości, by nie zauważono, ile wątpliwości wciąż istnieje wokół tej sprawy. Nie wiem, dlaczego stan nie chce tego zrozumieć…

W tej samej chwili, kilka metrów dalej, Boylan odpowiadał do innej kamery, z taką samą siłą w tym samym świetle.

– Zajmujemy stanowisko, że właściwy człowiek siedzi w celi śmierci za straszną zbrodnię. Mamy zamiar obstawać przy tym stanowisku. Nawet gdyby sędzia zdecydował się wyznaczyć Fergusonowi nowy proces, sądzimy, że mamy więcej niż wystarczające dowody, żeby ponownie skazać Fergusona.

Padło pytanie jakiegoś dziennikarza:

– Nawet bez jego przyznania się do winy?

– Jak najbardziej – odparł prawnik. Niektórzy się roześmiali, ale natychmiast zamilkli, gdy Boylan, z wściekłym wzrokiem, odwrócił na pięcie.

– Dlaczego pański szef nie przyjechał, żeby zabrać głos w tej sprawie? Dlaczego przysłali pana? Nie znajdował się pan w składzie poprzedniego zespołu oskarżycielskiego. Więc dlaczego pan?

– Po prostu spadło to na mnie – wyjaśnił nie wyjaśniając.

Roy Black odpowiadał na to samo pytanie trzy metry dalej:

– Ponieważ wysocy urzędnicy nie lubią, jak dostają w sali rozpraw po głowie. Od samego początku czuli, że to przegrana sprawa. Możecie mnie w tej kwestii cytować, chłopaki.

Nagle kamera z jej penetrującym światłem skierowała się na Cowarta i usłyszał pytanie rzucone w jego stronę.

– Cowart? To był twój artykuł. Co sądzisz o rozprawie? Co powiesz na temat tego listu?

Próbował wymyślić coś bystrego czy błyskotliwego, aż w końcu potrząsnął głową.

– Dalej, Matt! – krzyknął ktoś. – Powiedz no coś.

Przepchnął się obok dziennikarzy.

– Ale wrażliwy – ktoś powiedział.

Cowart poszedł korytarzem i zjechał windą do hallu. Spiesznie wyszedł przez drzwi sądu i zatrzymał się na schodach. Czuł otaczający go upał. Wiał spory wiatr i nad jego głową łopotały flagi: okręgowa, stanowa i państwowa. Wydawały klaszczące dźwięki, rozlegające przy każdym porywie wiatru jak wystrzały z pistoletu. Po drugiej stronie ulicy stał Tanny Brown i przyglądał mu się. Detektyw po prostu zmarszczył brwi i wsunął się za kierownicę samochodu. Cowart patrzył, jak powoli włącza się do ruchu i znika.

Tydzień później sędzia wydał pisemne oświadczenie zarządzające nowy proces Roberta Earla Fergusona. Nie było w nim żadnego epitetu typu „dzika bestia”. Nie było też wzmianki na temat dziesiątków artykułów sugerujących, że Ferguson ma prawo do nowego procesu – również w gazetach wydawanych w okręgu Escambia. Sędzia zdecydował także, iż należy wycofać zeznanie, które Ferguson złożył przed detektywami. Ostatecznie sędzia wystosował wewnętrzny wniosek o zwolnienie Fergusona z więzienia za kaucją, wniosek został przyjęty, koalicja ugrupowań występujących przeciwko karze śmierci zgromadziła pieniądze. Cowart dowiedział się później, że otrzymali je od producenta filmowego, który zakupił prawa autorskie do życiorysu Fergusona.

Rozdział dziewiąty

WYROK ŚMIERCI

Nie mógł sobie znaleźć miejsca.

Czuł się tak, jakby jego życie zostało podzielone na serię nie związanych ze sobą klatek, czekających na znak pozwalający im powrócić do naturalnej ciągłości wydarzeń. Odczuwał nerwowe podniecenie, jakby na coś czekał, czegoś się spodziewał. Nie potrafił jednak określić, co by to miało być. Poszedł do więzienia tego dnia, kiedy miano przenieść z celi śmierci Roberta Earla Fergussona, aby mógł oczekiwać na nowy termin rozprawy, odroczonej przez sędziego do grudnia. Był to pierwszy tydzień lipca, nic więc dziwnego, że na drodze do więzienia wyrosło pełno przenośnych straganów, sprzedających petardy, sztuczne ognie, flagi i biało-niebiesko-czerwone girlandy, zwisające z wypłowiałych do białości ścian jak zwiędłe kwiaty. Wiosna na Florydzie przeszła nagle w rozżarzone do białości lato, lejące gorąco z nieokiełznaną, nieustanną furią, przemieniające piasek dróg w twardą, popękaną nawierzchnię, po której teraz stąpał. Widoczne gołym okiem tafle ciepła wisiały nad ziemią jak senne zasłony, wytwory chorej wyobraźni, otaczając go ze wszystkich stron swą obecnością, tak silnie odczuwalną jak burza śniegowa w Nowej Anglii, w której równie ciężko było się poruszać. Gorąco wypalało wszystko: energię, ambicję i dążenia. Wydawało się, jakby nieustannie rosnąca temperatura zwolniła bieg świata.

Falujący tłum pocących się dziennikarzy czekał na Fergusona przed bramą więzienia. Tłok był ogromny, powiększany jeszcze przez grupę zwolenników zniesienia kary śmierci, pikietujących zawzięcie. Niektórzy z nich trzymali plakaty wyrażające zadowolenie z obrotu sprawy i głośno skandowali: „Raz, dwa, trzy – koniec kary śmierci! Cztery, pięć, sześć – znieście ją i cześć!”, gdy nagle sprawca zbiegowiska ukazał się w drzwiach. Rozległy się wiwaty i radosne krzyki. Zanim się zatrzymał, Ferguson spojrzał w górę na bezchmurny błękit. Stał teraz, mając po jednej stronie swego chuderlawego adwokata, po drugiej siwowłosą babcię. Patrzyła szeroko otwartymi oczami na cisnących się zewsząd reporterów i operatorów, trzymając oburącz wnuka za ramię. Ferguson wygłosił krótkie przemówienie, stojąc na stopniach więzienia jak na cokole, wyraźnie panując nad resztą zgromadzenia. Patrzył z góry na tłum, mówiąc, że przebieg jego sprawy obrazuje sposób, w jaki działa system, a także co w nim nie działa. Powiedział, że cieszy się z odzyskania wolności. Stwierdził, że najpierw idzie zjeść prawdziwy posiłek, pieczonego kurczaka z warzywami i wielkie lody z dodatkową porcją polewy czekoladowej na deser. Oświadczył, że nie odczuwa goryczy, w co nikt nie uwierzył. Zakończył mowę stwierdzeniem:

46
{"b":"110015","o":1}