Литмир - Электронная Библиотека

– Słyszałeś o facecie, który wyszedł z celi śmierci? – spytał Brown.

– Pewnie, że tak. Robert Earl Ferguson.

– Był kiedykolwiek w Eatonville?

Lucious Harris wzdrygnął się. Brown słyszał, jak kapitan łapie powietrze w płuca, po czym mówi:

– Myślałem, że jest niewinny. Tak przynajmniej twierdzą w gazetach i telewizji.

– Czy był kiedykolwiek w Eatonville? Mniej więcej w tym czasie kiedy zniknęła ta dziewczynka?

– Był tutaj – odparł wolno Harris.

Z ust Browna wydobył się dźwięk przypominający trochę charczenie, trochę warczenie. Zdał sobie nagle sprawę, jak mocno zaciskał zęby.

– Kiedy? – rzucił krótko.

– Nie tak dawno. Może trzy lub cztery miesiące przed zniknięciem Alexandry. Prawił kazanie. Do diabła, sam poszedłem, żeby go zobaczyć. Całkiem ciekawie gadał. Mówił o Jezusie, który stoi przy nas i oświetla nasze drogi bez względu na to, jak ciemny wydawałby się świat dookoła.

– A co…

– Został tu przez kilka dni. Chyba przez sobotę i niedzielę, a potem wyjechał. Słyszałem, że wrócił do jakiejś szkoły. Nie sądzę, żeby tu był, kiedy Alexandra Jones uciekła. Sprawdzę wszystkie hotele i motele, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe. To prawda, że mógł tutaj wrócić. Dlaczego jednak sądzisz, że…

Brown pochylił się nad stołem, czując nieprzyjemne walenie w skroniach.

– Sprawdź to dla mnie, Lukę. Upewnij się, czy przebywał w tym rejonie, w czasie gdy zniknęła dziewczyna.

– Spróbuję. Nie sądzę jednak, żeby coś z tego wyszło. Naprawdę nie podejrzewam. Mówisz, że nie jest niewinny?

– Nic nie mówię. Po prostu sprawdź, co?

– Nie ma sprawy, Tanny. Sprawdzę. A potem sobie pogadamy, bo nie podoba mi się coś, co słyszę w twoim głosie, przyjacielu.

– Mnie też się nie podoba – odparł Brown i odłożył słuchawkę. Przypomniała mu się Pachoula tuż po zniknięciu Joanie Shriver. Słyszał odgłos syren radiowozów, widział ludzi zbierających się w grupki i wyruszających na poszukiwania. Pierwsze kamery przybyły już w nocy, niedługo po tym jak telefony z gazet zaczęły zalewać biuro. Mała biała dziewczynka znika w drodze powrotnej ze szkoły. To koszmar, który uderza we wrażliwy punkt znajdujący się w każdym człowieku. Jasne włosy. Niewinny uśmiech. Nie minęły cztery godziny, a twarz dziewczynki znalazła się w telewizji. Każda upływająca minuta pogarszała sytuację.

Czego się nauczył? – zastanowił się Brown. Nauczył się, że podobne wydarzenie zostanie zignorowane; żadnych kamer ani mikrofonów, żadnych harcerzyków ani Gwardii Narodowej przeszukujących moczary, jeśli zmieni się jeden jedyny szczegół sytuacji: białe zamieni się w czarne.

Walcząc z sobą o przywrócenie wewnętrznej równowagi, wstał i poszedł szukać Cowarta. W biurze wisiała na ścianie duża mapa stanu Floryda. Zatrzymał się przed nią i powiódł wzrokiem do Eatonville, a następnie w dół ku Perrine. Tuziny, pomyślał. Tuziny małych czarnych enklaw w całym stanie. Południe. Zepchnięte przez historię i gospodarkę na niski poziom, na którym ludzie żyli z perspektywą większego lub mniejszego sukcesu. Całe terytorium nadzorowane przez niedostateczną liczbę, często niedostatecznie wyćwiczonej policji, operującej połową zasobów dostępnych białym, a posiadającą dwukrotnie więcej problemów z narkomanią, alkoholem, rabunkami, desperacją i rozgoryczeniem.

Odpowiednie tereny łowieckie.

Rozdział dwudziesty pierwszy

OGNIWO

Andrea Shaeffer powróciła późnym wieczorem do swojego pokoju w motelu. Zamknęła za sobą drzwi na podwójny zamek, następnie sprawdziła łazienkę, małą ubikację, zajrzała pod łóżko, w końcu sprawdziła okno, czy wciąż jest szczelnie zamknięte. Zwalczyła w sobie chęć otworzenia małej torebki i wyjęcia ukrytego w niej pistoletu kaliber dziewięć milimetrów. Odkąd opuściła mieszkanie Fergusona, przygważdżało ją nieokreślone uczucie strachu. Po zapadnięciu zmroku poczuła ucisk, jak gdyby nosiła przyciasne ubrania.

Kim on był? – zapytała samą siebie.

Wsadziła rękę do torebki i szperała w niej, aż znalazła kartki papieru, których używała do pisania listów do matki, nigdy nie wysyłanych. Następnie zapaliła lampkę stojącą w rogu pokoju przy stoliku, przysunęła krzesełko i zaczęła pisać.

„Kochana mamo”… Coś się wydarzyło. Przypatrzyła się słowom napisanym na górze strony. Co on powiedział? – zadała sobie ponownie pytanie. Powiedział, że jest bezpieczny. Od czego?

Przechyliła się do tyłu na krześle, gryząc koniec pióra, podobnie jak student szukający odpowiedzi w teście. Przypomniała sobie jak, pomimo jej protestów, że nie będzie w stanie rozpoznać tych dwóch mężczyzn, którzy ją napadli, zaprowadzono ją do specjalnego pokoju, w którym ustawiono w szeregu kilku facetów. Światła w pomieszczeniu były przyciemnione, a po obu jej stronach stali dwaj detektywi, których imion już nie pamiętała. Przyjrzała się uważnie dwóm grupom mężczyzn ustawionych pod ścianą. Na komendę obrócili się najpierw w prawo, a następnie w lewo, ukazując swoje profile. Przypomniała sobie szeptane porady detektywów: „Ma pani czas”, i pytania: „Czy któryś z nich przypomina pani napastników?” Ona jednak nie była w stanie dokonać jakiejkolwiek identyfikacji. Pokręciła przecząco głową i detektywi wzruszyli ramionami. Przypomniała sobie grymas, jaki przez chwilę pojawił się na ich twarzach, i pamiętała, że zdecydowała się zwalczyć swoją bezradność, że nigdy już nie pozwoli nikomu wydostać się na wolność po zadaniu takiego bólu.

Spojrzała na list, którego nie miała zamiaru wysłać, i napisała: „Spotkałam człowieka przepełnionego śmiercią”.

To wszystko, pomyślała. Przeanalizowała wszystko, co pokazał jej Ferguson: złość, wzgardę, arogancję. Strach, jedynie w niewielkiej mierze – tylko gdy nie był pewny, dlaczego się tam znalazła, lecz kiedy dowiedział się, uczucie się ulotniło. Dlaczego? Ponieważ nie miał się czego obawiać. Dlaczego? Ponieważ znalazłam się tam z niewłaściwego powodu.

Włożyła pióro pomiędzy kartki papieru i wstała.

Jaki jest właściwy powód? – zastanowiła się.

Shaeffer wyprostowała się i podeszła do podwójnego łóżka. Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując nogi rękami, aby utrzymać je nieruchomo, podczas gdy ryzykownie balansowała ciałem na skraju łóżka. Przez chwilę bujała się w tył i w przód zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. W końcu uporządkowała myśli, rozprostowała nogi i sięgnęła po telefon. Dopiero po kilku nieudanych próbach odnalazła Michaela Weissa, kontaktując się z nim przez biuro zaopatrzenia więzienia stanowego w Starkę.

– Andy? To ty? Gdzie byłaś?

– Mikę? Jestem w Newark w New Jersey.

– New Jersey. Jezu! Dlaczego w New Jersey? Myślałem, że siedzisz z Cowartem w Miami. Czy on też jest w New Jersey?

– Nie, ale…

– Więc gdzie, do diabła, on jest?

– Północna Floryda. Pachoula, ale…

– Dlaczego ciebie tam nie ma?

– Mikę, daj mi chwilę, to wszystko wytłumaczę.

– Jeszcze jedna rzecz. Myślałem, że będziesz utrzymywała kontakt jak przez cały czas. Prowadzę to śledztwo, pamiętasz, prawda?

– Mikę, daj mi jedynie minutę, hę? Przyjechałam tutaj, żeby zobaczyć się z Robertem Earlem Fergusonem.

– Facet, którego Cowart wyrwał z celi śmierci?

– Zgadza się. Facet, który siedział w celi obok Sullivana.

– Aż do chwili gdy próbował złapać go przez kraty i udusić. – Tak.

– No i co?

– To było… – Zawahała się. – Niezwykłe.

Nastąpiła krótka przerwa, po czym starszy policjant zapytał:

– No i co?

– Wciąż próbuję w tym grzebać. Usłyszała, jak westchnął.

– Co to ma wspólnego z naszą sprawą?

– Cóż, muszę pomyśleć, Mikę. Wiesz, Sullivan i Cowart byli jak dwa boki trójkąta. Ferguson był trzecim bokiem, ogniwem spajającym ich razem. Bez Fergusona Cowart nigdy nie zobaczyłby się z Sullivanem. Doszłam do wniosku, że lepiej go sprawdzić. Zobaczyć, czy ma alibi na czas, kiedy dokonano morderstwa. Po prostu przyjrzeć mu się.

102
{"b":"110015","o":1}