Литмир - Электронная Библиотека

Wilcox przerwał i wziął długi, głęboki oddech.

– Oczywiście i ty, i ja wiemy, czemu te rzeczy tam się znalazły. W takiej sytuacji jednak nie możemy oświadczyć, że są jakimś dowodem. Do diabła! Gdybym je znalazł trzy lata temu, kiedy wszystkie ślady były jeszcze świeże, rozumiesz, rozpuszczają to gówno razem z całym brudem dookoła i pozostaje krew. – Spojrzał na Cowarta. – Krew Joanie Shriver. A teraz to jedynie kilka kawałków zniszczonych ciuchów. Cholera!

Detektyw zaczął miotać się po pokoju.

– Nie mogę uwierzyć, jak bardzo spieprzyłem tą sprawę – powtórzył. – Spieprzyłem. Spieprzyłem. Spieprzyłem. Moją pierwszą cholernie ważną sprawę.

Zaciskał kurczowo pięści. Cowart zauważył, jak mięśnie detektywa poruszają się pod cienką koszulą. Zapaśnik przed walką.

Tanny Brown siedział przy biurku w dopiero co opustoszałym biurze, wykręcając systematycznie numery telefonów. Drzwi były zamknięte, a tuż przed nim leżał żółty, oficjalny bloczek na notatki i osobista książeczka z adresami. Wykręcił czwarty z rzędu numer oczekując cierpliwie, aż ktoś podniesie słuchawkę.

– Policja Eatonville.

– Poproszę z kapitanem Luciousem Harrisem. Mówi porucznik Theodore Brown.

Czekał cierpliwie i po chwili w słuchawce rozległ się tubalny głos:

– To ty, Tanny?

– Cześć, Lukę.

– No tak. Dawno się nie słyszeliśmy. Co słychać?

– Raz lepiej, raz gorzej. A u ciebie?

– Ech, do diabła, Życie to nie bajka, ale nie jest również takie okropne, więc myślę, że nie mogę narzekać.

Brown wyobraził sobie potężną postać kolegi po drugiej stronie linii. Na pewno jest w mundurze, zbyt ciasnym na jego potężnie umięśnionym cielsku, szczególnie przy szyi. Odnosiło się wrażenie, że głowa kapitana policji spoczywa na białym krochmalonym kołnierzyku ozdobionym złotymi insygniami. Lucious Harris był niezwykle łagodny i pogodny, a wyglądał, jakby życie wydawało mu się wielką ucztą. Tanny zawsze lubił rozmawiać z kapitanem, ponieważ bez względu na to jak zły wydawał się świat dookoła, wielki mężczyzna pozostawał pełen entuzjazmu i optymizmu. Tym razem jednak Tanny nie dzwonił, żeby pogawędzić sobie z przyjacielem.

– Jak sprawy w Eatonville? – spytał.

– Wiesz, Tanny, faktycznie stajemy się czymś w rodzaju turystycznej pułapki. Ludzie ściągają tu, ponieważ zwróciliśmy na siebie uwagę tą próżną panią Hurston. Co prawda nie mamy zamiaru konkurować z Disney World czy Key West, ale fajnie jest tu wpaść.

Brown spróbował wyobrazić sobie Eatonville. Jego przyjaciel dorastał tam i rytmy tego miejsca eksplodowały w jego głosie. Było to niewielkie miasteczko, w którym panował osobliwy porządek. Prawie wszyscy mieszkańcy mieli czarny kolor skóry. Miejscowość zyskała nieco rozgłosu dzięki pisarstwu Żary Neale Hurston, będącej najznamienitszą osobistością Eatonville. Mimo to Eatonville pozostawało małym miasteczkiem dla czarnych, rządzonym przez czarnych.

Po krótkim milczeniu Lucious Harris powiedział:

– Przestałeś do mnie dzwonić. Teraz trudno nas nawet nazwać przyjaciółmi. Oczywiście zauważyłem, że zyskałeś sporo rozgłosu, lecz nie takiego o jaki zwykle się zabiega.

– To prawda.

– Teraz mija trochę czasu, a ty dzwonisz, ale nie będziesz chyba gadał o tym, dlaczego tyle czasu nie dawałeś znaku. I nie będziesz chyba gadał o niczym innym jak o czymś specjalnym, co?

– Trafiłeś w sedno, Lukę. Pomyślałem, że może będziesz potrafił mi pomóc.

– No to wal śmiało. Cały zamieniam się w słuch.

Tanny Brown wziął głęboki oddech i zaczął:

– Nie wyjaśnione zniknięcia. Zabójstwa. Cały ubiegły rok. Dzieciaki, nastolatki, dziewczyny. I do tego czarni. Czy na twoim terenie miałeś podobne sprawy?

Policjant milczał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Brown wyczuł coś w rodzaju tłamszenia czegoś po drugiej stronie linii.

– Tanny, czemu pytasz mnie o takie rzeczy?

– Po prostu…

– Powiedz mi zupełnie szczerze, Tanny. Czemu dzwonisz z tym do mnie akurat teraz?

– Lukę, łapię się wszystkich możliwości. Mam pewne złe przeczucia i po prostu węszę wszędzie gdzie się da.

– Wywęszyłeś tu coś dużego, stary.

Brown zesztywniał w jednej chwili.

– Powiedz mi – poprosił miękko. Wyczuł, jak grzmiący głos po drugiej stronie słuchawki naprężył się, zawibrował, jakby słowa nabrały nagle większego znaczenia.

– Szalony dzieciak – powiedział powoli Harris. – Dziewczynka o imieniu Alexandra Jones. Lat trzynaście. Z tych co to czasami wydają się ośmioletnim dzieckiem, a czasami osiemnastoletnią panną. Raz słodka i grzeczna przychodzi popilnować dziecka pani Harris i mojego, a chwilę później widzę, jak pali papierosa przed sklepem, zachowując się jak dorosła i otrzaskana z życiem kobieta.

– Podobnie jak moje własne córki – wtrącił Brown mimowolnie.

– Nie. Twoje córki coś już osiągnęły, a ta mała nie. W każdym razie coś jej się pomieszało i zaczęła szaleć, rozumiesz, o co mi chodzi. Zaczyna myśleć, że to miasteczko jest dla niej zbyt małe. Pewnego razu ucieka i ojciec znajduje ją przy drodze wlokącą małą walizkę. Tatuś jest jednym z moich patrolowych, a więc wiemy o wszystkim. Ucieka po raz drugi i tym razem znajdujemy ją tuż za Landerdale na Alei Aligatora czekającą na okazję. Trzy miesiące temu ucieka po raz trzeci. Matka i ojciec objeżdżają wszystkie możliwe drogi, poszukując swego dziecka. Przypuszczają, że tym razem jedzie na północ do Georgii, gdzie mają krewnych, a między innymi kuzyna, w którym dziewczynka się podkochuje. Rozmawiam ze wszystkimi wydziałami stanowymi. Rozsyłamy jej rysopis, czujesz to? Ona nigdy jednak nie pojawia się w Georgii ani Landerdale, Miami, Orlando czy w innym pieprzonym miejscu. Pojawia się natomiast na Wielkim Cyprysowym Bagnie, gdzie jacyś łowcy znaleźli ją trzy tygodnie temu. Znaleźli to, co z niej zostało, czyli kilka kości. Obrobione do czysta przez małe zwierzęta, ptaki i słońce. Niezbyt przyjemny widok. Trzeba było robić identyfikację przez badanie zębów, ale nawet to nie było do końca przekonujące. Nie znaleźliśmy nawet żadnych szczątków odzieży w pobliżu. Ktokolwiek to zrobił, musiał ukryć ciuchy w jakimś innym miejscu. Widzisz, nietrudno, do cholery, stwierdzić, co jej się przytrafiło, co? Dojść jednak, kto za tym stoi, to już zupełnie inna sprawa.

Brown nie odezwał się ani słowem. Słyszał, jak Harris bierze głęboki oddech.

– … Nigdy nie zakończymy tej sprawy, stary. Czy wiesz, Tanny, ile wywiadów przeprowadziliśmy w związku z nią? Ponad trzysta. Robiłem to osobiście wraz z moim szefem detektywów, Henrym Lincolnem, którego przecież znasz. Pracowało nad tym również kilku najlepszych facetów z kryminalnej z tego okręgu. Nie kadzę. Żadnych świadków, bo nikt nie widział, jak wsiadała do jakiegoś samochodu. Żadnych dowodów z laboratorium, bo nic z niej nie zostało. Żadnych podejrzanych, chociaż rozesłaliśmy rysopis i postawiliśmy na nogi mnóstwo ludzi. I nic. Jak się tak dobrze zastanowić, to możemy jedynie pomóc jej rodzinie zrozumieć. Chyba sam powinienem poświęcić trochę czasu i pójść do kościoła, bo może jakaś modlitwa czy dwie pomogą. Wiesz, o co się modlę, Tanny?

– Nie – odparł ochryple Brown.

– Tanny, nie modlę się, żebyśmy znaleźli tego faceta. Wcale nie o to, ponieważ nie sądzę, żeby sam Bóg potrafił rozwiązać tę zagadkę. Modlę się o to, żeby ten, kto to zrobił, przejeżdżał kiedyś przez Eatonville zmierzając do jakiegoś innego miasta, gdzie ktoś by go zauważył, gdzie mają świetne ekipy i sprzęt w laboratoriach. Może właśnie tam facet popełni jakiś błąd i wtedy wpadnie. O to się właśnie modlę.

Kapitan umilkł, zdając się rozmyślać nad czymś.

– … Bo myślę, że ta dziewczyna przeżyła koszmar. Ból i strach, Tanny. Ból, strach i przerażenie, a tak naprawdę mało kogo to interesuje. – Przerwał ponownie. – A potem dzwonisz do mnie nagle z tym pytaniem, a ja zachodzę w głowę, dlaczego dzwonisz i zadajesz takie pytanie właśnie mnie.

Na chwilę zapanowała głucha cisza.

101
{"b":"110015","o":1}