Литмир - Электронная Библиотека

– No cóż, ja bym tam pojechała. „The St. Pete Times” poinformował dzisiaj, że Blair Sullivan pozostawił po sobie kilka pudełek wypełnionych dokumentami, dziennikami i opisami. Nie wiem czym jeszcze. Być może jakieś opisy tych wszystkich morderstw. Gazeta mówi, że teraz detektywi z Monroe zajmują się tymi rzeczami szukając jakiegoś śladu. Przesłuchują także każdego, kto pracował w celi śmierci podczas odsiadki Sullivana. Mają również listę osób odwiedzających. Wykonałam parę telefonów i wysmarowałam mały artykulik. Zarząd zastanawia się, gdzie, do diabła, się podziewasz, a w szczególności zastanawia się, dlaczego, do diabła, nie spłodziłeś tego artykułu przed tym sukinsynem z „St. Pete”. Nie są zbyt zadowoleni. Gdzie się włóczyłeś?

– Na Keys.

– Masz coś ciekawego?

– Nic dla gazety. Przynajmniej na razie. Mam jakieś przypuszczenie, może dwa… Edna, daj mi odpocząć.

– No cóż, Matty. Na twoim miejscu wyszłabym z siebie i wymyśliła jak najszybciej coś spektakularnego. W przeciwnym razie wilki pojawią się przed twoimi drzwiami, wyjąc w oczekiwaniu na obiad. Kapujesz, o co mi chodzi?

– Tłumaczysz w miarę jasno. I apetycznie.

– Nikt nie chce przerzucać się z kawioru na jedzenie dla psów. – Edna się roześmiała.

– Dzięki, Edna. Potrafisz przekonać.

– Tylko ostrzegam.

– To już słyszałem. A zatem co masz ciekawego?

– Podążanie tropem waszego pana Sullivana okazało się świetnym kształceniem się w konstruktywnej sztuce kłamstwa.

– Co przez to rozumiesz?

– Z czterdziestu, czy coś koło tego, zabójstw, o które został oskarżony, stwierdziłam, że jest winien około połowy z nich. Może nawet ciut mniej.

– Tylko dwadzieścia… – Usłyszał własne słowa i zdał sobie sprawę, jak głupio brzmiały. Tylko dwadzieścia. Jakby czyniło to z niego tylko w połowie tak nikczemnego jak ktoś, kto zabił czterdziestu ludzi.

– Zgadza się. Przynajmniej ta dwudziestka wydaje się przekonująca.

– A co z innymi?

– No cóż, są takie, których na pewno nie popełnił, ponieważ skazano za nie innych. Niektórzy nawet siedzą w celi śmierci. On jakby wplótł te historyjki między wydarzenia z własnego życia. Rozumiesz? Podobnie jak ze zbrodnią w Miccosukkee Reservation. Wtedy również powiedział ci, że zabił kobietę tuż za Tampa. Pamiętasz tę historię? Spotkał kobietę w barze, obiecał, że dobrze się zabawią, a skończyło się na morderstwie.

– Aha, pamiętam, że zbytnio się nie rozwlekał nad tą opowieścią. Skupił się na rozkoszy samego zabijania.

– Tak, to właśnie ten przypadek. Nie pomylił się tutaj w żadnym szczególe, ale jedna rzecz nie całkiem się zgadzała. Facet, który faktycznie popełnił to morderstwo, zabił jeszcze dwie inne kobiety w tej okolicy. Zajmuje celę oddaloną o jakieś dziesięć metrów od starego pokoiku Blaira Sullivana w celi śmierci. Po prostu wsadził tę historyjkę pomiędzy dwie inne. Dopiero gdy zaczęłam wszystko dokładnie sprawdzać, oświeciło mnie. Wiesz, co on zrobił? Przywłaszczył sobie zbrodnię tamtego faceta, a nie mamy żadnych wątpliwości, że tamten był zabójcą, i dodał do swojej kolekcji. Uczynił podobnie z kilkoma innymi morderstwami, za które siedzą faceci w celi śmierci. Coś na zasadzie przodującego zawodnika w drużynie futbolowej, który ma na swoim koncie wystarczającą liczbę punktów w wygranym meczu, lecz który zdobywa dodatkowe punkty, żeby przypieczętować swój doskonały rezultat. – Edna wybuchnęła śmiechem.

– Ale po co to wszystko?

Cowart wyczuł, jak wzruszyła ramionami po drugiej stronie telefonu.

– Kto wie? Może dlatego wszystkie gachy z FBI były tak cholernie zainteresowane, żeby pogadać z Sullym, zanim poszedł na krzesło.

– Ale…

– Pozwól, że ci przedstawię pewną teorię. Możesz ją nazwać postulatem McGee albo jeszcze przyjemniej i jeszcze bardziej naukowo. Zasięgnęłam trochę języka i zgadnij, co się okazało. Zawsze obarczano Tedda Bundy’ego winą za trzydzieści osiem morderstw. Może nawet więcej, ale to są dane, jakie my posiadamy. O tylu wspominał, zanim sam wysłał siebie do diabła. Moim zdaniem stary Sully chciał być trochę lepszy. Pośród rzeczy osobistych naszego Sully’ego znaleziono przynajmniej trzy książki na temat wyczynów Bundy’ego. Nieźle, co? Następnym najlepszym mordercą, jeśli możemy przyjąć taką terminologię, czekającym w celi śmierci jest ten Polak, Okrent z Landerdale. Pamiętasz go? Miał pewien problem z prostytutkami. Znaczy się, zabijał je. Oficjalnie ma ich na koncie jedynie jedenaście. Nieoficjalnie – około siedemnastu, osiemnastu. Siedział w tym samym skrzydle co Sully. Zaczynasz kapować, o co mi chodzi, Matty? Stary Sully zapragnął sławy. Nie tylko z powodu swoich uczynków, ale także i nie swoich. A zatem sobie pozwalał.

– Teraz zaczynam rozumieć. Czy możesz załatwić kogoś, kto to powie, a następnie zapisać wszystko?

– Nie ma sprawy, skarbie. Faceci z FBI powiedzą, co tylko będę chciała. W Bostonie są dwaj socjologowie zajmujący się wielokrotnymi mordercami. Rozmawiałam z nimi już wcześniej. Strasznie im się spodobał postulat McGee. Reasumując, jeśli popracuję do późna, powinno się to ukazać najprawdopodobniej pojutrze.

– Wspaniale – stwierdził Cowart.

– Ale, Matty, odniesie to lepszy skutek, gdybyś równocześnie puścił coś swojego. Na przykład artykulik o tym, kto zabił tych dwoje staruszków w Keys.

– Ciągle nad tym pracuję.

– Postaraj się jak najlepiej. To jedyna niewiadoma, jaka pozostała tam do rozwiązania, Matty. Wszyscy chcą poznać prawdę.

– Rozumiem.

– Zaczynają się niecierpliwić w dziale miejskim. Chcą zaprzęgnąć do działania naszą rozsławioną na całym świecie, wspaniałą, i tylko czasami niekompletną drużynę.

– Oni nie mogą się nawet domyślać…

– Wiem, Matty, ale niektórzy ludzie powiadają, że jesteś zdołowany.

– Nie jestem.

– Tylko cię ostrzegam. Sądziłam, że będziesz ciekaw, co ludzie gadają za twoimi plecami. A ten artykuł w „The St. Pete Times” wcale ci nie pomógł. Nie sprzyja ci również fakt, iż nikt nie ma pojęcia, gdzie przebywasz przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu. Boże, redaktor miejski musiał okłamać tę detektyw z Monroe, gdy któregoś ranka szukała cię tutaj.

– Shaeffer?

– To ładna kobitka o oczach, które wyrażały, że wolałaby cię przypiekać nadzianego na szpikulec od rożna, niż rozmawiać z tobą.

– Tak, to niewątpliwie ona.

– A więc przyszła tutaj i znalazła na ciebie jakiegoś haka.

– W porządku. Rozumiem.

– Słuchaj, zostaw to. Dowiedz się, kto załatwił tych staruszków. Może wygrasz następną dużą sprawę, co?

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

– Chyba nie ma nic złego w fantazjowaniu?

– Raczej nie.

Odwiesił słuchawkę, mrucząc jakieś przekleństwa pod nosem, choć nie wiedział dokładnie, kogo lub co przeklinał. Zaczął wykręcać numer do redaktora miejskiego, lecz przerwał po chwili. Co mógł mu powiedzieć? Wtedy właśnie usłyszał hałas przy drzwiach, podniósł wzrok i ujrzał Bruce’a Wilcoxa. Detektyw wydawał się nienaturalnie blady.

– Gdzie jest Tanny? – spytał – Gdzieś się tu kręci w pobliżu. Wyszedł i kazał mi tu czekać. Myślałem, że ciebie szuka. Dowiedziałeś się czegoś?

Wilcox potrząsnął głową zrezygnowany.

– Nie mogę uwierzyć, że to spieprzyłem – odparł.

– Czy w laboratorium coś znaleźli?

– Po prostu nie mieści mi się w głowie, że nie sprawdziłem wtedy tego cholernego kibla. – Wilcox rzucił na biurko kilka kartek papieru. – Nie musisz ich czytać – powiedział. – Na dżinsach, koszuli i dywaniku z samochodu znaleźli coś, co przypomina ślady krwi. Na miłość boską! Coś co przypomina. A sprawdzali to pod mikroskopem. Wszystko uległo zniszczeniu, tak że nie można tam niczego dojrzeć. Trzy lata w gnoju, szlamie, brudzie i odpadkach. Zostało cholernie mało. Patrzyłem, jak technik rozpostarł koszulę i rozpadła mu się prawie w rękach, kiedy zaczął manipulować przy niej pincetą. Podsumowując: żadnej rzeczy, która może być uznana za rozstrzygającą. Teraz chcą to wszystko przesłać do lepszego laboratorium w Tallahassee, ale kto wie, co tamci znajdą. Technik raczej nie był optymistycznie nastawiony co do wyników badań.

100
{"b":"110015","o":1}