Литмир - Электронная Библиотека

A może, pomyślał, śmierć zdefiniowana słowami.

– Żadnego domu – odparł. – Tylko kariera.

– Czy to nie to samo?

– Ciężko rozróżnić.

Detektyw kiwnął potakująco głową.

– W takim razie co robimy? – zapytał Cowart ponownie.

Żadna rozsądna odpowiedź nie przychodziła policjantowi na myśl.

– No cóż – zaczął, powoli wymawiając słowa – wiemy, kto naprawdę zabił Joanie Shriver.

Obaj mężczyźni poczuli ogarniające ich przygnębienie. Wiedziałem, pomyślał Brown. Od dawna wiedziałem. Wciąż jednak nie mógł odrzucić myśli, że coś się zmieniło.

– Nie możesz go udupić, co?

– Na pewno nie w sądzie. Wymuszone zeznanie. Nielegalne śledztwo. Bylibyśmy skończeni.

– Ja również nie mogę go udupić – powiedział Cowart z goryczą w głosie.

– Dlaczego? Co się stanie, jeśli napiszesz artykuł?

– Lepiej nie pytaj.

Brown skręcił gwałtownie kierownicą i wprowadził wóz na krawężnik, hamując ostro. Obrócił się w kierunku Cowarta.

– Co się stanie? – zapytał, wyraźnie zdenerwowany. – Powiedz mi, do cholery! Co się stanie?

Twarz Cowarta przybrała kolor purpury.

– Powiem ci, co się stanie: Napiszę artykuł i cały świat wskoczy nam na plecy. Myślisz, że przedtem prasa obchodziła się z tobą ostro? Nie masz najmniejszego pojęcia, jacy potrafią być, gdy poczują w powietrzu zapach krwi. Każdy będzie chciał uszczknąć coś dla siebie z tego całego bałaganu. Więcej mikrofonów, dyktafonów, świateł i kamer niż kiedykolwiek widziałeś. Głupi glina i głupi reporter spieprzają swoją robotę i pozwalają mordercy ujść bez szwanku. Nie znajdzie się żadna gazeta czy stacja telewizyjna, która nie będzie chciała wyciągnąć macek po tę historię.

– Co stanie się z Fergusonem?

Cowart zawył przeraźliwie.

– Po prostu zaprzeczy. Uśmiechnie się do kamery i powie: „Nie, proszę pana. Nie zrobiłem niczego takiego. Musieli podłożyć tam ten dowód. Wszystko zostało sfingowane. Tania sztuczka sfrustrowanego gliniarza”. Powie, że musieliśmy znaleźć dowód gdzieś indziej, w miejscu wskazanym przez Blaira Sullivana, który zasugerował, że możemy znaleźć coś takiego jak nóż i podłożyliśmy go w to miejsce. Może to był kawał, a może nie – nie robi to żadnej różnicy. Jestem klapą bezpieczeństwa dla twoich błędów. I wiesz co? Wielu ludzi w to uwierzy. Kiedyś już wymusiłeś na nim zeznanie. Dlaczego nie spróbujesz jakiegoś innego sposobu?

Brown otworzył usta, chcąc najwyraźniej coś powiedzieć, lecz Cowart nie dopuścił go do głosu.

– Pamiętasz „Fatalne wyobrażenie”? Facet założył szaloną sprawę i tak się na niej skupił, że wydawało się, że ludzie zapomnieli, iż był oskarżony o zaszlachtowanie swojej żony i dzieci. Jak myślisz, kto będzie płaszczem przeciwdeszczowym? Coś bardziej przekonującego? Co zrobisz, gdy Barbara Walters albo pieprzony Mikę Wallace pochyli się nad stołem wśród pracujących kamer i świateł, które sprawią, że oblejesz się potem, i zapyta, czy naprawdę wydałeś swoim ludziom rozkaz, żeby pobili pana Fergusona? Świadomie postępując wbrew prawu? Wiedząc, że gdyby to się wydało, facet wyszedłby na wolność? Czy pomoże ci wtedy zachowanie milczenia i nieudzielanie odpowiedzi? Jak zamierzasz odpowiedzieć na te pytania, detektywie? Jak udowodnisz, że nie podłożyłeś tego dowodu w domu Fergusonów? Powiedz mi, detektywie, bo chciałbym to wiedzieć.

Brown spojrzał na Cowarta, a w jego oczach czaiła się wściekłość.

– A co z tobą?

– Och, nie martw się. Dobiorą się także do mojej dupy. Ameryka jest przyzwyczajona do zabójców. Ale niepowodzenia? Niepowodzeniom poświęca się specjalną uwagę. Spieprzenia i błędy nie są amerykańskie. Tolerujemy morderców, ale nie porażki. Już to widzę: Panie Cowart, otrzymał pan nagrodę Pulitzera udowadniając, że ten człowiek jest niewinny. Czego pan oczekuje obecnie, mówiąc, że on jednak jest winny? Potem zrobi się jeszcze goręcej. Winny? Niewinny? Co pan chce osiągnąć, panie Cowart? Nie mogą przecież istnieć dwa rozwiązania. Dlaczego nie powiedział nam pan o tym wcześniej? Dlaczego pan zwlekał? Co starał się pan ukryć? Jakie jeszcze błędy pan popełnił? Czy odróżnia pan prawdę od kłamstwa, panie Cowart?

Wziął głęboki oddech.

– Musisz zrozumieć jedną rzecz, detektywie.

– Jaką?

– Jest tylko dwoje ludzi, których opinia będzie uważała za winnych. Ty i ja.

– A Ferguson?

– On odejdzie. Co prawda w kłopotliwym położeniu, ale wolny. Może nawet w jakimś odpowiednim miejscu, wśród odpowiednich ludzi zostanie okrzyknięty bohaterem. Może nawet większym bohaterem niż jest obecnie.

– Żeby…

– Żeby robił cokolwiek, na co ma ochotę…

Cowart otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Stanął na chodniku pozwalając, by podmuchy wiatru ostudziły jego emocje. Rozejrzał się po ulicy i jego wzrok zatrzymał się na staromodnym salonie fryzjerskim, posiadającym jeszcze tradycyjne godło w kształcie spirali, której trzykolorowy wzór zdawał się nieustannie wirować. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że Brown również wysiadł z samochodu i stoi tuż za nim.

– Przypuśćmy – powiedział detektyw do odwróconego plecami Cowarta. – Przypuśćmy, że już robi to, na co ma ochotę. Jakaś inna dziewczynka. Dawn Perry. Zniknęła pewnego dnia.

Czy mogę iść na basen, popływać? Wrócę przed kolacją…

– Teraz już wiemy, co on lubi, co, Cowart?

– Tak.

– I nic go nie powstrzyma przed zajmowaniem się tym samym, co robił przed wakacjami w celi śmierci, hę?

– W istocie nic. Masz jakąś propozycję, detektywie?

– Pułapka – powiedział beznamiętnie Brown. – Zastawimy pułapkę i użądlimy go. Jeśli nie możemy go dostać z powodu jego starych przewinień, powinniśmy go nakryć na czymś nowym.

Cowart nie musiał obracać się w tył, żeby stwierdzić, że twarz policjanta wyraża w tej chwili złość.

– Tak – powiedział. – Mów dalej.

– Coś niedwuznacznego, co pozwoli ukazać jego prawdziwe oblicze. Tak jasne, że kiedy go przymknę, a ty napiszesz artykuł, nikt nie będzie miał żadnych wątpliwości. Żadnych, kapujesz? Żadnych wątpliwości. Czy możesz napisać taki artykuł, Cowart? Napisać tak, żeby facet nie miał wyjścia?

Matthew Cowart przypomniał sobie rybaka zakładającego przynętę, składającą się z kawałków zdechłych ryb w pułapce na ostrygi, i spuszczającego ją za burtę łodzi w lodowate czarne odmęty wód przybrzeżnych. Działo się to podczas letnich wakacji za czasów jego młodości. Zafascynowała go wtedy śmiertelnie prosta konstrukcja pułapki na ostrygi. Skrzynka zbita z kilku desek i drucianej siatki. Stworzenia wpełzały do samego końca, nie mogąc oprzeć się powabowi gnijącej padliny. Po zjedzeniu nie były w stanie obrócić się i przedostać się przez małe oczka drucianej siatki.

Schwytane przez mieszaninę chciwości, potrzeby i fizycznych ograniczeń.

– Mogę napisać ten artykuł – odparł po chwili. Obejrzał się w stronę detektywa dodając: – Pułapki wymagają jednak czasu. Czy mamy czas, detektywie? Jeżeli tak, to ile?

Brown potrząsnął głową.

– Wszystko co możemy zrobić, to próbować.

Brown pozostawił Cowarta w swoim biurze, a sam wyszedł mówiąc, że idzie sprawdzić, czy Wilcox powrócił już z pierwszymi wynikami z laboratorium dotyczącymi strzępów odzieży i kawałka wykładziny z samochodu. Reporter przyglądał się przez chwilę notatkom i fotografiom znajdującym się na biurku, po czym podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer „The Miami Journal”. W centrali połączono go z Edną McGee. Cowart zastanowił się, ilu ludzi zostało ogłupionych serdecznością jej głosu, nie zdając sobie sprawy, że w tej kształtnej głowie znajduje się stalowy umysł wychwytujący najmniejsze szczegóły i sprzeczności.

– Edna?

– Matty, Matty, gdzie się podziewałeś? Przez cały czas zostawiam dla ciebie wiadomości.

– Jestem uziemiony w Pachouli. Razem z gliniarzami.

– Dlaczego z nimi? Myślałam, że miałeś jechać do Starkę, żeby rozejrzeć się po więzieniu.

– Mhm, to może zaczekać.

99
{"b":"110015","o":1}