Литмир - Электронная Библиотека

– Policja! – krzyknął ponownie.

Przecisnął się przez powstałą szczelinę, wsuwając najpierw ramiona, niczym jakiś oszalały zawodnik futbolowy pragnący za wszelką cenę zdobyć następny punkt dla swojej drużyny.

Zniszczone drzwi skrzypiały niemiłosiernie. Tanny Brown odepchnął je z furią i wskoczył do małego saloniku. Pochylił się stojąc na ugiętych nogach i z broni trzymanej przed sobą mierzył we wszystkie strony.

– Policja! Ferguson, wyłaź! – krzyknął ponownie.

Cowart wahał się przez chwilę, po czym podążył za detektywem. Stanął za jego plecami. Zdawało mu się, że wciąż słyszy odgłos roztrzaskujących się drzwi. To było jak stanięcie na skraju urwiska. Jakby wiatr drążył jego uszy, szumiąc przeraźliwie.

– Cholera! – zawołał Brown, jak gdyby zaczynał wymawiać następny rozkaz. Jego głos przeciął powietrze niczym brzytwa.

Robert Earl Ferguson wyszedł z bocznego pokoju.

Przez moment wydawało się, że jego ciemna skóra zlewa się z szarymi cieniami poranka pełzającymi we wnętrzu chaty. Ruszył wolno w kierunku przyczajonego policjanta. Miał na sobie luźną koszulkę marines i pospiesznie naciągnięte dżinsy. Jego bose stopy wydawały ciche odgłosy stąpania w zetknięciu z wypolerowaną podłogą z twardego drewna. Uniósł ociężale ręce, prawie ironicznie. Wszedł do saloniku i spojrzał na Browna, który wyprostował się ostrożnie i powoli. Na twarzy Fergusona błąkał się fałszywy uśmieszek. Rozejrzał się szybko dookoła, zatrzymując wzrok na wyważonych drzwiach, potem na Matthew Cowarcie. Na koniec spojrzał prosto na Tanny’ego Browna.

– Zapłacisz za drzwi? – zapytał. – Nie były zamknięte. Po prostu trochę się zacinają. Nie było potrzeby ich rozwalać. Wieśniacy nie muszą zamykać swoich domów. Wiesz przecież. Co znowu do mnie masz, detektywie? – W głosie zabójcy nie wyczuwało się ponaglenia czy paniki, jedynie wyprowadzający z równowagi spokój, tak jakby oczekiwał ich przybycia.

– Wiesz, czego od ciebie chcę – powiedział Brown przez zaciśnięte zęby i wycelował broń w klatkę piersiową Fergusona.

Stali bez ruchu, spoglądając na siebie wojowniczo.

– Wiem, czego chcesz. Chcesz kogoś oskarżyć. Zawsze to samo – powiedział zimno Ferguson.

Przyjrzał się wycelowanej w siebie broni, po czym spojrzał policjantowi prosto w oczy, mrużąc powieki tak, że oczy wydawały się tak szorstkie jak jego głos.

– Nie mam przy sobie broni – powiedział. Rozłożył ręce, pokazując puste dłonie. – I niczego nie zrobiłem. Nie potrzebujesz tego rewolweru.

Tanny Brown nie poruszył się i Cowart zauważył przebłysk zdenerwowania i zwątpienia w oczach Fergusona, przebłysk, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ferguson zachowywał się jak człowiek, który wie, że nie można go przyskrzynić. Cowart spojrzał na Browna i stwierdził, że porucznik nie może nic zrobić Fergusonowi.

Zabójca obrócił się w stronę Cowarta, ignorując policjanta. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu i reporter poczuł nieprzyjemny chłód.

– Po co pan tutaj przyjechał, panie Cowart? Oczekiwałem, że pan zmądrzał. Czy ma pan jakieś nowe powody?

– Nie. Po prostu wciąż szukam odpowiedzi – odparł Cowart.

– Myślałem, że nasza pogawędka rozwiała pana wszelkie wątpliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie pytania pozostały jeszcze bez odpowiedzi. Myślałem, że wszystko jest jasne.

Ostatnie słowa zostały wypowiedziane wolno i szorstko.

– Nic nigdy nie jest jasne – odparł Cowart.

– No cóż – odezwał się ostrożnie Ferguson, rzucając szybkie spojrzenie na Browna. – Dostałeś już pan jedną odpowiedź. Widzisz, co ten człowiek robi. Kopie w drzwi. Straszy ludzi rewolwerem. Prawdopodobnie szykuje się, żeby ponownie skopać mój tyłek.

Ferguson odwrócił się w kierunku Browna.

– Co chcesz wykopać ze mnie tym razem?

Tanny Brown nie odpowiedział.

Cowart potrząsnął głową.

– Nie tym razem – powiedział.

Ferguson warknął gniewnie. Mięśnie ramion napięły się gwałtownie, żyły na szyi nabrzmiały.

– Nie mogę ci nic powiedzieć – w głosie Fergusona pojawiła się złość. Zrobił jeden krok w kierunku reportera, ale natychmiast się zatrzymał. Cowart zauważył, jak Ferguson z trudem się opanowuje.

– Nic nie wiem. A gdzie twój partner, poruczniku? Zamierza mnie znowu pobić? Stęskniłem się za detektywem Wilcoxem. Skorzystasz znowu z jego pomocy, hę?

– Ty mi powiedz, gdzie on jest… – powiedział Tanny Brown. Jego głos był wciąż spokojny, lecz słowa niczym miecze cięły przestrzeń pomiędzy dwoma mężczyznami. – Jesteś ostatnią osobą, która go widziała.

– Doprawdy? – Ferguson sprawiał wrażenie dopiero co przebudzonego człowieka, który przygotowuje się do odpowiedzi. Zaczął mówić szybciej. – Czy mógłbym opuścić ręce, zanim zaczniemy rozmawiać?

– Nie. Co się stało z Wilcoxem?

Ferguson uśmiechnął się ponownie. Opuścił ręce, nie zważając na słowa policjanta.

– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Zniknął gdzieś? Mam nadzieję, że poszedł do piekła. – Na miejscu lekkiego uśmieszku pojawił wzgardliwy uśmiech.

– Newark – powiedział Tanny Brown.

– To samo co piekło – odparł Ferguson.

Brown lekko zmrużył oczy. Po krótkiej przerwie Ferguson znów zaczął mówić:

– Nigdy go tam nie widziałem. Cholera, właśnie wróciłem do Pachouli w nocy. To była długa droga. Mówisz, że Wilcox był w Newark?

– Widział cię. Gonił cię.

– No cóż, nic o tym nie wiem. W istocie jakiś obłąkany, biały facet gonił mnie w nocy, ale nie widziałem, kto to był. Nigdy nie podszedł zbyt blisko. W każdym razie zgubiłem go w jakiejś uliczce. Mocno padało. Nie wiem, co się z nim stało. Wiesz, w tej części miasta, w której mieszkam, cały czas wielu ludzi się gania. Nie należy do rzadkości brać nogi za pas. Jestem pewny, że nie chciałbym być w skórze białego faceta, który włóczy się tam po ciemku, jeśli łapiesz, O co biega. Niezdrowe miejsce. Ludzie stamtąd wyrwaliby ci serce, jeśliby wiedzieli, że mogą je sprzedać za działkę kokainy.

Spojrzał na Cowarta.

– Czyż nie mam racji, panie Cowart? Wyrwaliby serce.

Matthew Cowart poczuł dreszcz gniewu. Nagle wściekłość i frustracja ustąpiły pod naporem fali spokoju. Postąpił krok do przodu i stojąc obok Tanny’ego Browna wskazał ołówkiem Fergusona.

– Skłamałeś. Okłamałeś mnie wcześniej i kłamiesz teraz. Zabiłeś go, co?

I zabiłeś Joanie. Zabiłeś ich wszystkich. Ilu? Ilu, do diabła?

Ferguson wyprostował się.

– Gadasz od rzeczy, panie Cowart – odparł z chłodnym spokojem. – Ten człowiek… – wskazał Tanny’ego Browna – wpoił ci tego rodzaju bzdury. Nikogo nie zabiłem. Powiedziałem ci to już kiedyś. I mówię ci teraz.

Obejrzał się na policjanta.

– Nie masz nic, czym mógłbyś mnie przestraszyć, Tanny Brown. Nie masz niczego, co mógłbyś w ostatniej chwili przedstawić w sądzie, czego jakiś prawnik nie rozerwie na strzępy. Nie masz nic.

– Nie – powiedział Cowart. – Ja mam to wszystko.

Oczy Fergusona posłały gniewne błyski. Reporter poczuł uderzenie gorąca na twarzy.

– Sądzisz, że masz monopol na prawdę, panie Cowart. Nie masz. – Ferguson zacisnął mocno pięści.

Brown postąpił krok do przodu, odgarniając Cowarta ramieniem na bok.

– Pieprzę to. Pieprzę cię, Bobby Earl. Chcę, żebyś udał się ze mną do miasta. Chodźmy…

– Aresztujesz mnie?

– Tak. Za zamordowanie Joanie Shriver. Ponownie. Za stawianie oporu wymiarowi sprawiedliwości. Za ukrywanie tych ubrań w wychodku. Za składanie fałszywych zeznań pod przysięgą. I jako świadka zniknięcia Bruce’a Wilcoxa. To nam daje mnóstwo powodów.

Twarz Tanny’ego Browna wyglądała jak żelazna maska. Wolną ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął kajdanki. Trzymał broń wycelowaną w głowę Fergusona.

– Znasz schemat. Twarzą do ściany, ręce i nogi rozstawione.

– Aresztujesz mnie? – zapytał zabójca, cofając się o krok. Jego głos uniósł się o ton wyżej, sprawiając teraz wrażenie bardziej gniewnego. – Mam już za sobą to oskarżenie. Cała reszta to kupa gówna. Nie możesz tego zrobić!

131
{"b":"110015","o":1}