– Mewa, co łączy ze sobą te zbrodnie? Francis zdał sobie sprawę, że to test.
– Po pierwsze, wygląd ofiar – powiedział szybko. – Wiek i to, że były same: wszystkie chodziły tymi samymi trasami, o tej samej porze, w pojedynkę. Były młode, miały krótkie włosy i szczupłą budowę ciała. Znaleziono je w innym miejscu niż popełniono zbrodnię, wystawionym na działanie pogody, co komplikuje sprawę dla policji. I w różnych jurysdykcjach, a to kolejny problem. I wszystkie były tak samo okaleczone. Brakowało im części palców. – Wziął głęboki oddech. – Mam rację? Lucy Jones kiwnęła głową, a Peter Strażak się uśmiechnął.
– W każdym calu – przyznał. – Musimy być czujni, Lucy, bo młody Mewa ma o wiele lepszą pamięć do szczegółów i zmysł obserwacji, niż wszyscy mu przypisują. – Przerwał i zamyślił się na chwilę. Znów zaczął coś mówić, jednak rozmyślił się w ostatniej chwili. – W porządku, Lucy. Powinnaś zachować dla siebie informacje, które mogłyby nam pomóc. Na razie. Wobec tego, co dalej?
– Musimy wpaść na sposób, jak znaleźć tego człowieka – powiedziała sztywno, ale z lekką ulgą, jakby zrozumiała w tej chwili, że Peter zamierzał zadać jeszcze jedno czy dwa pytania, które poprowadziłyby rozmowę w innym kierunku.
Francis nie wiedział, czy w jej słowach była wdzięczność. Zauważył natomiast, że dwójka jego towarzyszy przyglądała się sobie, rozmawiając bez słów, jakby oboje rozumieli coś, co jemu akurat umykało. Poza tym dostrzegł jeszcze ważną rzecz: Peter i Lucy poczynili jakieś ustalenia, które w jego oczach umieściły ich oboje na tym samym planie egzystencji. Peter był trochę mniej pacjentem domu wariatów, a Lucy trochę mniej prokuratorem. Oboje nagle stali się partnerami.
– Problem w tym – zaczął ostrożnie Peter – że on znalazł nas pierwszy.
Rozdział 16
Jeśli Lucy była zaskoczona słowami Petera, nie od razu dała to po sobie poznać.
– Co konkretnie masz na myśli? – zapytała.
– Anioł chyba już wie, że tu jesteś. I zorientował się nawet, po co przyjechałaś. W szpitalu nie ma wielu tajemnic. Dokładniej mówiąc, tu trochę inaczej brzmi definicja tajemnicy. Dlatego podejrzewam, że anioł jest absolutnie świadom, że na niego polujesz, mimo obietnic poufności Gulptilila i Evansa. Jak sądzisz, ile te obietnice wytrzymały? Dzień? Dwa? Założę się, że każdy, kto może wiedzieć, już wie. Podejrzewam też, że nasz przyjaciel anioł zdaje sobie sprawę, że Mewa i ja pomagamy ci w śledztwie.
– Jak doszedłeś do tych wniosków? – spytała powoli Lucy z podejrzliwością, którą Francis zauważył, ale Peter zignorował.
– No, to oczywiście głównie przypuszczenia – odparł. Ale jedna rzecz prowadzi do drugiej…
– A jaka jest ta pierwsza „rzecz”? – spytała Lucy.
Peter szybko opowiedział Lucy o twarzy, którą zobaczył w okienku. Opisując nocne wydarzenia, uważnie przyglądał się Lucy, jakby chciał dobrze uchwycić jej reakcję.
– Dlatego też, jeśli wie o Mewie i o mnie, wie też o tobie – zakończył. – Trudno powiedzieć, ale… no, to by było na tyle.
Wzruszył lekko ramionami, ale w oczach miał pewność przeciwstawiającą się mowie jego ciała.
– O której to się stało? – spytała Lucy.
– Późno. Dobrze po północy. – Peter zauważył jej wahanie. – Chcesz się podzielić z nami jakimiś szczegółami?
Lucy milczała przez chwilę.
– Ja też chyba miałam wizytę wczoraj wieczorem. Peter wyprostował się, jakby trochę zaniepokojony.
– Jak to?
Lucy wzięła głęboki oddech. Opowiedziała, jak poszła do budynku stażystek i zastała swoje drzwi otwarte, potem zamknięte, kiedy wróciła. Była przekonana, że coś zostało zabrane, choć wyglądało na to, że wszystko leży nietknięte na swoim miejscu. Dokładnie przejrzała swoje rzeczy. Niczego nie brakowało.
– Wszystko wydawało się w porządku – powiedziała żywo. – A mimo to nie mogę się pozbyć wrażenia, że czegoś nie ma.
Peter kiwnął głową.
– Powinnaś sprawdzić raz jeszcze. Kradzież ubrania byłaby oczywista. A może zniknęło coś bardziej subtelnego, na przykład… – zamyślił się na chwilę -…włosy z grzebienia. Albo wziął twoją szminkę i przejechał ją sobie po piersi. Albo psiknął na grzbiet dłoni perfumami. Coś w tym rodzaju.
Lucy wyglądała na trochę wstrząśniętą tą sugestią; poruszyła się niespokojnie na krześle, jakby nagle zrobiło się gorące, ale zanim odpowiedziała, Francis energicznie pokręcił głową.
– O co chodzi, Mewa? – spytał Peter.
Chłopak lekko się zająknął.
– Chyba nie masz racji, Peter – powiedział cicho. – On nie musi niczego wykradać. Ani ubrań, ani szczoteczki do zębów, włosów, bielizny, perfum, niczego, co Lucy ze sobą przywiozła, bo już zabrał jej coś większego i o wiele ważniejszego. Po prostu na razie tego nie zauważyła. Może dlatego że nie chce.
Peter się uśmiechnął.
– A co to takiego, Mewa? – spytał powoli, niezbyt głośno, ale z dziwnym zadowoleniem w głosie.
– Zabrał jej prywatność – odparł Francis lekko drżącym głosem. Wszyscy troje milczeli przez chwilę, przyswajając jego słowa.
– A potem coś jeszcze – dodał ostrożnie.
– Co? – zapytała ostro Lucy. Poczerwieniała lekko na twarzy i zaczęła stukać ołówkiem o blat biurka.
– Może też twoje bezpieczeństwo.
Cisza w małym pokoju zrobiła się przytłaczająca. Francis miał wrażenie, że tym, co powiedział, przekroczył jakąś granicę. Peter i Lucy byli zawodowymi śledczymi, a on nie, i zaskoczyło go, że w ogóle znalazł w sobie odwagę, żeby się odezwać, a co dopiero wypowiedzieć tak prowokującą sugestię. Cicho! – krzyknął gdzieś z głębi umysłu jeden z jego bardziej natarczywych głosów. Zamknij się! Nie wychylaj się! Siedź w ukryciu! Uważaj! Nie wiedział, czy ma go słuchać, czy nie. Po chwili pokręcił głową.
– Pewnie nie mam racji. Tak mi po prostu nagle przyszło do głowy, nie zastanawiałem się nad tym…
Lucy podniosła rękę.
– Myślę, że to bardzo słuszna uwaga, Mewa – oznajmiła tonem wykładowcy, w jaki czasem wpadała. – Powinnam ją sobie zapamiętać. Ale co z tą drugą wizytą, z twarzą w okienku, patrzącą na ciebie i Petera? Co o tym sądzisz?
Francis zerknął z ukosa na przyjaciela, który kiwnął głową i zrobił zachęcający gest.
– Mógł się nam przyjrzeć w każdej innej chwili, Francis. W świetlicy albo przy jedzeniu, albo nawet w drodze na sesje grupowe. Co tam, bez przerwy włóczymy się po korytarzach. Miał wiele okazji, żeby nas obserwować. Pewnie nawet to robił. Tyle tylko, że o tym nie wiemy. Po co ryzykować wizytę w nocy?
– Pewnie oglądał nas za dnia, Peter, masz rację – rozważał dalej Francis. – Ale dla niego to nie to samo.
– Dlaczego?
– Bo w ciągu dnia jest tylko jeszcze jednym pacjentem.
– Tak? Jasne, ale…
– Ale w nocy może być znów sobą.
Peter odezwał się pierwszy, głosem pełnym podziwu.
– Wychodzi na to, że tak jak się spodziewałem, Mewa rozumie. – Uśmiechnął się lekko.
Francis wzruszył ramionami. Właśnie usłyszał komplement i uświadomił sobie, że w ciągu dwudziestu jeden lat, jakie spędził na tej planecie, bardzo rzadko ktoś go chwalił. Aż do tej chwili spotykał się tylko z krytyką, narzekaniami i podkreślaniem jego oczywistych niedociągnięć. Peter nachylił się i szturchnął go żartobliwie w ramię.
– Będzie jeszcze z ciebie świetny glina, Francis – powiedział. – Może trochę dziwny z wyglądu, ale niemal doskonały. Brakuje ci irlandzkiego akcentu, o wiele większego brzucha, pucołowatych, czerwonych policzków, pałki do wymachiwania i ciągoty do pączków. Nie, uzależnienia od pączków. Ale wcześniej czy później do tego dojdziesz. – Odwrócił się do Lucy. – To mi podsuwa pewien pomysł.
Lucy też się uśmiechała, bo trudno było nie uznać za zabawny obrazu żałośnie chudego Francisa w roli krzepkiego „krawężnika”.
– Przydałby nam się jakiś pomysł – powiedziała. – Bardzo by się przydał. Peter milczał, ale przez chwilę poruszał przed sobą dłonią jak dyrygent albo matematyk, wypróbowujący w powietrzu nowy wzór, z braku tablicy, na której mógłby zapisać liczby i równania. Potem przysunął sobie krzesło i usiadł przodem do oparcia; podkreślił w ten sposób, pomyślał Francis, ważność tego, co zamierzał powiedzieć.