Литмир - Электронная Библиотека

Gruby znów odskoczył w tył i odwrócił się do Francisa i Petera Strażaka. Był zszokowany. Mamrotał przekleństwa.

– Nie ruszać się! Cholera, nie ruszać się! – ryczał z wściekłością. Szedł do nich, wdeptując w jedną z kałuż krwi, na które tak bardzo uważał Peter. Złapał Francisa za ramię, obrócił go szarpnięciem, pchnął na siatkę. Trzasnął pałką po nogach. Francis runął na kolana. Ból wybuchł mu w oczach jak biały fosfor; chłopak zachłysnął się powietrzem, które kłuło niczym igły. Zakręciło mu się wściekle w głowie. Przez chwilę myślał, że zemdleje. Potem, kiedy odzyskał oddech, siła ciosu zmalała, pozostawiając tylko dudniący tępym bólem siniak na jego pamięci. Mniejszy strażnik natychmiast zrobił to samo, co jego partner – obrócił Petera Strażaka i uderzył go pałką w dół pleców. Efekt był ten sam; Peter, charcząc, padł na kolana. Obaj zostali natychmiast skuci kajdankami i rzuceni płasko na podłogę. Francis poczuł smród środka dezynfekującego, którym bezustannie zmywano korytarz.

– Pieprzone świry – klął strażnik. Potem wszedł do dyżurki i wykręcił numer. Zaczekał chwilę, aż ktoś po drugiej stronie odbierze. – Doktorze, mówi Maxwell z ochrony. Mamy duże kłopoty w Amherst. Niech pan tu szybko przyjdzie. – Zawahał się i dodał, najwyraźniej odpowiadając na pytanie. – Dwóch pacjentów zabiło pielęgniarkę.

– Nie! – wykrztusił Francis. – My nie…

Ale jego protest uciął mocny kopniak w udo, wymierzony przez mniejszego mężczyznę. Chłopak przygryzł wargi. Chciał się odwrócić do Petera Strażaka, ale bał się, że znów dostanie kopniaka, więc ani drgnął. Usłyszał odgłos syren w ciemności na zewnątrz, głośniejszy z każdą sekundą. Wycie zatrzymało się przed wejściem do Amherst, potem zniknęło jak zły sen.

– Kto wezwał gliny? – spytał mniejszy strażnik.

– My – odparł Peter.

– Jezu Chryste. – Strażnik znów kopnął Francisa i zamierzył się do kolejnego ciosu.

Chłopak przygotował się na ból, ale cios nie padł.

– Hej! Co wy wyrabiacie? – wykrztusił strażnik. Wymówił to jak polecenie, wręcz żądanie. Francisowi udało się lekko odwrócić głowę. Zobaczył, że Napoleon i kilku innych mężczyzn z dormitorium otworzyli drzwi i stali niepewnie w progu, nie wiedząc, czy wolno im wyjść na korytarz. Wycie syren musiało wszystkich pobudzić, pomyślał. W tej samej chwili ktoś włączył światło. Całe wnętrze zatopiło się w błysku. Z południowego końca budynku dobiegły piskliwe, żałosne wrzaski; ktoś zaczął walić w drzwi dormitorium kobiet. Stalowe płyty i zasuwy wytrzymały, ale dźwięk, niczym huk bębnów, niósł się echem po korytarzu.

– Cholera jasna! – krzyknął strażnik z wojskową fryzurą. – Wy! – Wskazał pałą Napoleona i innych lękliwych, ale ciekawych mężczyzn, którzy wyszli z sali sypialnej. – Do środka! Ale już!

Ruszył w ich stronę, wyciągając rękę jak policjant kierujący ruchem, potrząsając groźnie pałką. Francis zobaczył, że mężczyźni cofają się z lękiem. Strażnik rzucił się na drzwi, zatrzasnął je i zaryglował. Odwrócił się i pośliznął na jednej z ciemnych plam krwi na korytarzu. Dobijanie się do drzwi z żeńskiej części korytarza przybrało na sile, a Francis usłyszał dwa nowe głosy za swoją głową.

– Co tu się dzieje, do cholery?

– Co wy robicie?

Znów się odwrócił i za leżącym na podłodze Peterem Strażakiem dostrzegł dwóch mundurowych policjantów. Jeden z nich sięgał po broń; nie wyciągał jej, ale nerwowo odpiął klapę kabury.

– Dostaliśmy zgłoszenie zabójstwa – oznajmił drugi. Potem pewnie zobaczył krew na korytarzu, bo minął dyżurkę i podszedł do drzwi schowka.

Francis śledził go wzrokiem. Widział, jak mężczyzna zatrzymuje się przed samymi drzwiami. W przeciwieństwie jednak do strażników, policjant nic nie powiedział. Po prostu patrzył, podobny w tej chwili do wielu pacjentów, którzy gapili się w przestrzeń, widząc w niej to, co chcieli zobaczyć, a co nie było rzeczywistym obrazem.

Od tamtej chwili wszystko potoczyło się szybko i wolno zarazem. Francis miał wrażenie, że czas stracił władzę nad wydarzeniami tej nocy, a kolejność godzin została zaburzona. Szybko zamknięto go w sali do terapii, niedaleko schowka, w którym technicy rozkładali przybory, a fotografowie wypstrykiwali całe klisze zdjęć. Każdy błysk flesza był jak uderzenie błyskawicy na odległym horyzoncie i wywoływał krzyki i zamieszanie w zamkniętych dormitoriach, powiększając jeszcze napięcie. Francis został bezceremonialnie ciśnięty na krzesło przez mniejszego z dwóch strażników i pozostawiony sam sobie. Po kilku minutach przyszło do niego dwóch detektywów w cywilnych ubraniach i doktor Gulptilil. Francis cały czas był w piżamie i kajdankach, siedział na niewygodnym, drewnianym krześle. Domyślał się, że Peter Strażak jest w podobnej sytuacji, ale nie miał pewności. Wolałby nie zostawać z policjantami sam na sam.

Obaj detektywi nosili wymięte, źle dopasowane garnitury. Mieli krótko ostrzyżone włosy i kanciaste szczęki, twarde spojrzenie i ostry sposób mówienia. Byli podobnej budowy; Francis pomyślał, że gdyby spotkał tych mężczyzn po raz drugi, pewnie by ich pomylił. Nie dosłyszał nazwisk, kiedy się przedstawili, bo patrzył na doktora Gulptilila, szukając otuchy. Lekarz jednak siadł pod ścianą i milczał, po tym jak pouczył pacjenta, że ma powiedzieć detektywom prawdę. Jeden detektyw zajął miejsce obok Francisa, a drugi przysiadł na biurku przed chłopakiem. Prawie beztrosko kołysał nogą, ale siedział tak, żeby widać było wyraźnie czarną kaburę ze stalowoniebieskim pistoletem przy pasie. Uśmiechał się krzywo, przez co każde jego słowo brzmiało nieszczerze.

– A więc, panie Petrel, dlaczego był pan na korytarzu po zgaszeniu świateł? – zapytał.

Francis się zawahał. Przypomniał sobie wskazówki Petera Strażaka, a potem streścił to, jak obudził go Chudy, jak poszedł za Peterem na korytarz i znalazł ciało Krótkiej Blond. Detektyw najpierw pokiwał, a za chwilę pokręcił głową.

– Drzwi do dormitorium są zamknięte, panie Petrel. Jak co noc. – Zerknął na doktora Gulptilila, który gorliwie przytaknął.

– Dzisiaj nie były.

– Chyba panu nie wierzę.

Francis nie wiedział, co na to powiedzieć.

Policjant milczał przez chwilę, pozwalając ciszy rozpełznąć się po pokoju i zdenerwować Francisa jeszcze bardziej.

– Niech mi pan powie, Petrel… Mogę panu mówić Francis?

Chłopak pokiwał głową.

– Dobra, Franny. Jesteś młodym facetem. Uprawiałeś seks z kobietą przed dzisiejszym razem?

Francis odchylił się na krześle.

– Dzisiejszym razem? – spytał.

– Aha – mruknął detektyw. – To znaczy, przed dzisiejszym seksem z tą pielęgniarką. Miałeś kiedyś kontakty z dziewczynami?

Francis był zupełnie zdezorientowany. Głosy huczały mu w uszach, wykrzykując najróżniejsze sprzeczne rady. Spojrzał na Gulptilila, próbując dostrzec, czy tamten widzi kłębiący się w nim jazgot. Ale doktor wycofał się w cień i Francis nie mógł wypatrzyć jego twarzy.

– Nie – powiedział; jego odpowiedź szpeciło wahanie.

– Nie? Nigdy? Taki przystojniak jak ty? To przykre. Zwłaszcza kiedy ci odmówiła, założę się. A ta pielęgniarka nie była o wiele starsza od ciebie, prawda? Musiałeś się nieźle wkurzyć, kiedy ci odmówiła.

– Nie – powtórzył Francis. – To nie tak.

– Nie odmówiła ci?

– Nie, nie, nie.

– Chcesz powiedzieć, że zgodziła się na seks, a potem sama się zabiła?

– Nie. Pan nie rozumie.

– Jasne. Oczywiście. – Detektyw spojrzał na partnera. – A więc nie zgodziła się na seks, a ty ją zabiłeś? Tak było?

– Nie, to pomyłka.

– Franny, nic już nie rozumiem. Mówisz, że byłeś na korytarzu po zamknięciu drzwi, kiedy nie powinno cię tam być, w schowku leży zgwałcona i zamordowana pielęgniarka, a ty znalazłeś się poza dormitorium zupełnie przypadkiem? Przecież to bez sensu. Nie sądzisz, że mógłbyś trochę bardziej współpracować?

– Nie wiem – odparł Francis.

– Czego nie wiesz? Jak nam pomóc? Powiedz po prostu, co się stało, kiedy pielęgniarka ci odmówiła. To takie trudne? Wszystko będzie jasne i zamkniemy sprawę jeszcze dzisiaj.

22
{"b":"109922","o":1}