Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne.

– A więc miał pan rację mówiąc, że to psychopata.

– To się wydawało oczywiste.

– Na podstawie zachowania wobec pana…

– Tak.

Skończyliśmy paszteciki i zabraliśmy się do serów. Beckett przyglądał mi się z zainteresowaniem i zapytał:

– Właściwie jak było naprawdę w stajni Humbera?

– Och – uśmiechnąłem się – trudno by to nazwać obozem wakacyjnym.

Beckett czekał, że będę mówił dalej, a ponieważ milczałem, rzekł:

– Tylko tyle ma pan do powiedzenia na ten temat?

– Tak, chyba tak. To bardzo dobry ser…

Wypiliśmy kawę i po kieliszku koniaku. W końcu wolnym krokiem wróciliśmy do biura.

Podobnie jak poprzednio Beckett osunął się na swoje krzesło, a ja usiadłem naprzeciwko niego, po drugiej stronie biurka.

– Zdaje się, że wkrótce wraca pan do Australii?

– Tak.

– Tęskni pan już za tym, żeby znów znaleźć się w swoim kieracie?

Spojrzałem na niego. Jego wzrok utkwiony był we mnie, poważny i nieporuszony. Czekał na odpowiedź.

– Niezupełnie.

– Dlaczego nie?

Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się: – A któż lubi kierat? Pomyślałem, że nie należało przeciągać tego tematu.

– Wraca pan z powrotem do dobrobytu, dobrego jedzenia, słońca, rodziny, pięknego domu, pracy, którą wykonuje pan z powodzeniem… czyżbym się mylił?

Skinąłem głową. Nie było zbyt rozsądne nie chcieć wracać do tego wszystkiego.

– Proszę mi powiedzieć prawdę – usłyszałem znienacka. – Uczciwą, niefałszowaną prawdę. Co jest nie w porządku?

– Jestem po prostu rozgoryczonym idiotą, to wszystko – powiedziałem lekko.

– Panie Roke – Beckett uniósł się nieco na krześle. – Mam powody, by zadawać panu te pytania. Czego brakuje pańskiemu życiu w Australii?

Nastąpiło milczenie, w czasie którego ja myślałem, a on czekał.

Kiedy wreszcie odpowiedziałem, zdawałem sobie sprawę, że bez względu na to, jakie powody nim kierują, nie zaszkodzi, jeśli odpowiem szczerze.

– Wykonuję pracę, która powinna przynosić mi zadowolenie. Tymczasem czuję się znudzony i pusty.

– Dieta mleczno-miodowa dla człowieka o zdrowych zębach – zauważył.

Roześmiałem się.

– Może raczej zamiłowanie do soli.

– Jaki zawód wybrałby pan, gdyby rodzice nie umarli młodo i nie zostawili pana z trójką dzieci do wychowania?

– Chyba prawnika, chociaż może… – zawahałem się.

– Może co?

– No… zapewne zabrzmi to dziwnie, zwłaszcza po ostatnich kilku dniach… ale mógłbym zostać policjantem.

– Aha – rzucił ciepło. – Mnie to nie zaskakuje. Odchylił głowę na oparcie i uśmiechnął się.

– Małżeństwo mogłoby pomóc panu w poczuciu stabilizacji – zasugerował.

– I mocniej przycisnąć do muru. Jeszcze jedna rodzina do utrzymania. Wejście na zawsze w jedną koleinę…

– A więc tak pan na to patrzy? A co z Elinor?

– To bardzo miła dziewczyna.

– Ale nie na zawsze? Pokręciłem głową przecząco.

– Zadał pan sobie wiele trudu, by ocalić jej życie – przypomniał Beckett.

– Jedynie z mojego powodu znalazła się w niebezpieczeństwie.

– Nie mógł pan wiedzieć, że tak się jej pan spodoba i wyda się jej tak… porywający, że będzie chciała spojrzeć na pana jeszcze raz. Kiedy wrócił pan do Humbera, żeby ją stamtąd wyciągnąć, to właściwie pana śledztwo było już wtedy zakończone, gładko, spokojnie i bez wpadki, czyż nie?

– Tak. Właściwie tak.

– Czy sprawiło to panu przyjemność?

– Przyjemność? – powtórzyłem zaskoczony.

– Och, nie mam na myśli końcowej awantury czy tych godzin uczciwego znoju, które musiał pan poświęcić – uśmiechnął się przelotnie. – Ale… określmy to… samo polowanie?

– Chodzi o to, czy jestem myśliwym z natury?

– A jest pan?

– Tak.

Zapanowało milczenie. To moje proste potwierdzenie wisiało w powietrzu, nagie i ujawnione.

– Czy odczuwał pan strach? – głos Becketta był rzeczowy.

– Tak.

– Paraliżujący? Zaprzeczyłem.

– Zdawał pan sobie sprawę, że Adams i Humber zabiją pana, jeśli się domyśla. Jaki wpływ miało na pana życie w nieustannym niebezpieczeństwie?

Jego głos był tak klinicznie rzeczowy, że odpowiedziałem z równą obojętnością.

– Stałem się ostrożny.

– To wszystko?

– Jeżeli chodzi panu o to, czy znajdowałem się w stanie permanentnego napięcia nerwowego, to odpowiedź brzmi nie.

– Rozumiem. – I znów chwila milczenia. – Co było dla pana najtrudniejsze?

Zamrugałem oczami, wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i skłamałem:

– Noszenie tych obrzydliwych butów ze szpicami.

Beckett skinął potakująco głową, jak gdyby usłyszał zadowalającą odpowiedź. A może rzeczywiście tak było. Buty ze szpicami raniły moją dumę, nie palce u nóg.

Duma wzięła też górę w czasie mojej wizyty u Elinor w college’u, kiedy to nie potrafiłem grać idioty w jej obecności. A ten numer z Markiem Aureliuszem był zwykłym popisywaniem się, miał zresztą zatrważające konsekwencje. Trudno było o tym myśleć, a co dopiero przyznać się do tego.

– Czy brałby pan pod uwagę robienie czegoś podobnego jeszcze raz? – zapytał Beckett od niechcenia.

– Przypuszczam, że tak. Ale nie w taki sposób.

– Co pan ma na myśli?

– No… przede wszystkim byłem nieprzygotowany. Na przykład to, że Humber zostawiał kantor nie zamknięty na klucz, było zwykłym szczęściem, bo w przeciwnym razie nigdy bym się tam nie dostał, nie umiem otwierać drzwi bez klucza. Przydałby mi się aparat fotograficzny… Mógłbym sfotografować niebieską księgę w biurze Humbera. I tak dalej, ale moja wiedza o fotografii jest niemal równa zeru. Na pewno wszystko naświetliłbym źle. Poza tym nigdy w życiu nie biłem się z nikim. Gdybym wiedział cokolwiek o walce wręcz, zapewne nie zabiłbym Adamsa i sam bym tyle nie oberwał. Poza tym nie miałem możliwości przesłania panu ani Edwardowi wiadomości, która mogłaby dojść szybko. Sposób porozumiewania był, prawdę mówiąc, beznadziejny.

– Rozumiem. Ale mimo tych niedogodności wykonał pan zadanie.

– Miałem szczęście. A nie można na to liczyć więcej niż raz.

– Myślę, że nie. – Beckett uśmiechnął się. – Co ma pan zamiar zrobić z dwudziestoma tysiącami funtów?

– Mam zamiar… zwrócić większość Edwardowi.

– Co to znaczy?

– Nie mogę przyjąć takich pieniędzy. Wszystko, o co mi naprawdę chodziło, to wyrwanie się na jakiś czas. To Edward zaproponował taką sumę, nie ja. Przypuszczał pewnie, że nie podjąłbym się tej pracy za mniejszą sumę, ale mylił się… gdybym mógł, zrobiłbym to za darmo. Wszystko, co mogę przyjąć, to zwrot kosztów, jakie wynikły z powodu mojej nieobecności, Edward wie o tym, powiedziałem mu wczoraj wieczorem.

Teraz nastąpiło długie milczenie. Wreszcie Beckett wyprostował się na krześle i podniósł słuchawkę.

Wykręcił numer i czekał.

– Mówi Beckett. W sprawie Daniela Roke… Tak, jest tutaj. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kartkę. – Te punkty, o których mówiliśmy rano… rozmawiałem z nim. Czy masz swoją kartkę?

Przez chwilę słuchał, znów oparty na krześle. Nie spuszczał wzroku z mojej twarzy.

– Można? – Mówił do telefonu. – Numery od jednego do czterech twierdząco. Numer pięć zadowalająco. Numer sześć, jego najsłabszy punkt… nie utrzymał się w swojej roli wobec Elinor Tarren. Powiedziała o nim, że jest dobrze wychowany i inteligentny. Nikt poza tym tak nie uważał… Tak, tak bym to określił… męska duma… prawdopodobnie dlatego, że Elinor jest równie mądra jak ładna, skoro nie załamał się wobec jej siostry… O tak, niewątpliwie pociągał ją w równym stopniu intelekt, co wygląd… Tak, bardzo przystojny. Zdaje się, że czasem uważasz to za pożyteczne… Nie, on nie. Nie patrzył w lustro w umywalni w klubie ani w lustro w moim gabinecie… nie, nie przyznał tego dzisiaj, ale wydaje mi się, że zdaje sobie sprawę, że w tym punkcie zawiódł… Tak, raczej brutalna lekcja… może ryzyko, a może czysty brak profesjonalizmu… Twoja panna Jones mogłaby się o tym przekonać.

60
{"b":"107671","o":1}