– Głowy do góry – powiedziałem. – Bardzo nudno byłoby mi w Anglii, gdyby nie wy obydwie.
– Był pan okropny – orzekła Patty, upierając się przy swoim.
– Tak… i przykro mi.
– Mógł pan nam powiedzieć – szepnęła Elinor.
– Nonsens – wtrącił October. – Nie mógł mieć zaufania do języka Patty.
– Rozumiem – rzekła wolno Elinor. Spojrzała na mnie kusząco. – Nie podziękowałam panu jeszcze za… za uratowanie mnie. Lekarz powiedział mi… wszystko. – Znów oblała się rumieńcem.
– Była pani jak śpiąca królewna – uśmiechnąłem się. – Wyglądała pani jak moja siostra.
– Pan ma siostrę?
– Dwie. Mają szesnaście i siedemnaście lat.
– Och – powiedziała Elinor i była tym wyraźnie pocieszona. October mrugnął na mnie.
– Zdecydowanie jesteś dla nich zbyt dobry, Daniel. Przez jedną z nich znienawidziłem cię, druga o mało nie spowodowała twojej śmierci, a ty zupełnie jakbyś na to nie zwracał uwagi.
– Nie. Naprawdę nie zwracam. Zapomnijmy o tym – uśmiechnąłem się do niego.
I tak, mimo niezbyt obiecujących początków, wieczór stopniowo stawał się coraz milszy, dziewczęta pozbywały się zażenowania, a nawet, pod koniec, zdolne były wytrzymać mój wzrok i nie rumienić się.
Kiedy już poszły spać, October włożył dwa palce do wewnętrznej kieszeni, wyciągnął kawałek papieru i podał mi go. Rozwinąłem, był to czek na dziesięć tysięcy funtów. Przyjrzałem mu się w milczeniu. A potem, powolnym ruchem przedarłem fortunę na pół i wrzuciłem kawałki do popielniczki.
– Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć.
– Wykonałeś pracę. Dlaczego nie chcesz zapłaty?
– Ponieważ… – Urwałem. Ponieważ co? Nie byłem pewien, czy potrafię to sformułować. Ale miało to jakiś związek z tym, że nauczyłem się więcej, niż się spodziewałem. Nurkowałem zbyt głęboko. Nawet zabiłem… Jednego byłem pewny: nie mogłem nawet myśleć o przyjęciu za to pieniędzy.
– Musisz mieć jakieś powody… – odezwał się lekko poirytowany October.
– Po pierwsze, to nie zrobiłem tego tak naprawdę dla pieniędzy, a poza tym nie mogę przyjąć od ciebie takiej sumy. Kiedy wrócę, zamierzam oddać ci to, co zostało z pierwszych dziesięciu tysięcy.
– Nie ma mowy – zaprotestował. – Zarobiłeś je. Zatrzymaj te pieniądze. Potrzebujesz ich dla rodziny.
– To, czego potrzebuję dla rodziny, zarobię sprzedając konie. October zgniótł cygaro.
– Jesteś tak denerwująco niezależny, że nie wiem, jak mogłeś pogodzić się z rolą stajennego. Jeżeli nie zrobiłeś tego dla pieniędzy, to w imię czego?
Poruszyłem się na krześle. Moje obrażenia odczuwałem jeszcze ciągle bardzo boleśnie. Uśmiechnąłem się lekko.
– Myślę, że dla przeżycia takiego dreszczu…
Drzwi gabinetu otworzyły się i Beckett nie spiesząc się wszedł do środka. Wstałem. Wyciągnął rękę.
– Dawno się nie widzieliśmy, panie Roke.
– Ponad trzy miesiące.
– I skończył pan bieg.
Pokręciłem głową, uśmiechając się.
– Obawiam się, że z upadkiem na ostatniej przeszkodzie. Beckett zdjął płaszcz, powiesił go na wieszaku i odwiązał z szyi szary wełniany szalik. Miał niemal czarny garnitur, kolor ten podkreślał jego niezwykłą bladość i chudość, ale oczy miał bystre jak zawsze, choć podkrążone. Obrzucił mnie długim badawczym spojrzeniem.
– Proszę usiąść. Przepraszam, że pan na mnie czekał. Widzę, że zajęto się panem.
– Tak, dziękuję.
Usiadłem z powrotem na skórzanym krześle, a Beckett obszedł biurko i usiadł ostrożnie na krześle po drugiej stronie. Było to krzesło z wysokim oparciem, na którym opierał głowę i łokcie.
– Dostałem pana raport dopiero w niedzielę rano, kiedy wróciłem do Londynu z Newbury. Dwa dni szedł z Posset i dopiero w piątek dotarł do mnie do domu. Zaraz po przeczytaniu raportu zatelefonowałem do Edwarda do Slaw i dowiedziałem się, że właśnie dzwoniła do niego policja z Clavering. Wtedy sam zatelefonowałem do Clavering. Większą część niedzieli spędziłem na licznych rozmowach na wysokich szczeblach i rano w poniedziałek w biurze oskarżyciela publicznego zapadła decyzja, aby nie wysuwać przeciwko panu oskarżenia.
– Bardzo panu dziękuję – powiedziałem. Beckett milczał przyglądając mi się.
– Więcej pan zrobił, żeby się z tego wyplątać, niż my z Edwardem – zaczął po chwili. – My tylko potwierdziliśmy to, co pan powiedział, i przez to uwolniliśmy pana o dzień czy dwa wcześniej. Okazało się jednak, że policja w Clavering dzięki starannym oględzinom kantoru w stajni stwierdziła już, że wszystkie pana zeznania miały oparcie w faktach. Rozmawiali także z lekarzem, który zajmował się Elinor. I z samą Elinor. Znaleźli szopę z miotaczem płomieni i wysłali telegram do pańskiego adwokata po kopię kontraktu, jaki podpisał pan z Edwardem. Kiedy ja z nimi rozmawiałem, byli tuż absolutnie przekonani o prawdziwości pańskiej historii, i zgadzali się, że pobił pan śmiertelnie Adamsa działając w obronie własnej.
Lekarz policyjny, który pana badał, powiedział im, że siła uderzeń, jakie spadły na pańską rękę, wystarczyłaby w zupełności na zmiażdżenie czaszki. Uważał, że cios trafił wzdłuż wewnętrznej części przedramienia, a nie prostopadle, dlatego też poczynił znaczne szkody w mięśniach i tkankach, ale nie spowodował złamania kości Powiedział im także, że było naprawdę możliwe, żeby pan kwadrans później jechał motocyklem, jeżeli tylko bardzo panu na tym zależało…
– Zdawało mi się, że nie zwracali najmniejszej uwagi na to, co mówiłem.
– Rozmawiałem z jednym z policjantów, który przesłuchiwał pana w czwartek wieczorem. Powiedział, że przywieźli pana jako pewnego winowajcę i że wyglądał pan strasznie. Opowiedział pan im historyjkę, którą uznali za nonsens, więc zaczęli zadawać pytania, żeby się pan wygadał. Sądzili, że to będzie łatwe. Ten policjant powiedział, że przypominało to drążenie skały za pomocą paznokcia. I w końcu, ku swemu własnemu zdumieniu, wszyscy zaczęli panu wierzyć.
– Szkoda, że mi tego nie powiedzieli.
– To nie w ich stylu. Pozują zawsze na twardych facetów.
– Na mnie też zrobili takie wrażenie.
– Jednak wytrzymał pan.
– Jakoś.
Beckett spojrzał na zegarek.
– Czy pan się spieszy? – spytał.
– Nie – potrząsnąłem głową.
– To dobrze… Bo mam panu raczej dużo do powiedzenia. Czy może pan zjeść ze mną obiad?
– Z przyjemnością.
– Wspaniale. A teraz wracając do pańskiego raportu. – Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki zapisane ręcznie strony papieru i położył je na biurku. – Chciałbym, żeby wyrzucił pan fragment wzywający posiłki, a włączył na to miejsce opis działania miotacza ognia, dobrze? Tutaj jest stół i krzesło, proszę tam usiąść, a jak pan skończy, każę przepisać to na maszynie…
Kiedy skończyłem raport, rozmawialiśmy przez jakiś czas o postępowaniu, jakie ma być wszczęte przeciwko Humberowi, Cassowi i Judowi Wilsonowi, a także Soupy’emu Tarletonowi i jego przyjacielowi Lewisowi Greenfieldowi. Wtedy Beckett spojrzał na zegarek i zdecydował, że czas na obiad. Zabrał mnie do swojego klubu, którego wnętrze w całości było ciemnobrązowe; zjedliśmy stek, cynaderki i paszteciki z grzybami, które wybrałem dlatego, że stosunkowo łatwo mogłem je zjeść samym tylko widelcem.
Pułkownik Beckett jednak zauważył to.
– Ręka jeszcze dokucza?
– Już jest dużo lepiej.
Skinął głową i powstrzymał się od dalszych komentarzy. Natomiast opowiedział mi o wizycie, jaką złożył przed trzema dniami wujowi Adamsa, którego odnalazł w kawalerskim apartamencie na Piccadily.
– Młody Paul Adams, według opowieści wuja, był dzieckiem, które niewątpliwie znalazłoby się w domu poprawczym, gdyby nie miało bogatych rodziców. Został wyrzucony z Eton za fałszowanie czeków, a z następnej szkoły za permanentne uprawianie hazardu. Rodzice wyciągali go z kolejnych awantur, a psychiatra uprzedzał ich, że chłopak nigdy się nie zmieni, może dopiero w wieku średnim. Był jedynakiem. To jednak musiało być dla rodziców straszne. Dwadzieścia pięć lat, a matka dalej walczyła starając się powstrzymać go przed zbyt drastycznymi skandalami. Mniej więcej pięć lat temu musiała zapłacić fortunę, by zatuszować skandal, kiedy to Adams podobno złamał młodemu człowiekowi rękę, zupełnie bez powodu, i zagroziła, że odda go do zakładu, jeżeli coś podobnego jeszcze raz się powtórzy. W kilka dni później wypadła z okna swojej sypialni i zmarła. Jej brat, ów wuj Adamsa twierdzi, że zawsze był przekonany, iż to Adams ją popchnął.