– W jaki sposób wygrywa się konkurs?
– Dając pełną i poprawną listę odpowiedzi.
– A jaka jest nagroda?
– Książka. Ale głównie chodzi tu o prestiż. Mamy tylko jeden konkurs w semestrze, i zawsze jest trudny. – Otworzyła szufladę pełną papierów i różności. – Wiem, że gdzieś położyłam te wycinki… – Zaczęła wykładać rzeczy na biurko.
– Niech pani się już nie trudzi – powiedziałem uprzejmie.
– Ależ nie, ja chcę znaleźć… – Garść drobnych przedmiotów rozsypała się na biurko.
Była wśród nich niewielka chromowana rurka długości około trzech cali, z pętlą łańcuszka biegnącą od jednego końca do drugiego. Widziałem już coś takiego. Widywałem to nawet często. Ma to jakiś związek z piciem.
– Co to jest? – zapytałem.
– To? A, to jest cichy gwizdek – dalej kontynuowała poszukiwania. – To dla psów – wyjaśniła.
Wziąłem gwizdek do ręki. Dlaczego uważałem, że wiąże się on z butelkami, kieliszkami, i… i tu świat nagle się zatrzymał.
Było to niemal fizyczne odczucie, mój umysł jakby chciał rzucić się skokiem na swoje ofiary. Wreszcie trzymałem w ręku Adamsa i Humbera. Czułem swój galopujący puls.
Takie proste. Tak bardzo proste. Rurka otwierała się w środku, jedna jej część była gwizdkiem, a drugajego przykrywką. Łańcuszek łączył obie części. Dmuchnąłem w niewielki ustnik. Wydał jedynie nutkę dźwięku.
– Nie może pan tego słyszeć – wyjaśniła Elinor – ale pies naturalnie może. Można zresztą tak nastawić gwizdek, że będzie bardziej słyszalny dla ludzkiego ucha. – Wzięła gwizdek ode mnie i odkręciła. – Teraz proszę.
Zagwizdałem. Zabrzmiało to prawie jak zwykły gwizdek.
– Czy mogłaby mi pani pożyczyć to na jakiś czas? Jeśli nie jest to pani potrzebne? Chciałbym przeprowadzić pewien eksperyment.
– Tak, naturalnie. Mój stary ukochany owczarek musiał zostać uśpiony zeszłej wiosny i od tej pory nie używałam gwizdka. Ale odda mi go pan? Bo na wakacje mam dostać szczeniaka i będę tego używać, by go ćwiczyć.
– Oczywiście.
– To się zgadzam. O, mam wreszcie ten wycinek.
Wziąłem kawałek gazety, ale nie mogłem się skupić. Widziałem tylko barek w monstrualnym samochodzie Humbera z wieszakiem na szpikulce do lodu, szczypce i drobne chromowane przedmioty. Zawsze rzucałem na nie tylko pobieżne spojrzenie, ale jeden z nich był właśnie chromowaną rurką z pętlą łańcuszka łączącą jeden koniec z drugim. Jeden z nich był cichym gwizdkiem na psy.
Zmusiłem się, żeby przeczytać o Sparking Pługu, i podziękowałem Elinor za znalezienie wycinka.
Schowałem gwizdek w pasie na pieniądze i spojrzałem na zegarek. Było już po wpół do trzeciej. Trochę spóźnię się do pracy.
Wyjaśniła moją sytuację wobec Octobra i pokazała mi gwizdek, to były dwie ogromne przysługi. Chciałem jej się jakoś odwdzięczyć i tylko jeden sposób przychodził mi do głowy.
– Nigdzie, jak tylko we własnej duszy – zacząłem – nie znajdzie człowiek spokojniejszego schronienia i uwolnienia od kłopotów…
Elinor spojrzała na mnie zaskoczona.
– To ten cytat z konkursu.
– Tak. Czy może pani korzystać z pomocy?
– Tak. Ze wszystkiego. Ale…
– To jest Marek Aureliusz.
– Kto? – Elinor była zupełnie wstrząśnięta.
– Marek Aureliusz Antoninus, cesarz rzymski, 121-180 r.
– Jego „Rozmyślania”? – spytała. Kiwnąłem twierdząco głową.
– To fantastyczne… gdzie pan chodził do szkoły?
– Chodziłem do wiejskiej szkoły w Oxfordshire. – Rzeczywiście tak było, przez dwa lata, zanim skończyłem osiem lat. – I mieliśmy nauczyciela, który ciągle wduszał nam Marka Aureliusza. – Tylko że ten nauczyciel był w Geelong.
Przez całe popołudnie kusiło mnie, by powiedzieć jej całą prawdę o sobie, ale nigdy pokusa ta nie była silniejsza jak w tej chwili. W jej towarzystwie nie potrafiłem być nikim innym, jak tylko sobą, i nawet w Sław mówiłem do niej posługując się moim naturalnym akcentem. Nieznośne było dla mnie jakiekolwiek udawanie przed nią. Nie powiedziałem jej jednak, skąd przyjechałem i po co, ponieważ October nie zrobił tego, a sądziłem, że powinien lepiej znać swoją córkę niż ja. Były wszak te jej pogawędki z Patty, której dyskrecji na pewno nie można było zawierzyć, i prawdopodobnie October uznał, że byłoby to ryzykowne dla śledztwa. Nie wiedziałem. Ale nie powiedziałem jej.
– Jest pan całkiem pewny, że to Marek Aureliusz? – zapytała z powątpiewaniem. – Mamy tylko jedno podejście. W razie pomyłki, to tuż będzie mój koniec.
– Więc na pani miejscu sprawdziłbym to. To jest we fragmencie o tym, by uczyć się jak być zadowolonym ze swego losu. Myślę, że pamiętam to dlatego, że rzadko byłem w stanie posłuchać tej dobrej rady… – Uśmiechnąłem się.
– Wie pan – zaczęła, ale jakby z pewnym niezdecydowaniem w głosie. – To nie moja sprawa, ale można by pomyśleć, że trochę się pan ocierał w świecie. Pan sprawia wrażenie zdecydowanie inteligentnego. Dlaczego pracuje pan w stajni?
– Pracuję w stajni – odpowiedziałem z absolutną, nie pozbawioną ironii prawdą – ponieważ jest to jedyna rzecz, jaką umiem robić.
– Czy będzie pan to robił do końca życia?
– Mam nadzieję.
– I to pana zadowoli?
– Będzie musiało.
– Nie spodziewałam się, że to popołudnie spędzimy w ten sposób, szczerze mówiąc bardzo się go bałam. A pan sprawił, że okazało się bardzo łatwe.
– No, w takim razie wszystko w jak najlepszym porządku – dodałem z uśmiechem.
Uśmiechnęła się także.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, a Elinor powiedziała:
– Lepiej, gdy pana odprowadzę. Ten dom musiał projektować architekt zakochany w labiryntach. Znajdowano tu odwiedzających, którzy błądzili po górnych piętrach konając z pragnienia wiele dni po tym, kiedy powinni opuścić budynek.
Roześmiałem się. Elinor szła obok mnie po krętych korytarzach, w dół po schodach aż do drzwi na zewnątrz, opowiadając pogodnie o swoim życiu w college’u, traktując mnie jak równego sobie. Powiedziała mi, że Durham to najstarszy angielski uniwersytet po Oksfordzie i Cambridge, i że to jedyne miejsce w Anglii, gdzie odbywały się zajęcia z geofizyki. Była to naprawdę bardzo mila dziewczyna.
Na stopniach podaliśmy sobie ręce.
– Do widzenia – powiedziała. – Przykro mi, że Patty była taka podła.
– Mnie nie. Gdyby nie była, nie spędziłbym tu dzisiejszego popołudnia.
Elinor roześmiała się.
– Ale za jaką cenę?
– Warto było.
W jej szarych oczach widoczne były ciemniejsze plamki.
Obserwowała mnie, kiedy podszedłem do motocykla, usiadłem na siodełku i założyłem kask. Wtedy szybko pomachała ręką i z powrotem weszła w drzwi. Zamknęły się za nią głucho.
14
W drodze powrotnej zatrzymałem się w Posset, by zobaczyć, czy October nie nadesłał komentarzy na temat mojej teorii, którą przekazałem mu w ubiegłym tygodniu. Jednak nie było dla mnie żadnego listu.
Chociaż i tak byłem już spóźniony na wieczorne obrządki w stajni, zatrzymałem się na poczcie dłużej, by napisać do Octobra. Nie wychodził mi z głowy Tommy Stapleton: umarł nie przekazawszy tego, co wiedział. Nie chciałem popełnić tego samego błędu. I nie chciałem także umierać, w gruncie rzeczy. Pisałem szybko.
„Myślę, że kluczem do sprawy jest tu cichy gwizdek, używany na psy. Humber ma taki w swoim samochodowym barku. Czy pamięta pan konia Old Etonian? W Cartmel w dzień wyścigów odbywały się rano gonitwy psów”.
Wysławszy list, kupiłem dużą tabliczkę czekolady dla osłony i komiks dla Jerry’ego, i starałem się niepostrzeżenie wjechać na podwórze. Jednak Cass złapał mnie i powiedział, że będę miał duże szczęście, jeżeli dostanę wolne popołudnie w przyszłą sobotę, bo teraz zamelduje o mnie panu Humberowi. Westchnąłem z rezygnacją i zabrałem się do wieczornych obowiązków, czując jak zimna, nieświeża, pełna przemocy atmosfera tego miejsca znowu przenika mnie do kości.
Jednak teraz czułem się trochę inaczej. Gwizdek, niby granat, spoczywał w moim pasku. Znaczył wyrok śmierci, gdyby go u mnie znaleziono. Tak w każdym razie przypuszczałem. Należało jeszcze się upewnić, czy moje wnioski szły we właściwym kierunku.