6
Lord October zanurzył palec w białym proszku, po czym spróbował go.
– Ja też nie wiem, co to jest – powiedział, potrząsając głową. – Oddam to do analizy.
Pochyliłem się i pogłaskałem psa, przez chwilę pieściłem jego uszy.
– Zdaje pan sobie sprawę – rzekł po chwili – co pan ryzykuje, przyjmując pieniądze i nie dając koniowi dopingu?
Uśmiechnąłem się do niego.
– To nie jest śmieszne – dodał poważnie. – Ci ludzie potrafią być brutalni, a dla nas to żadna pociecha, jeśli połamią panu żebra…
– Rzeczywiście – powiedziałem, prostując się – sądzę, że będzie najlepiej, jeśli Sparking Plug nie wygra… Nie mogę spodziewać się dalszych propozycji, jeśli dowiedzą się, że kogoś przedtem oszukałem.
– Ma pan rację – October wyraźnie poczuł ulgę. – Sparking Plug musi przegrać, ale co zrobić z Inskipem. Jak do diabła mam mu powiedzieć, że dżokej ma przytrzymać konia?
– Nie może pan. Nie chce pan przecież wpakować się w kłopoty. Ajeśli ja będę miał kłopoty, to nie ma większego znaczenia. Koń nie wygra, jeśli nie dam mu pić jutro rano, za to tuż przed wyścigiem dam mu pełne wiadro wody.
Spojrzał na mnie rozbawiony
– Widzę, że paru rzeczy się pan nauczył.
– Gdyby pan wiedział, czego się nauczyłem, włosy stanęłyby panu dęba.
Uśmiechnął się.
– A więc w porządku. Myślę, że to jest jedyne wyjście. Co też pomyślałby Komitet, wiedząc, że konspiruję z własnym stajennym, jak zatrzymać faworyta? – Roześmiał się. – Powiem Roddy’emu Beckettowi, czego ma się spodziewać… Chociaż nie będzie to takie zabawne dla Inskipa… ani dla naszych stajennych, jeśli obstawiają konia, ani dla publiczności, która po prostu straci pieniądze.
– No, nie – zgodziłem się.
Zamknął paczuszkę z białym proszkiem i wepchnął ją z powrotem do koperty z pieniędzmi. Te siedemdziesiąt pięć funtów wypłacono mi dość nierozsądnie w nowych banknotach pięciofuntowych o kolejnych numerach. Ustaliliśmy, że lord October zabierze je i spróbuje ustalić, komu zostały wydane.
Powiedziałem mu o długich prostych na wszystkich torach, na których wygrała jedenastka koni.
– Wygląda to, jak gdyby mimo wszystko jednak zastosowali witaminy – powiedział w zamyśleniu. – Nie można wykryć ich w teście dopingowym, ponieważ w zasadzie nie są dopingiem, a jedzeniem. Cała sprawa witamin jest bardzo trudna…
– Czy wzmacniają wytrzymałość? – zapytałem.
– Tak, w znacznym stopniu. Konie, które „zdychają” na ostatnim pół kilometrze – a jak pan zauważył, cała jedenastka należy do tego typu – są idealnym wprost obiektem. Ale o witaminach myśleliśmy przede wszystkim i musieliśmy je wyeliminować. Mogą pomóc koniowi zwyciężyć, jeśli wstrzyknięte są w dużej dawce bezpośrednio do krwiobiegu, ale nie można wykryć ich za pomocą analizy, ponieważ zostają zużyte właśnie na zwycięstwo. Zresztą w inny sposób też są nie do wykrycia. Nie wywołują ekscytacji, nie powodują, że koń po biegu wygląda jakby benzedryna płynęła mu z uszu. – Westchnął. – Sam nie wiem…
Z przykrością wyznałem, że nie dowiedziałem się niczego z maszynopisu Becketta.
– Ani Beckett, ani ja nie spodziewaliśmy się po tym tyle, co pan. Dużo mówiliśmy ostatnio na ten temat i doszliśmy do wniosku, że mimo szczegółowych dochodzeń, jakie przeprowadzono wówczas, może pan jednak wpaść na coś, jeśli przeniesie się pan do jednej ze stajni, w której trenowano konie z tej jedenastki w chwili, kiedy dostały doping. Niestety, osiem koni zostało sprzedanych i zmieniły już stajnie, ale trzy są ciągle u tych samych trenerów, i chyba byłoby najlepiej, gdyby mógł pan dostać pracę w jednej z tych stajni.
– W porządku. Spróbuję, czy któryś z nich mnie przyjmie. Ale teraz trop jużjest bardzo zimny… i dżoker numer dwanaście może pojawić się w zupełnie innej stajni. Nic się nie wydarzyło w Haydock w tym tygodniu?
– Nic. Pobrano próbki śliny od wszystkich koni przed gonitwą sprzedażną, ale faworyt wygrał zupełnie naturalnie, toteż nie dawaliśmy próbek do analizy. Jednak teraz, kiedy odkrył pan, że wybrano te właśnie tory ze względu na długi odcinek od ostatniej przeszkody do celownika, będziemy tam zachowywać znacznie większą czujność. Zwłaszcza jeśli ponownie pobiegnie któryś koń z tej jedenastki.
– Może pan sprawdzić w kalendarzu, czy któryś jest zgłoszony – zgodziłem się. – Ale jak dotąd żaden nie dostał dopingu dwa razy i nie ma powodu, żeby ta zasada uległa zmianie.
Poryw przejmującego wiatru przeszedł przez wąwóz, Octobrem wstrząsnął dreszcz. Maleńki strumień wezbrany od wczorajszych deszczów toczył się hałaśliwie po skalistym podłożu. October zagwizdał na psa, który właśnie węszył coś na brzegu.
– Przy okazji – powiedział, kiedy podawaliśmy sobie ręce – weterynarze uważają, że nie pospieszyły tych koni ani kulki, ani strzałki, nic wystrzelonego czy rzuconego. Nie mogą byćjednak tego pewni w stu procentach. Wtedy nie badali wszystkich koni aż tak dokładnie. Jeżelijednak trafi się nam następny przypadek, dopilnuję, żeby przejrzeli każdy centymetr skóry w poszukiwaniu nakłucia.
– Wspaniale.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i każdy poszedł w swoją stronę. Lubiłem Octobra. Miał wyobraźnię i poczucie humoru, które równoważyło tę imponującą władczość jego sposobu bycia i odezwań w stylu menedżera wielkiego biznesu. Mocny człowiek, pomyślałem z uznaniem, o upartym umyśle, muskularnym ciele, zmierzający prosto do celu, człowiek, który zasługiwałby na tytuł szlachecki, gdyby go nie odziedziczył.
Tego wieczora i następnego ranka Sparking Plug musiał obejść się bez wody. Kierowca furgonu wyruszył w stronę Leicester z kieszeniami pełnymi pieniędzy chłopców, którzy obstawili konia, a ja czułem się jak zdrajca.
Drugi koń Inskipa, który również jechał furgonem, startował w trzecim biegu, ale gonitwa młodzików była dopiero piąta w programie, mogłem więc spokojnie obserwować dwa pierwsze biegi, a także wyścig, w którym startował Spark. Kupiłem program, znalazłem miejsce na trybunie koło padoku i oglądałem konie, jakie miały startować w pierwszej gonitwie. Chociaż z lektury ksiąg znałem nazwiska wielu trenerów, ciągle jeszcze nie znałem ich z widzenia, toteż kiedy stali teraz gawędząc z dżokejami na padoku, próbowałem z czystej ciekawości zidentyfikować ich. W pierwszej gonitwie biegły konie siedmiu trenerów: Owena, Cundella, Beeby’ego, Cazaleta, Humbera… Humber? Co ja takiego słyszałem o Humberze? Nie mogłem sobie przypomnieć. Pomyślałem więc, że nie było to takie ważne.
Koń Humbera wyglądał najgorzej ze wszystkich, a prowadzący go stajenny miał nie wyczyszczone buty, brudną nieprzemakalną kurtkę i wyglądał, jakby wcale mu nie zależało na poprawieniu tego złego wrażenia. Kiedy dżokej zdjął płaszcz, jego sweter nosił ślady błota z poprzednich jazd, a trener, który nie dostarczył czystych strojów i nie dbał o prezencję swojej stajni, był wysokim, wyglądającym na nerwowego mężczyzną; stał oparty na grubej lasce z gałką.
Podczas gonitwy stajenny Humbera stał obok mnie.
– Macie jakieś szanse? – zapytałem niedbale.
– Wystawienie tego konia to strata czasu – powiedział wykrzywiając wargi. – Mam cholernie dość tego sukinsyna.
– Może inny wasz koń jest lepszy? – spytałem przyglądając się koniom ustawianym na starcie.
– Mój inny koń? – zaśmiał się niewesoło. – Nawet trzy, jeżeli możesz w to uwierzyć. A ja mam cholernie dosyć całego tego sukinsyństwa. Odchodzę w końcu tygodnia, bez względu na forsę.
Nagle przypomniałem sobie, co słyszałem o Humberze. Najgorsza stajnia w kraju, powiedział chłopak w Bristolu, głodzą stajennych i biją, toteż mogą dostać do roboty najgorszych.
– Jak to bez względu na forsę?
– Humber płaci szesnaście tygodniowo, zamiast jedenastu, ale to się i tak nie opłaca. Mam dosyć francowatego Humbera. Wynoszę się.
Zaczęła się gonitwa. Obserwowaliśmy, jak koń Humbera przyszedł ostatni. Chłopiec mamrocząc pod nosem ruszył, by go odprowadzić.