Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez cały wieczór pili niekończące się ilości herbaty, nie dając mi nic do picia. Zapytałem, czy mógłbym dostać herbaty, i dostałem, przekonałem się jednak, że trudność podnoszenia filiżanki przewyższała przyjemność picia.

Zaczęli znowu.

– Powiedzmy, że Adams uderzył cię w ramię, ale zrobił to w obronie własnej. Widział, jak rzucasz przyciskiem do papieru w swojego pracodawcę i zdał sobie sprawę, że teraz zaatakujesz jego. Po prostu odwracał niebezpieczeństwo.

– Już przedtem przeciął mi skroń… uderzył mnie wielokrotnie, raz w głowę.

– To wszystko wydarzyło się wczoraj, według tego, co mówi koniuszy. Dlatego wróciłeś i zaatakowałeś pana Humbera.

– Humber uderzył mnie wczoraj dwa razy. Nie byłem o to specjalnie obrażony Reszta miała miejsce dzisiaj, i głównie robił to Adams. – W tym momencie coś mi się przypomniało. – Zdjął mi z głowy kask, kiedy udało mu się trochę mnie ogłuszyć. Muszą być na nim jego odciski palców.

– Znowu odciski palców…

– Więc odcyfrujcie je – powiedziałem.

– Zacznijmy od początku. Jak możemy wierzyć takiemu łachudrze? – Łachudra. Jeden z tych brudasów w skórach. Wywrotowiec. Stuknięty. Znam wszystkie te określenia. Wiedziałem, jak wyglądam. Nie poprawiało to mojej sytuacji.

– Nie ma żadnego sensu udawać nieuczciwego stajennego, jeśli się na takiego nie wygląda – rzuciłem zdesperowany.

– Wyglądasz na to jak najbardziej – powiedzieli zaczepnie. – Od urodzenia.

Patrzyłem na ich kamienne twarze, na ich twarde, niewrażliwe oczy. Twardzi, dobrzy policjanci, którzy nie pozwolą sobą kierować. Mogłem czytać w ich myślach – gdybym ich przekonał, a potem okazałoby się, że moja historia była stekiem kłamstw, nigdy by sobie tego nie darowali. Byli podświadomie nastawieni na nie. Nie chcieli uwierzyć. Mój pech.

W pokoju wypełnionym dymem papierosowym stawało się coraz duszniej, w swetrze i kurtce było mi za gorąco. Wiedziałem, że pot na moich skroniach uważają za dowód winy, a nie wynik upału czy bólu.

Ciągle odpowiadałem na wszystkie ich pytania. Jeszcze dwukrotnie z nie zmniejszonym zapałem kazali mi powtórzyć całą historię, łapiąc za słówka, czasami krzycząc, obchodząc mnie dookoła i strzelając pytaniami ze wszystkich stron. Byłem naprawdę za bardzo zmęczony na taką zabawę, dawały o sobie znać nie tylko obrażenia, jakich doznałem, ale także fakt, że nie spałem przecież przez całą poprzednią noc. Około drugiej nad ranem nie mogłem już prawie mówić z wyczerpania, i wreszcie, kiedy w ciągu pół godziny musieli trzy razy budzić mnie z półprzytomnego snu, dali za wygraną.

Od początku wiedziałem, że ten wieczór może mieć tylko jedno logiczne zakończenie, i starałem się wyrzucić je z mojej świadomości, ponieważ bytem nim przerażony. Ale tak to jest, zaczyna się drogę po różanej ścieżce, a ona w końcu prowadzi do piekła.

Dwóch mundurowych policjantów, sierżant i posterunkowy, mieli zabrać mnie na noc. Miejsce, do którego mnie zaprowadzili, kazało mi myśleć o sypialni u Humbera jak o raju.

Cela była kwadratowa, dwa i pół metra na dwa i pół, wyłożona glazurowaną cegłą, do wysokości ramienia brązową, a wyżej białą. Małe zakratowane okienko było zbyt wysoko, by można było przez nie coś zobaczyć, za łóżko służyła wąska betonowa płyta. Poza tym znajdował się tu kubeł z przykryciem i przybity do ściany regulamin. Nic więcej. Było to wystarczająco smutne, by odebrać chęć do życia, zwłaszcza że nigdy nie przepadałem za małymi zamkniętymi przestrzeniami.

Policjanci nakazali mi usiąść na betonie. Zdjęli mi buty, pasek od dżinsów, znaleźli także i odpięli pas na pieniądze. Zdjęli mi też kajdanki. Wyszli, zatrzasnęli drzwi i zamknęli mnie na klucz.

Reszta tej nocy była pod każdym względem ostatecznym dnem nędzy.

19

W korytarzach Whitehallu było zimno i spokojnie. Młody człowiek o nienagannych manierach uprzejmie wskazał mi drogę i otworzył mahoniowe drzwi do pustego gabinetu.

– Pułkownik Beckett przyjdzie niedługo. Jest na konsultacji u kolegi. Prosił, żebym go usprawiedliwił, jeśli pan przyjdzie przed jego powrotem. Czy życzy pan sobie drinka? Papierosy są tu w pudełku.

– Dziękuję – uśmiechnąłem się. – Czy prośba o kawę byłaby dużym kłopotem?

– W żadnym razie. Zaraz panu przyślę. Pan wybaczy – wyszedł, zamykając cicho drzwi.

Bawiło mnie, że znów mówiono do mnie „proszę pana”, zwłaszcza jeśli robił to uprzejmy urzędnik, niewiele ode mnie młodszy. Uśmiechając się, usiadłem na wyściełanym skórą krześle na wprost biurka Becketta, założyłem jedną nogę w eleganckich spodniach na drugą i rozsiadłem się wygodnie.

Nie spieszyłem się. Był wtorek jedenasta rano i przez cały dzień miałem tylko kupić nakręcany pociąg dla Jerry’ego i zabukować miejsce w samolocie do Australii.

Do gabinetu Becketta nie docierał żaden hałas. Pokój był kwadratowy i wysoki, łącznie z drzwiami i sufitem pomalowany na pogodny szarozielony kolor. Domyślałem się, że tutaj umeblowanie szło w parze z rangą, ale outsiderowi trudno było się zorientować, jakie wrażenie powinien wywierać duży, ale podniszczony dywan, wyraźnie prywatny abażur czy skórzane krzesła z miedzianymi okuciami. Żeby zwracać uwagę na takie rzeczy, trzeba było być kimś stąd.

Rozmyślałem nad pracą pułkownika Becketta. Odniosłem wrażenie, że jest na emeryturze, prawdopodobnie na pełnej rencie, wyglądał przecież na człowieka o słabym zdrowiu, i oto okazało się, że ma ciągle posadkę w Ministerstwie Obrony.

October powiedział mi, że w czasie wojny Beckett był czymś w rodzaju oficera zaopatrzeniowego, który nie przysyłał nigdy całego transportu lewych butów czy złej amunicji. Oficer zaopatrzeniowy. Mnie zaopatrzył w Sparking Pluga i materiał prowadzący do Adamsa i Humbera. Miał wystarczające wpływy w armii, by pospiesznie posadzić jedenastu uczniów szkoły oficerskiej do przekopywania się przez historię nieznanych koni wyścigowych. W co – zastanawiałem się – zaopatrywał major Beckett aktualnie, w normalnych okolicznościach?

Nagle przypomniałem sobie wypowiedź Octobra: „Myśleliśmy o tym, by podstawić stajennego”, nie powiedział „ja myślałem”, ale „myśleliśmy”. I w jakiś sposób byłem teraz zupełnie pewny, że to Beckett, a nie October podsunął ten plan. To także tiumaczyło, dlaczego October odczuł taką ulgę, kiedy Beckett zaaprobował mnie podczas pierwszego spotkania.

W czasie gdy oddawałem się takim spokojnym rozmyślaniom, obserwowałem dwa gołębie na parapecie okna i czekałem, by pożegnać się z człowiekiem, którego sztabowe przygotowania zapewniły sukces całemu pomysłowi.

Do pokoju zapukała i weszła ładna młoda kobieta niosąc tacę, na której stał dzbanek z kawą, dzbanuszek ze śmietanką, jasnozielona filiżanka i spodek. Uśmiechnąłem się, a ona zapytała, czy mam jeszcze jakieś życzenia; usłyszawszy, że nie mam, oddaliła się z gracją.

Coraz lepiej radziłem sobie lewą ręką. Nalałem do filiżanki kawy i piłem ją bez śmietanki, rozkoszując się błogim smakiem.

Migawki z ostatnich kilku dni przesuwały się leniwie w moich myślach.

Cztery noce i trzy dni w celi aresztu, spędzone na próbie pogodzenia się z faktem, że naprawdę zabiłem Adamsa. Dziwne, choć wielokrotnie myślałem, że mogę zostać zabity, ani razu nie przyszło mi do głowy, że sam mógłbym zabić. Na to, podobnie jak na wiele innych rzeczy, byłem całkowicie nieprzygotowany, jednak spowodowanie śmierci innego człowieka, choćby nie wiem jak na nią zasługiwał, wymagało jakiegoś dojścia do ładu z sobą.

Cztery noce i trzy dni stopniowego odkrywania, że nawet kolejne upodlenia dawały się wytrzymać, jeśli przyjmowało sieje spokojnie. Odczuwałem niemal wdzięczność dla rudego policjanta za jego rady.

Pierwszego ranka, po tym jak sędzia uznał, że mam zostać tu, gdzie jestem, przez siedem dni, przyszedł lekarz policyjny i kazał mi się rozebrać. Nie mogłem tego zrobić, więc musiał mi pomóc. Obojętnie przyglądał się dziełu Adamsa i Humbera, zadał mi kilka pytań, obejrzał prawą rękę, która była sinoczarna od nadgarstka aż powyżej łokcia. Mimo ochronnej warstwy, złożonej z dwóch swetrów i kurtki skórzanej, w miejscu, gdzie wylądowała noga krzesła, skóra była przecięta. Lekarz pomógł mi się ubrać i wyszedł. Nie pytałem go o opinię, sam nic mi nie powiedział.

57
{"b":"107671","o":1}