Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Miałem nadzieję, że tak się nie stanie, ale aż nazbyt dobrze zdawałem sobie sprawę, że czas, jaki spędzę w areszcie, zależy jedynie od tego, jak przekonywająco zdołam udowodnić, że zabiłem w obronie własnej. Nie na próżno byłem synem prawnika.

Następne godziny były koszmarem. Siły policyjne w Clavering składały się z gromady twardych cyników, którzy starali się w miarę własnych możliwości powstrzymywać żywotną falę przestępczości w górniczym regionie o wysokim procencie bezrobocia. Rękawiczki nie figurowały w ich wyposażeniu. Poszczególni policjanci kochali być może swoje żony i byli dobrzy dla swoich dzieci, ale nawet jeśli tak było, to zachowywali dobry humor i humanitarność jedynie na godziny wolne od pracy.

A pracy mieli dużo. Budynek pełen był gwaru i spieszących się głosów. Przepychano mnie ciągle jeszcze zakutego w kajdanki, z pokoju do pokoju, pod eskortą, i zadawano mi sporadyczne pytania.

– Później – mówiono. – Tym zajmiemy się później. Na niego mamy całą noc.

Z tęsknotą myślałem o gorącej kąpieli, wygodnym łóżku i kilku tabletkach aspiryny. Nie dostałem niczego.

Późno wieczorem posadzono mnie na krześle w pustym, jasno oświetlonym pokoju, i wtedy powiedziałem im, co robiłem u Humbera i jak to się stało, że zabiłem Adamsa. Opowiedziałem im wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Nie uwierzyli mi, o co nie miałem pretensji. Uparcie, uznając to za rzecz oczywistą, oskarżali mnie o morderstwo. Protestowałem. Ale bezskutecznie.

Zadawali mi mnóstwo pytań. Odpowiadałem na nie. Wtedy zadawali mi je znowu. I znów odpowiadałem. Zadawali pytania systemem sztafetowym, jeden przejmował śledztwo od drugiego, wydawało się więc, że wszyscy przez cały czas pozostają w pełni sił, podczas gdy ja byłem coraz bardziej zmęczony. Byłem zadowolony, że nie muszę podtrzymywać historii utkanej z szeregu kłamstw, bo w tym stanie wzrastającego zmęczenia i niewygody trudno było zachować jasność umysłu nawet po to, żeby mówić prawdę. A oni czekali, żebym popełnił błąd.

– Teraz powiedz nam, co się naprawdę wydarzyło.

– Już powiedziałem.

– To była raczej historyjka z jakiejś powieści przygodowej.

– Zatelegrafujcie do Australii po odpis kontraktu, jaki podpisałem podejmując się tej pracy. – Po raz czwarty powtarzałem adres mojego adwokata, i po raz czwarty już go zapisywali.

– Powiedziałeś, że kto cię zaangażował?

– Hrabia October.

– I bez wątpienia on też to potwierdzi…

– On do soboty jest w Niemczech.

– To niedobrze. – Uśmiechali się złośliwie.

Wiedzieli od Cassa, że pracowałem w stajni Octobra. Cass powiedział im, że byłem kiepskim stajennym, nieuczciwym, strachliwym i niezbyt bystrym. Ponieważ sam wierzył w to, co mówił, łatwo ich przekonał.

– Miałeś kłopoty z córką hrabiego, prawda?

Cholerny Cass, pomyślałem ze złością, cholerny Cass i jego plotkarski ozór.

– A teraz mścisz się na nim za to, że cię wyrzucił, i wplątujesz go w tę historię?

– Tak jak zemściłeś się na panu Humberze za to, że cię wczoraj wyrzucił.

– Nie. Sam odszedłem, bo skończyłem już swoją pracę.

– A więc za to, że cię bił?

– Nie.

– Koniuszy mówi, że zasłużyłeś na to.

– Adams i Humber prowadzili oszukańczą grę na wyścigach. Odkryłem to i próbowali mnie zabić. – Wydawało mi się, że mówię to już po raz dziesiąty i nie wywiera to na nich najmniejszego wrażenia.

– Obrażali cię tym biciem. Wróciłeś, żeby się zemścić… To dość częsta rzecz.

– Nie.

– Myślałeś o tym, potem wróciłeś i zaatakowałeś ich. Strasznie to wyglądało. Krew w całym pomieszczeniu…

– To była moja krew.

– Możemy określić jej grupę.

– Więc zróbcie to. To moja krew.

– Z tego małego rozcięcia? Nie bądź aż tak głupi.

– To rozcięcie zostało zszyte.

– Aha, wracamy więc do lady Elinor Tarren, córki hrabiego Octobra. Narobiłeś jej kłopotu, co?

– Nie.

– Spodziewała się dziecka?

– Nie. Zapytajcie lekarza.

– Więc wzięła pigułki nasenne…

– Nie. Adams ją otruł. – Opowiedziałem im dwukrotnie o słoiku fenobarbitonu, i musieli go znaleźć, kiedy pojechali do stajni, ale nie przyznali się do tego.

– Wyleciałeś ze stajni, boją uwiodłeś. Nie mogła znieść wstydu. Zażyła pigułki nasenne.

– Nie miała powodu do wstydu. To nie ona, tylko jej siostra. Patricia oskarżała mnie o uwiedzenie. Adams podał Elinor truciznę w dżinie zmieszanym z campari. Dżin, campari i fenobarbiton były zarówno w kantorze, jak i w pobranej do analizy próbce zawartości jej żołądka.Nie zwrócili na to najmniejszej uwagi.

– Do tego wszystkiego jeszcze przekonała się, że ją porzuciłeś. Pan Humber na pocieszenie poczęstował ją drinkiem, wróciła z powrotem do college’u i zażyła pigułki nasenne.

– Nie.

Mówiąc delikatnie, byli sceptycznie nastawieni do opowieści o używaniu przez Adamsa miotacza płomieni.

– Znajdziecie go w szopie.

– A, w tej szopie… Gdzie to ona ma być, jak mówiłeś? Wytłumaczyłem im dokładnie jeszcze raz.

– Pole należy prawdopodobnie do Adamsa. Możecie to sprawdzić.

– To istnieje tylko w twojej wyobraźni.

– Poszukajcie, a znajdziecie nie tylko szopę, ale i miotacz płomieni…

– Najprawdopodobniej używany jest do wypalania wrzosowisk. W tych okolicach wielu farmerów ma taki przyrząd.

Pozwolili mi zatelefonować, żeby znaleźć pułkownika Becketta. Jego służący w Londynie powiedział mi, że pułkownik wyjechał do przyjaciół w Berkshire na wyścigi w Newbury. Lokalna centrala w Berkshire była nieczynna, bo, jak wyjaśniła telefonistka, woda z pękniętej rury zalała kabel. Inżynierowie pracowali nad naprawą.

Byłem ciekaw, czy moje życzenie skontaktowania się z jednym z oficjalnych zwierzchników sportu wyścigowego przekonało ich.

– Pamiętacie tego faceta, co udusił swoją żonę? Kompletnie pomylony. Upierał się, żeby zadzwonić do lorda Bertranda Russella i oznajmić mu, że zadał cios na rzecz pokoju!

Około północy jeden z nich oświadczył, że nawet gdyby (w co oczywiście on sam nie wierzył) to, co mówiłem o moim zadaniu wykrycia poczynań Adamsa i Humbera, nawet gdyby wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu okazało się to prawdziwe, i tak nie uprawniałoby mnie do zabicia ich.

– Humber żyje – powiedziałem.

– Jeszcze żyje.

Serce podskoczyło mi do gardła. O Boże, pomyślałem, Humber nie. Niech Humber nie umrze.

– Więc ogłuszyłeś Adamsa laską?

– Nie, powiedziałem już, że zieloną szklaną kulą. Trzymałem ją w lewej ręce i uderzyłem tak mocno, jak mogłem. Nie miałem zamiaru go zabić, chciałem go tylko unieszkodliwić. Jestem praworęczny… nie mogłem dobrze ocenić, jak mocno uderzam lewą ręką.

– To dlaczego używałeś lewej ręki?

– Mówiłem już.

– Powiedz jeszcze raz. Powiedziałem jeszcze raz.

– I mimo że twoja prawa ręka nie nadawała się do użytku, wsiadłeś na motocykl i pojechałeś piętnaście kilometrów do Durham? Czy uważasz nas za głupców?

– Odciski palców moich obu rąk są na przycisku do papieru. Najpierw prawej ręki, kiedy rzucałem kulą na Humbera, a na wierzchu lewej, kiedy uderzyłem Adamsa. Wystarczy sprawdzić.

– Teraz jeszcze odciski palców – powiedzieli sarkastycznie.

– A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to odciski palców mojej lewej ręki znajdziecie także na telefonie. Usiłowałem zadzwonić do was z kantoru. Odciski lewej ręki są na kurkach w umywalni… na kluczu i na klamce, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. A w każdym razie były tam…

– A jednak jechałeś motocyklem.

– Bezwład ręki już wtedy ustąpił.

– A teraz?

– Teraz też nie jest bezwładna.

Jeden z nich podszedł do mnie, złapał mój prawy nadgarstek i podniósł mi rękę wysoko. Kajdanki zadzwoniły i moja lewa ręka również się podniosła. Wszystkie obrażenia spuchły i były bardzo bolesne. Policjant opuścił moją rękę. Przez chwilę panowała cisza.

– Może go boleć – rzekł wreszcie jeden z nich, niechętnie.

– Albo udaje.

– Może.

56
{"b":"107671","o":1}