Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Z poczty poszedłem do punktu, w którym przyjmowano zakłady, i przepisałem z kalendarza terminy wszystkich wyścigów w następnym miesiącu. Był początek grudnia. Okazało się, że przed pierwszym tygodniem stycznia jest bardzo niewiele wyścigów w północnym regionie, co znaczyło dla mnie dużą stratę czasu. Po wyścigach w następną sobotę w Newcastle nie działo się nic na północ od hrabstwa Nottingham aż do drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, czyli przez całe dwa tygodnie.

Rozmyślając nad tym opóźnieniem, udałem się następnie na poszukiwanie przydatnego, używanego motocykla. Dopiero późnym popołudniem znalazłem dokładnie to, czego chciałem, podrasowanego nortona, czteroletniego, ekswłasność jednonogiego teraz młodzieńca, który o jeden raz za dużo przykręcił gaz do końca na Great North Road. Sprzedawca z radością wyjawił mi te wszystkie detale biorąc ode mnie pieniądze i zapewniał, że motor bez trudu wyciągnie setkę. Podziękowałem mu uprzejmie i zostawiłem motocykl, żeby wmontował mu nowy tłumik, uchwyty, klocki hamulcowe i opony.

Brak prywatnego środka transportu w Sław nie przeszkadzał mi tak bardzo i nie martwiłbym się również o możliwość poruszania się w Posset, gdyby nie prześladowała mnie myśl, że mogę w pewnym momencie uznać za wskazane oddalenie się stamtąd w pośpiechu. Nie mogłem zapomnieć dziennikarza Tommy’ego Stapletona. Stracił dziewięć godzin między Hexham i Yorkshire, i znaleziono go martwego. A między Hexham i Yorkshire leży Posset.

Pierwszą osobą, jaką cztery dni później zobaczyłem na wyścigach w Newcastle, był mężczyzna z czarnymi wąsikami, który ofiarowywał mi stałe zajęcie szpiega w stajni. Stał z boku, w kącie blisko wejścia rozmawiając z chłopakiem o wielkich uszach, którego widziałem później prowadzącego konia jednej z najlepiej znanych w kraju stajni wyścigowych.

Obserwowałem z pewnej odległości, jak przekazał stajennemu białą kopertę, odebrał od niego brązową. Pieniądze za informacje, pomyślałem, przekazywane tak ostentacyjnie, że wyglądało to całkiem niewinnie.

Szedłem za Czarnym Wąsem, kiedy zakończył już transakcję i kierował się do stoisk bukmacherów. Podobnie jak poprzednio sprawiał wrażenie, jak gdyby sprawdzał proponowane stawki zakładów w pierwszej gonitwie, i podobnie jak poprzednio ja postawiłem kilka szylingów na faworyta, na wypadek gdyby ktoś zauważył, że szedłem za nim. Mimo tej inspekcji nie robił żadnych zakładów, tylko podszedł do bariery dzielącej padok od samego toru. Tu wykonał nie zaplanowany postój przyglądając się farbowanemu rudzielcowi w kurtce z żółtej skóry leoparda i ciemnoszarej spódnicy.

Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i zaczęli rozmawiać. Czarny Wąs wyjął brązową kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki i wsunął między kartki programu, po kilku chwilach niepostrzeżenie wymienił z kobietą programy. Mężczyzna powoli odszedł od bariery, a kobieta włożyła program z kopertą do dużej, błyszczącej czarnej torby, którą następnie zatrzasnęła. Zza osłony ostatniego rzędu stoisk bukmacherów obserwowałem, jak podeszła do wejścia klubowego i udała się na miejsca zarezerwowane dla członków klubu. Nie mogłem pójść tam za nią, wszedłem jednak na trybunę i patrzyłem, jak przeszła do następnej trybuny. Wydawało się, że jest dobrze znana. Zatrzymała się i rozmawiała z wieloma osobami… ze zgarbionym starym mężczyzną w dużym wymiętym kapeluszu, z grubym młodzieńcem, który nieustannie poklepywał ją po ramieniu, z dwiema kobietami w futrach z norek, z grupką trzech mężczyzn, którzy śmiali się głośno i zasłonili mi ją, tak że nie mogłem zobaczyć, czy oddała któremuś z nich kopertę z torby.

Konie pogalopowały na początek toru, tłum poruszył się na trybunach, by lepiej widzieć gonitwę. Rudzielec zniknął w tłumie na trybunie klubowej. Byłem niepocieszony, że straciłem ją z oczu. Gonitwa się skończyła, faworyt zwyciężył o dziesięć długości. Tłum zaryczał z uznaniem. Zostałem na swoim miejscu, czekając z niewielką nadzieją, że pojawi się rudzielec w skórze leoparda, podczas gdy obok mnie tłum spływał z trybuny.

I rzeczywiście okazała mi tę uprzejmość, że znów się pojawiła. W jednej ręce trzymała torebkę, a w drugiej program wyścigów. Zatrzymała się, by porozmawiać tym razem z niskim grubym mężczyzną i w końcu przecisnęła się do stoisk bukmacherów, usytuowanych przy barierze. Stanęła przed stoiskiem najbliższym trybun i najbliższym ode mnie. Po raz pierwszy mogłem wyraźnie zobaczyć jej twarz, była młodsza niż myślałem, miała grubsze rysy i dużą przerwę między górnymi zębami.

Powiedziała cienkim, przejmującym głosem:

– Bimmo, kochanie, załatwię moje rachunki.

Otworzywszy torebkę wyjęła brązową kopertę, którą podała niskiemu mężczyźnie w stoisku z napisem „Bimmo Bognor (zał. w 1920 r.), Manchester i Londyn”.

Bimmo Bognor wziął kopertę, schował ją do kieszeni marynarki, a do moich uszu dobiegło jego serdeczne „w porządku, kochanie”.

Zszedłem z trybuny, odebrałem moją skromną wygraną, myśląc o tym, że choć brązowa koperta, którą ruda wręczyła Bognorowi, wyglądała tak samo jak koperta, którą stajenny z wielkimi uszami wręczył Czarnemu Wąsowi, nie mogłem być w stu procentach pewny, że jest to ta sama koperta. Mogła wręczyć kopertę stajennego którejkolwiek z osób, z którymi rozmawiała, czy też komukolwiek na trybunach, kiedy straciłem ją z oczu, a potem mogła zupełnie uczciwie płacić swojemu bukmacherowi.

Gdybym nabrał pewności, jak naprawdę wyglądał ten łańcuch, mógłbym prawdopodobnie przekazać po nim pilną wiadomość, na tyle pilną, że nie byłoby spacerowania w dumie, tylko wyraźna bezpośrednia linia między punktami a, b i c. Ponieważ Sparking Plug startował w piątej gonitwie, ta pilna wiadomość nie przedstawiała żadnej trudności, ale możliwość odnalezienia Czarnego Wąsa akurat w żądanym momencie wymagała trzymania go na oku przez całe popołudnie.

To, że facet miał swoje przyzwyczajenia, mogło się okazać pomocne. Zawsze obserwował gonitwy z tego samego kąta trybuny, w przerwach odwiedzał ten sam bar i stał nie rzucając się w oczy w pobliżu wejścia na tor, kiedy konie prowadzono z padoku. Nie zrobił zakładów.

Tego dnia startowały dwa konie Humbera, jeden w trzeciej gonitwie ijeden w ostatniej, ale przepuściłem trzecią gonitwę nie próbując nawet znaleźć jego głównego koniuszego, choć znaczyło to odłożenie osiągnięcia mojego najważniejszego celu aż do późnego popołudnia. Poczłapałem powoli za Czarnym Wąsem.

Po czwartej gonitwie poszedłem za nim do baru i trąciłem go mocno w ramię, kiedy zaczął swoje piwo. Połowa piwa rozlała mu się na rękę i spływała po rękawie, obrócił się klnąc i zobaczył moją twarz bardzo blisko przy swojej.

– Przepraszam – powiedziałem. – Och, to pan.

Nadałem mojemu głosowi możliwie najbardziej pełną zaskoczenia intonację.

Jego oczy zwęziły się.

– Co tu robisz? Przecież Sparking Plug startuje w tym biegu.

– Rzuciłem Inskipa. – Zrobiłem zasępioną minę.

– Wziąłeś jedną z posad, które ci sugerowałem? To dobrze.

– Jeszcze nie. Wygląda na to, że może być jakby przestój.

– Dlaczego? Nie ma wolnych miejsc?

– Nie są tak bardzo chętni, żeby mnie wziąć, bo Inskip mnie wyrzucił.

– Co? – zapytał gwałtownie.

– Inskip mnie wyrzucił – powtórzyłem.

– Dlaczego?

– Była mowa o przegranej Sparking Pluga w ostatnim tygodniu, w dniu kiedy rozmawiałem z panem… powiedzieli, że nie mają dowodów, ale nie chcą mnie już więcej i żebym się wyniósł.

– To niedobrze – rzekł odsuwając się.

– Ale tuja się śmieję ostatni – powiedziałem chichocząc i przytrzymując go za rękę. – Nie będę ukrywał, że się śmieję ostatni.

– Co masz na myśli? – Nawet nie próbował opanować pogardy w głosie, ale w jego oczach błysnęło zainteresowanie.

– Sparking Plug dzisiaj też nie wygra – powiedziałem. – Nasączyłem lizawkę płynną parafiną. Odkąd odszedłem, od poniedziałku codziennie dostaje na przeczyszczenie. Nie w głowie mu wyścigi. Nie wygra tej cholernej gonitwy, nie wygra – zaśmiałem się.

24
{"b":"107671","o":1}