Otworzyłem usta i… zamknąłem z powrotem. Z pewnością przydarzyły się jej, gdzieś indziej, z kimś innym, na pewno nie raz, i na pewno przy jej chętnym współudziale. Zorientowałem się, że w jakimś stopniu uda jej się ta ohydna zemsta, ponieważ są pewne rzeczy, których nie można powiedzieć ojcu dziewczyny, zwłaszcza jeśli się go lubi.
October odezwał się zjadliwie:
– Nigdy jeszcze nie pomyliłem się tak gruntownie. Myślałem, że jest pan człowiekiem odpowiedzialnym… a w każdym razie zdolnym do panowania nad sobą. A nie nędznym lubieżnym zuchwalcem, który bierze moje pieniądze, zdobywa mój szacunek i… zabawia się za moimi plecami, deprawując mi córkę.
Stwierdzenie to zawierało dość prawdy, by mnie ranić, a poczucie winy, jakie miałem z powodu swego idiotycznego zachowania, wcale nie poprawiało sytuacji. Musiałem jednak zastosować jakaś linię obrony, bo przecież nigdy w żaden sposób nie skrzywdziłbym Patty, a ciągle jeszcze nie dokończone było śledztwo w sprawie dopingu. Skoro już doszedłem tak daleko, nie miałem ochoty, by odesłano mnie do domu w niełasce.
Powiedziałem wolno:
– Poszedłem z Patty do stodoły z sianem. Pocałowałem ją raz. Tylko raz. Potem nie dotknąłem jej. Nie dotknąłem żadnej części jej ciała, ani ręki, ani nawet sukienki.
Przez długą chwilę October przyglądał mi się: jego gniew powoli mijał, na to miejsce pojawiało się coś w rodzaju znużenia.
– Jedno z was kłamie – odezwał się wreszcie, niemal spokojnie. – A ja muszę wierzyć mojej córce. – W jego głosie pojawił się niespodziewanie jakiś błagalny ton.
– Rozumiem – powiedziałem, patrząc w dal, w głąb wąwozu. – To w każdym razie rozwiązuje jeden problem.
– Jaki problem?
– W jaki sposób odejść bez referencji.
Było to tak odległe od myśli zaprzątających Octobra, że dopiero po kilku minutach zareagował na moje słowa, i wtedy obrzucił mnie uważnym spojrzeniem spod zmrużonych powiek, którego zresztą nie starałem się unikać.
– A więc ma pan zamiar kontynuować śledztwo?
– Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Dobrze – powiedział w końcu z westchnieniem. – Zwłaszcza że przeniesie się pan i nie będzie miał więcej okazji widywania Patty. Bez względu na to, co ja osobiście o panu myślę, jest pan ciągle dla nas jedyną nadzieją sukcesu i muszę tu chyba jednak na pierwszym miejscu postawić dobro wyścigów.
October zamilkł. Rozważałem dość ponure perspektywy kontynuowania tego rodzaju pracy dla człowieka, który mnie nienawidził. Jednak znacznie gorsza była myśl o porzuceniu wszystkiego. I to właśnie było bardzo dziwne.
– Dlaczego chce pan odejść bez referencji? – zapytał w końcu October. – W żadnej z tych trzech stajni nie dostanie pan pracy bez referencji.
– Jedyne referencje, jakie pozwolą mi dostać pracę w stajni, do jakiej zamierzam się przenieść, to właśnie brak referencji.
– Do jakiej stajni?
– Do Hedleya Humbera.
– Do Humbera? – powtórzył October z niedowierzaniem. – Ale dlaczego? To bardzo kiepski trener i nie trenował żadnego z tych koni. Jaki sens ma praca tam?
– Nie trenował żadnego z koni w momencie, kiedy zwyciężyły – przyznałem. – Ale trzy z nich przeszły przez jego ręce nieco wcześniej. Jest także facet, który nazywa się P. J. Adams, i który przez jakiś czas był właścicielem sześciu spośród jedenastu koni. Z mapy wynika, że Adams mieszka niecałe szesnaście kilometrów od Humbera. Humber mieszka w Posset, w hrabstwie Durham, a Adams w Tellbridge, tuż za granicą Northumberlandu. To znaczy, że dziesięć z jedenastu koni przez jakiś czas przebywało na tym niewielkim obszarze Wysp Brytyjskich. Żaden z nich nie pozostawał tam długo. Dokumenty dotyczące Transistora i Rudyarda są dość skąpe, jeśli chodzi o początki ich kariery, i nie mam najmniejszych wątpliwości, że dokładne sprawdzenie wykaże, iż te konie także, przez jakiś krótki czas, były pod opieką Adamsa albo Humbera.
– Ale W jaki sposób mogło to mieć wpływ na szybkość tych koni po miesiącach czy latach?
– Tego nie wiem. Ale dowiem się. Zapanowała krótka cisza.
– Dobrze – powiedział niechętnie. – Powiem Inskipowi, że jest pan zwolniony. Za napastowanie Patricii.
– W porządku. Spojrzał na mnie zimno.
– Może pan składać mi sprawozdania na piśmie. Nie mam ochoty więcej pana widzieć.
Obserwowałem, jak odchodził w górę wąwozu. Nie wiedziałem, czy naprawdę wierzył dalej, że zrobiłem to, o co oskarżała mnie Patty, ale wiedziałem, że musi w to wierzyć. Alternatywa, jaką stanowiła prawda, była dużo gorsza. Który ojciec chciałby odkryć, że jego piękna osiemnastoletnia córka jest zakłamaną dziwką?
Uznałem, że w końcu wyszedłem z tego dość obronną ręką; gdybym to ja dowiedział się, że ktoś napastował Belindę czy Helen, pewnie bym zabił.
Następnego dnia po drugim treningu Inskip powiedział mi dokładnie, co o mnie myśli, i nie byłem tym szczególnie zachwycony.
Udzieliwszy mi publicznej nauczki na środku podwórza (po którym przechodzili stajenni nosząc wodę i siano z przebiegłym uśmiechem rozbawienia i nadstawionymi uszami) zwrócił mi kartę ubezpieczeniową i formularz podatkowy – ciągle jeszcze mogła mi się przydać ta gmatwanina nieczytelnego adresu z Kornwalii, w jaką wyposażył mnie na początku lord October – kazał mi pakować rzeczy i natychmiast się wynosić. Na nic mi się nie zda – uprzedził – powoływanie się na niego, ponieważ lord October wyraźnie mu zabronił wydawania mi referencji i z decyzją tą Inskip w pełni się zgadza. Wypłacił mi tygodniowe pobory zamiast wymówienia, potrącając należność pani Allnut, i to było wszystko.
Spakowałem swoje rzeczy w sypialni, poklepałem na pożegnanie łóżko, w którym spałem przez sześć tygodni, i zszedłem do kuchni, gdzie chłopcy jedli właśnie południowy posiłek. Jedenaście par oczu skierowało się w moją stronę. W jednych była pogarda, w innych zaskoczenie, niektóre uznały rzecz za zabawną. Nikomu nie było przykro, że odchodzę. Pani Allnut dała mi grubą kanapkę serem, którą zjadłem schodząc w dół do Sław, by złapać autobus do Harrogate o drugiej…
Ale dokąd z Harrogate?
Żaden stajenny przy zdrowych zmysłach nie poszedłby prosto z tak dobrego miejsca jak stajnia Inskipa szukać pracy u Humbera, bez względu na to, jak nagle byłby wyrzucony; potrzebny był jednak okres jakiegoś powolnego ześlizgiwania się w dół, jeżeli miałem nie wzbudzać podejrzeń. Zdecydowałem, że byłoby jednak dużo lepiej, gdyby koniuszy Humbera zaproponował mi pracę, niż gdybym sam o nią prosił. Mogę pojawiać się na każdym torze, gdzie będzie startował koń Humbera, wyglądać coraz bardziej kiepsko, gotów na podjęcie każdej pracy i pewnego dnia potrzebująca pracowników stajnia chwyci przynętę.
Tymczasem musiałem gdzieś mieszkać. Autobus dojeżdżał właśnie do Harrogate, kiedy to wszystko obmyśliłem. To musi być gdzieś na północnym wschodzie, żebym miał blisko do lokalnych startów koni Humbera, i w dużym mieście, żebym mógł stać się anonimowy. Za pomocą map i przewodników w bibliotece w Harrogate zdecydowałem się na Newcastle, a dzięki pomocy wyrozumiałych kierowców ciężarówek dojechałem tam późnym popołudniem i znalazłem pokój w hotelu na bocznej ulicy.
Był to ohydny pokój z poodrapywanymi ścianami koloru kawy, zniszczonym linoleum na podłodze, z niskim twardym tapczanem i kilkoma odrapanymi meblami z poplamionej dykty. Dawało się tu wytrzymać jedynie dzięki niespodziewanej czystości i lśniącej, nowej miednicy do mycia w kącie; ale ten właśnie pokój doskonale służył moim celom i zgadzał się z moim wyglądem.
Zjadłem kolację złożoną z ryb i frytek za trzy i pół szylinga, poszedłem do kina i cieszyłem się, że nie muszę oprzątać trzech koni i dwa razy się zastanawiać przed wypowiedzeniem każdego słowa. Moje samopoczucie znacznie się poprawiło dzięki temu, że znowu byłem wolny, i udało mi się nawet zapomnieć o kłopotach z Octobrem.
Rano wysłałem mu przesyłkę poleconą, te drugie 75 funtów, których nie dałem mu w niedzielę w wąwozie, wraz z krótką oficjalną notatką informującą o tym, dlaczego zaangażuję się do Humbera dopiero po pewnym czasie.