Morrison szedł za nim w bezpiecznej odległości, zachowując czujność. Był świadom, że Hawkins jest zdesperowany i nieobliczalny. Nie zdziwiłby się, gdyby próbował mu uciec albo go zaatakować. Tak czy inaczej, Morrison nie zdejmował palca ze spustu.
Drzwi pracowni Milawe wciąż były otwarte i sączące się z nich światło zdawało się zapraszać do środka. Rozgrzany kocioł sprawiał, że powietrze było ciepłe i wilgotne, a z pomieszczenia buchały kłęby pary. Brad stanął na progu, niezdecydowany, ale Morrison pchnął go w plecy.
Morgan widziała to wszystko ze swojej kryjówki. Jej serce biło jak dzwon. Słyszała, jak przed kilkoma minutami Morrison krzyczał do Brada, po czym obaj zniknęli w ciemnym, posępnym lesie. Morgan postanowiła zostać w ukryciu, dopóki nie zorientuje się, co się dzieje. Po chwili zobaczyła Brada, prowadzonego z powrotem do domu; na jego twarzy malowało się przygnębienie. Morgan przygryzła wargę. Wiedziała, że musi coś zrobić.
Cienki promyk światła przeciskał się przez framugę. Morgan wpadła na pewien pomysł. Zebrawszy odwagę, podeszła do domu i załomotała do drzwi.
Morrison ścisnął pistolet w dłoni.
– Co, do licha…? – W pierwszej chwili pomyślał, że Britten wyszedł z domu z chłopcem. Ostrożnie podszedł do drzwi, z pistoletem gotowym do strzału. – Kto tam?
– Wpuść mię! – wybełkotała Morgan. – Chcę siku!
– Morgan! – krzyknął Brad.
Morrison skierował lufę pistoletu w jego stronę.
– Nawet o tym nie myśl. – Powoli uchylił drzwi. – Kiedy się obudziłaś, do cholery?
Morgan próbowała odegrać godną Oskara rolę pijanej kobiety.
– Ja nie wytrzymam!
Morrison wyciągnął rękę, złapał Morgan za ramię i wciągnął ją do domu.
– Właź!
Stojąc obok bulgoczącego kotła, Brad patrzył ze zdumieniem, jak najwyraźniej naćpana Morgan wtacza się do pokoju. Morrison pchnął ją w jego stronę. Wpadła prosto w ramiona Brada.
– Opanuj się, na litość boską! – krzyknął. Morgan próbowała się od niego oderwać.
– Pęcherz mi zaraz pęknie – wymamrotała. – Puszczaj! – Zanim Brad zdążył zareagować, wyśliznęła się z jego ramion i zatoczyła do przodu, omal nie wpadając na Morrisona.
– Morgan, nie! – krzyknął Brad.
– Gdzie ten cholerny kibel?
– Głupia suka! – ryknął Morrison i uderzył ją łokciem w plecy, na wysokości nerek.
Ból przeszył jej pierś i Morgan runęła na podłogę. Przez chwilę leżała nieruchomo, chwytając powietrze. Najważniejsze, że znalazła się dokładnie tam, gdzie chciała: za plecami Morrisona.
Brad wpadł w szał. Rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien rzucać się na uzbrojonego mężczyznę, ale emocje wzięły górę. Uniósł ręce i skoczył Morrisonowi do gardła. Ten jednak był na to przygotowany. Szybkim ruchem zamierzył się pistoletem na Brada.
Ciężka lufa trafiła go w skroń. Z twarzą wykrzywioną bólem Brad pochylił się i złapał obiema rękami za głowę. Nie dał jednak za wygraną. Jeszcze zanim w pełni ochłonął po ciosie, rzucił się na Morrisona, próbując chwycić go w pasie. Morrison jednak był czujny i zanim Brad dopadł do niego, podniósł kolano, trafiając napastnika w podbródek.
W drugim pokoju Britten klęczał u boku Milawe i patrzył, jak życie ucieka zeń przez otwór w roztrzaskanej szczęce. Oczy Afrykańczyka były zamglone i jego wargi powoli się wydymały.
Usłyszawszy dochodzące zza drzwi głosy i stłumione uderzenia, Britten ostrożnie wstał. Niech szlag trafi tego Morrisona! Nie dość, że było z niego o wiele mniej pożytku niż z Milawe, to jeszcze teraz ten kretyn znowu coś schrzanił.
Brad leżał na podłodze półprzytomny. Przed oczami miał tylko małe punkciki i dzwoniło mu w uszach. Usiłował wstać, ale był w stanie tylko podźwignąć się niepewnie na ręce i kolana. Po policzku płynęła mu strużka krwi. Potrząsnął głową, próbując dojść do siebie.
– Boże, ale jesteś żałosny – powiedział Morrison. Wymierzył z pistoletu w głowę Brada i odbezpieczył broń. – Ale jedno muszę ci przyznać: jesteś wytrwały. Chyba Hugh nie będzie miał mi za złe, jeśli skończę to w tej chwili.
Leżąc na podłodze i łapiąc powietrze, Morgan wodziła wzrokiem po pokoju. Za plecami Morrisona stał ogromny żelazny kocioł. Kiedy Brad runął na podłogę, Morgan zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś broni. Widząc pistolet w dłoni Morrisona, uznała, że nie może dłużej czekać. Z przenikliwym wrzaskiem zerwała się z podłogi i skoczyła na Morrisona niczym sprinter wychodzący z bloków startowych.
Usłyszawszy ją, Morrison obrócił się na pięcie z szeroko otwartymi ustami. Rozpędzona postać była już prawie przy nim. W ostatniej chwili skierował w jej stronę pistolet, ale zrobił to za późno. Głowa Morgan wbiła się w jego brzuch.
Pistolet wyskoczył mu z ręki i przeleciał przez pokój. Morrison zatoczył się do tyłu i uderzył biodrami w krawędź kotła. Straciwszy równowagę, wpadł do gotującej się wody.
Rozległ się mrożący krew w żyłach skowyt bólu. Brad i Morgan podnieśli się tak szybko, jak mogli to uczynić na trzęsących się nogach.
Gdy głowa Morrisona zniknęła pod wodą, ich uszu dobiegł przerażający charkot. Na powierzchni pozostała tylko prawa ręka, z drżącymi, rozłożonymi palcami. Skóra na niej była czerwona i pokryta pęcherzami. Po chwili ręka zniknęła wśród kotłujących się bąbli.
– Mój Boże, wyciągnij go stamtąd! – krzyknęła Morgan. Zaczęła gorączkowo rozglądać się za czymś, co mogłoby pomóc jej uratować Morrisona. Zauważywszy jego włosy unoszące się tuż pod powierzchnią, wyciągnęła do nich rękę, ale Brad złapał ją za nadgarstek.
– Wybij to sobie z głowy, Morgan – powiedział. – Widziałaś jego skórę? Już po nim.
Za ich plecami rozległ się znajomy głos.
– Och, a to ci dopiero!
Brad i Morgan szybko odwrócili się, zaskoczeni. Pistolet Morrisona wylądował pod drzwiami. Britten podniósł go od niechcenia i wycelował w ich stronę. Zajrzał z obrzydzeniem do kotła.
– „Po nim" to trochę za mało powiedziane – powiedział. – Cóż, ostatnio rzeczywiście był trochę zbyt arogancki. Na szczęście rozwiązaliście ten problem za mnie. Droga Morgan, ależ ty jesteś przebiegła! Domyślam się, że nie połknęłaś tych tabletek?
W odpowiedzi tylko przeszyła go wściekłym spojrzeniem.
– Zawsze niewyczerpana w pomysłach – ciągnął Britten. – Jest to jeden z powodów, dla których mimo wszystko zamierzam spędzić z tobą resztę życia.
– Co zrobiłeś Michaelowi? – warknął Brad.
– Jest bezpieczny, ale nie tobie to zawdzięcza. Powiedziałbym nawet, że przywiązał się do mnie. Słuchaj, Morgan – ciągnął – spróbujmy zapomnieć o tym wszystkim, dobrze? Wierz mi, jestem naprawdę rozsądnym człowiekiem. Pora, żebyśmy wspólnie pomyśleli o przyszłości.
Morgan zawahała się. Z całego serca nienawidziła tego szaleńca. Miał na jej punkcie obsesję, która, choć podręcznikowa w swoich objawach, czyniła go nieprzewidywalnym, a to ją niepokoiło. Nie bała się o siebie, ale o Brada i Michaela. Człowiek, który tak bezdusznie zareagował na śmierć swojego wspólnika, był zdolny do wszystkiego.
– To niezły pomysł, Hugh. Brad spojrzał na nią osłupiały.
– Morgan, chyba nie mówisz poważnie? Przecież to wariat! Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Wariat, powiadasz? – rzucił Britten bez mrugnięcia okiem. – Może i masz rację. Ale co z tego, skoro twoje opinie już niedługo nie będą miały żadnego znaczenia. – Wyjął z kieszeni rolkę taśmy klejącej i rzucił ją Morgan. – Zwiąż pana doktora. Ręce z tyłu, proszę.
– A potem pójdziemy stąd? – spytała.
– Och, oczywiście. Wszyscy inni tu zostaną, włącznie z nieszczęsnym panem Milawe. To był niezwykły człowiek, szkoda, że tak skończył. Będzie mi go brakowało, ale cóż… trzeba dalej pracować.
– Jesteś parszywym draniem – powiedział Brad. Britten podniósł pistolet.
– Jeszcze trochę, a stracę cierpliwość, doktorze. Może i nie znam się na broni palnej, ale jestem pewien, że potrafię pociągnąć za spust.
Słysząc jego groźny ton, Morgan natychmiast zaczęła rwać taśmę klejącą. Pragnęła jak najszybciej się stąd wydostać i zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Oderwała kilka długich skrawków i zaczekała, aż Brad skrzyżuje ręce za plecami. Zrobił to niechętnie. Okleiła mu nadgarstki, nie luźno, ale i nie za ciasno.