Brad czuł, jak krew stygnie mu w żyłach. Opis podany przez Simona idealnie pasował do Nbele.
– Nuru Milawe – powtórzył pod nosem.
– Znasz go? Kto to jest i czego od ciebie chce?
– Nie wiem, ale Nbele, mój znajomy, który został zamordowany, wspominał, że ma kuzyna. To pewnie on, ten Nuru. Masz jego adres?
– Tylko fałszywy. Bradford, proszę cię, nie rób żadnych głupstw. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że nic w tej sprawie nie jest dziełem przypadku? Zaczynam rozumieć, jak to wszystko – chrząszcze, roztocze, nieboszczyki kości – wiąże się ze sobą. Chcesz mojej rady? Pozwól, żebym wciągnął w to policję i… Bradford? Brad?
Ale Brad, uśmiechając się, już się rozłączył. Tylko tego brakowało, żeby musiał tracić czas na wyjaśnianie wszystkiego policji. Kawałki układanki powoli zaczynały łączyć się w całość. Teraz już wiedział, dlaczego Morrison i Britten byli tak pewni siebie: to nie oni więzili Michaela. Miał go kto inny. Jeśli on, Brad, dobrze rozegra tę partię, znajdzie i tego człowieka, i swojego syna.
Najpierw musiał zdobyć prawdziwy adres Milawe. Być może figurował w aktach policji hrabstwa. Poza tym w miejscowej wschodnioafrykańskiej społeczności prawdopodobnie wszyscy się znają. No i dochodziły jeszcze zabójstwa na oddziale intensywnej terapii. Łatwość, z jaką je popełniono, wskazywała, że sprawcą musi być ktoś, kto dobrze zna szpital.
Brad zadzwonił na uniwersytet i poprosił do telefonu kierownika nocnej zmiany. Kiedy wytłumaczył, o co chodzi, kierownik powiedział, że owszem, zna pana Milawe, ale dość słabo. Milawe pracował na dziennej i czasami wieczornej zmianie jako technik od respiratorów; szczerze mówiąc, nikt za nim nie przepadał.
– Tak, to on – powiedział Brad z bijącym sercem. Po kilku minutach kierownik znalazł w komputerze adres Milawe. Brad podziękował mu, zawrócił wóz i ruszył w stronę Expressway.
Kiedy Nuru wrócił do domu, chłopiec jeszcze spał. Milawe postanowił go nie budzić, ponieważ miał jeszcze dużo roboty. Najpierw napalił pod kotłem. Kilka zamrożonych okazów czekało na spreparowanie. Przez chwilę zastanawiał się, czy samemu się nie zdrzemnąć, ale był zbyt zajęty i zbyt zdenerwowany.
Nerwy miał napięte jak postronki. Na myśl o tym, jak niewiele brakowało, by został aresztowany, wzrastał mu poziom adrenaliny. Od lat siedział w tym biznesie, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się patrzeć prosto w lufę pistoletu. Tylko dzięki swojemu szóstemu zmysłowi i niewiarygodnemu szczęściu zdołał tak szybko zareagować.
Na przyszłość będzie musiał być o wiele czujniejszy. Przedsięwzięte przez niego środki ostrożności okazały się niewystarczające. Od tej pory będzie kontaktował się tylko z pewnymi ludźmi – dotyczyło to zwłaszcza nowych klientów. Pierwsza transakcja odbędzie się na neutralnym terenie. Co ważniejsze, mimo swojej nieufności do broni palnej być może będzie musiał zacząć ją nosić.
Był zaniepokojony utratą portfela. Nie chodziło o znajdujące się w nim trzysta dolarów czy karty kredytowe, zresztą wszystkie kradzione. Najważniejsze było prawo jazdy. Mimo że wpisany w nie adres był fałszywy, w ręce policji wpadło jego zdjęcie i nazwisko. Nie sądził, by go odnaleźli, ale na wszelki wypadek musiał podjąć odpowiednie działania, by temu zapobiec.
Na razie był skonany i musiał się zrelaksować. Nadeszła pora, by wynagrodzić sobie trudy dnia – nic tak nie pomagało, nie przynosiło takiej ulgi i zapomnienia jak wysokiej jakości marihuana. Tak mocno jej pragnął! Była dla niego tym, czym dla innych jedzenie czy woda.
W czasie, gdy kocioł się nagrzewał, Nuru poszedł sprawdzić, co z chłopcem. Potrząsnął Michaelem za ramię. Chłopiec poruszył się i próbował otworzyć oczy, ale zaraz znów zapadł w sen, Nuru uniósł jego powieki. Źrenice wciąż były rozszerzone, choć mniej niż poprzednio. W ciągu najbliższej godziny trzeba będzie mu podać kolejną dawkę środka uspokajającego. Teraz, kiedy wszystko zostało przygotowane, przyszedł czas na relaks. Nuru zwalił się na fotel.
Nabijając fajką marihuaną, zawahał się. Po trawie zawsze był senny, ale tym razem, choć jego ciało domagało się odpoczynku, nie mógł sobie na to pozwolić. Z drugiej strony to nie powód, by odmówić sobie przyjemności.
Każdy problem związany z narkotykami miał swoje farmakologiczne rozwiązanie. W tej chwili Nuru potrzebował środków pobudzających. Choć nie był ich wielkim fanem, przydawały się w takiej sytuacji jak ta. Łagodziły efekt działania marihuany jak woda dolewana do wina. Kofeina i nikotyna nie wchodziły w grę, były za słabe. Amfetamina też mu nie odpowiadała Nuru wybrał coś bardziej naturalnego – czyste liście erythroxolon coca, rośliny, z której wytwarzano kokainę.
Nuru wyjął kilka liści z woreczka, włożył je do ust i zaczął żuć. Gorzkaj kokaina i inne alkaloidy zostały szybko wchłonięte przez błonę śluzową ust, działając znieczulająco na gardło i podniebienie miękkie. Teraz trzeba było zapalić, zanim kokaina spowoduje gwałtowny skok tętna. Nuru wsunął zapałkę do lulki i włożywszy cybuch w usta, zaciągnął się głęboko. Po kilku sekundach cząsteczki tetrahydrokanabinolu połączyły się z receptorami w mózgu.
Skutek był natychmiastowy. Serotonina i endorfiny przepływały obfitym strumieniem przez pień mózgu. Delikatne palce narkotyku pieściły duszę Nuru, dając mu ukojenie, pozwalając zapomnieć o troskach. W tym samym czasie koka czyniła swoje cuda w innych obszarach mózgu. Powstał swoisty farmakologiczny miszmasz, pobudzenie połączone z wyciszeniem. Nuru westchnął głęboko i wciągnął do płuc kolejną porcję dymu. Odchylając się z błogą miną na oparcie fotela, był czujny, beztroski i ogłupiały.
Pragnąc przekonać Morgan, że drugiego takiego jak on to ze świecą szukać, Britten nakręcił film kamerą wideo pod tytułem Ekonomista: Życie i czasy kawalera. Kiedy majstrował coś przy magnetowidzie, jego wymarzona partnerka dyskretnie rozglądała się po domu, wypatrując wyjść i możliwych dróg ucieczki. Nie zamierzała pokornie zdać się na łaskę swoich prześladowców. Jednak, świadoma, że stawiając opór, narażałaby Michaela na niebezpieczeństwo, postanowiła na razie zachowywać się jakby nigdy nic.
Wideo zostało nakręcone przez znanego reżysera filmów dokumentalnych. Narrator zza kadru objaśniał, co przedstawiają kolejne prezentowane zdjęcia: Hugh jako dziecko; Britten, pilny student; Britten, wielokrotnie nagradzany profesor. Godzinną prezentację zakończyła mowa wygłoszona osobiście przez Brittena, stojącego przed kamerą, adresowana do Morgan. Długi monolog zawierał wszystkie dobrze jej znane argumenty – są dla siebie stworzeni, byliby doskonałą parą i tak dalej, i tak dalej. Ze słów i mimiki Brittena biła uczciwość sprzedawcy używanych aut. Morgan niezwykłe wydało się to, że ktoś gotów był zapłacić tyle pieniędzy za nakręcenie tak egocentrycznej autoreklamy.
Ta kaseta wideo tylko potwierdzała, jak mocno zakorzenione są rojenia tego człowieka. Niestety, według Brittena taka prezentacja była odpowiednim sposobem na zdobycie serca kobiety, której pożądał. Jego wyważony, logiczny i dokładny wywód był raczej propozycją zawarcia umowy niż oświadczynami. Miał jednak także swoją ciemną stronę: groźby i zawoalowane insynuacje stanowiły jego nieodłączną część. Po obejrzeniu tego nagrania Morgan utwierdziła się w przekonaniu, że Brittenowi potrzebna była nie żona, ale lekarstwa i długa hospitalizacja.
Przez cały czas Britten siedział u jej boku, sącząc sauterna i jedząc pasztet z gęsich wątróbek niczym widz chrupiący prażoną kukurydzę w kinie. Kiedy po zakończeniu filmu włączył światła, Morgan zauważyła, że wrócił mu dobry nastrój.
– No i co ty na to, moja droga? Jesteśmy sobie przeznaczeni, nie sądzisz?
– Jestem pod wrażeniem, Hugh – powiedziała. – Wideo najwyższej klasy. Pewnie kosztowało cię fortunę.
– Pieniądze nie mają znaczenia. Liczy się tylko to, czy cię przekonałem.
– Dałeś mi do myślenia – powiedziała, starając się, by zabrzmiało to szczerze. – Zobaczyłam cię od innej strony. Britten, o dziwo, zarumienił się.